poniedziałek, 30 stycznia 2023

Od Sophie - Viridian

Sophie siedziała właśnie w pierwszym rzędzie w połowie pustej auli Wydziału Alchemii Uniwersytetu Sorii. Do rozpoczęcia wykładu pozostało jeszcze trochę czasu, studenci powoli zajmowali swoje miejsca, zaś podopieczna profesora von Hohenheima jak zwykle się nie nudziła, poświęcając te parę minut przerwy na powtórkę materiału. Wąski rysik kołysał się między palcami, gdy dziewczyna kartkowała swój notes, przebiegając wzrokiem starannie wykonane notatki. Rysunki kolb i zlewek, strzałki i objaśnienia, równe bloki tekstu, wyraźnie podkreślone śródtytuły, do tego ponumerowane strony i ramki z najważniejszymi informacjami – Sophie wypracowała sobie system sprawiający, że wiedza zawarta w notatkach sama przepływała do głowy, utrwalając się o wiele lepiej, niż gdy dziewczyna czytała którąś z bibliotecznych książek. Zaraz obok leżał jej brudnopis – zabazgrany i zmaglowany, przyjmował na siebie trudne zadanie przechowania każdej myśli i pytania, jakie pojawiały się w głowie przyszłej alchemiczki, nim jeszcze owe myśli i pytania przyjęły jakikolwiek kształt. Nim notatki z wykładu osiągnęły swoją ostateczną, doskonale logiczną i wymuskaną formę, zajmując przynależne sobie miejsce w ładnym notesie, stanowiły pierwotny chaos trudnych do interpretacji gryzmołów, których zawarty w brudnopisie sens potrafiła odcyfrować tylko Sophie.
Seria wykładów z podstaw alchemii analitycznej miała się powoli ku końcowi, a przynajmniej kończyli już identyfikację soli – ostatni temat w tym semestrze. Sophie powtarzała właśnie długi i skomplikowany schemat tego, jak określić podstawowe związki, z jakich składała się dana sól, jakie próby wykonać, by wykluczyć obecność jednych elementów, a potwierdzić obecność innych. W toku zajęć profesor Katzenstig objaśniał poszczególne moduły całego procesu, omawiając, jak w ogóle wszystko zaplanować, jak rozkruszyć próbkę i na co można sobie pozwolić, gdy materiału jest za mało. W pewien sposób przypominało to pracę detektywa, który z mnogości poszlak i wskazówek musiał wyłuskać ziarna prawdy, by bezbłędnie wskazać winowajcę.
Sophie właśnie powtarzała sobie, jak nie pomylić się przy odróżnianiu różnych rodzajów białego osadu strącanego przy niektórych próbach, gdy ktoś zajął miejsce u jej boku.
— Jak poszło z raportem z metalurgii? — spytała, nie odrywając wzroku od swoich notatek.
— W końcu mi zaliczył, ale musiałem się wykłócać, bo nie chciał mi uznać fragmentu ze spiekaniem pod ciśnieniem.
Sophie skończyła czytać, zamknęła w końcu swój ładny notes i odwróciła się do rozmówcy.
Edward siedział rozwalony na ławie, z rękami wspartymi o pulpity z tyłu, z kostką opartą o kolano i naburmuszonym wyrazem twarzy. Drobna postura nie przeszkadzała mu w tym, by radośnie zajmować trzy siedzenia, a charakterystyczny, jasny kucyk rozpoznawali chyba wszyscy na roku. Starszy z braci Elric zarzekał się, że odkryje tajemnicę kamienia filozoficznego, choćby miał przy tym postradać rękę oraz nogę, zaś Sophie nie udało się go przekonać, by nie rzucał podobnie makabrycznymi żartami.
— Czepia się.
— I to bez powodu — burknął, przeciągnął się, a potem wyprostował na siedzisku. — Dzisiaj ostatni projekt i koniec z analityczną do następnego semestru?
Sophie wydobyła z torby kolejny notes – tym razem swój kalendarz – otworzyła go na odpowiedniej stronie, zerknęła w daty.
— Na to wygląda. — Zabębniła palcami po pulpicie, westchnęła. — Wiesz co, ten projekt nie daje mi spokoju.
Edward zerknął na nią spod oka, uniósł brew.
— Nawet jeszcze nie wiesz, co to będzie, i już się martwisz?
— Na pozostałe projekty dostawaliśmy trzy dni – próbka, identyfikacja, raport i koniec. A teraz będą dwa tygodnie. To musi być coś dużego i trudnego.
— Martwisz się na zapas — odparł Edward, też sięgając do swojej torby i wyjmując własny notatnik. — Wiesz, jak bym zrobił na miejscu Katzenstiga?
— Hm?
— Jak przez cały semestr dostawaliśmy próbkę z jednej rodziny soli, i trzeba było ją zidentyfikować, mając na dobrą sprawę listę może z pięciu możliwości, tak na zakończenie dałbym każdemu studentowi coś kompletnie nieznanego i niech się bawi. — Wzruszył ramionami. — Ostatni projekt na sprawdzenie całej wiedzy, to nic dziwnego, że są dwa tygodnie.
Sophie obróciła rysik w dłoni. Wyjaśnienie Edwarda brzmiało prawdopodobnie, chyba też zrobiłaby coś podobnego, gdyby to ona prowadziła analogiczne zajęcia. Ale skoro tak mogło wyglądać podsumowanie alchemii analitycznej, to oznaczało to długie godziny spędzone w laboratorium, strawione na wykonywaniu niezliczonej ilości prób i doświadczeń, by dojść w końcu do tego, jaka była kompozycja nieznanej soli i do jakiej rodziny należała. Dużo pracy, długi raport – przyszłej alchemiczce nie do końca się to uśmiechało; miała przecież w planach pracę z profesorem von Hohenheimem, obiecała mu kilka rzeczy i naprawdę chciała się z nich wywiązać.
— Brzmi prawdopodobnie. — Zgodziła się w zamyśleniu.
Pamiętała, że denerwowała się, gdy pierwszy raz usłyszała, kto ma prowadzić im alchemię analityczną – prowadzącego zmienili w ostatnim momencie i nie chodziły o nim dobre słuchy. Ponoć kiedyś zajmował się już tym przedmiotem, a za jego kadencji większość biednych studentów wylatywała z zajęć albo zaliczała egzamin już za piątym podejściem. Jak na razie profesor Katzenstig nie ukazał się im z tej krwiożerczej, groźnej strony, przygotowując im zupełnie zaliczalne analizy do raportów i sensownie prowadząc swe wykłady. Może przerwa od prowadzenia właśnie tych zajęć jakoś zmiękczyła jego charakter? Może dziekan natarł mu uszu? Może dostąpił jakiegoś oświecenia?
Sophie przypomniała sobie coś, zmieniła temat:
— Al bardzo się denerwuje?
Edward spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Al? Niby czym?
— Wynikami.
Alphonse, młodszy i dużo wyższy brat Edwarda, również pragnął zostać alchemikiem, a że Wydział nie przyjmował ludzi na piękny uśmiech, konieczne było napisanie egzaminu wstępnego. Edward machnął dłonią lekceważąco.
— Nie ma się czym denerwować. Al powiedział mi, co tam było do zrobienia, przerobiliśmy te zadania – były żałośnie proste, Al ma wszystkie dobrze, na pewno zdał.
Sophie wróciła myślami do tamtego momentu, kiedy to ona podchodziła do egzaminu – denerwowała się właściwie przez cały czas, a zapewnienia profesora von Hohenheima, że dobrze jej poszło i wszystko poprawnie rozwiązała wcale nie sprawiły, że to zdenerwowanie dało się opanować. Logika nie wygrała wtedy z sercem, Sophie była jednym (niezbyt) wielkim, niewyspanym kłębkiem nerwów, a pierwsza spokojna noc przyszła dopiero po ogłoszeniu wyników. Co ta uczelnia robiła z człowiekiem…
Płynąca leniwie rozmowa musiała umilknąć, bo oto do auli wkroczył już profesor Katzenstig, podszedł do katedry, zaczął wykładać jakieś papiery. Ostatnich paru studentów wślizgnęło się do środka, zakradło ku wyższym rzędom. Jeszcze trochę szurania, rozmowy w końcu ucichły, a jedynym dźwiękiem w sali pozostał głos starszego alchemika. Sophie porzuciła swoje wcześniejsze rozważania, skupiając się na treści wykładu i skrupulatnie notując najważniejsze informacje.
I tak, jak Edward się spodziewał – ostatni projekt polegał na identyfikacji sproszkowanej, kompletnie nieznanej studentowi soli. A przynajmniej na to się zapowiadało.
— Nie chciałbym, żeby jakiś przypadkowy błąd sprawił, że będą państwo musieli oglądać mnie również w przyszłym semestrze i ponownie zajmować się tymi samymi solami — powiedział profesor Katzenstig, wspierając dłonie na katedrze. Szczupłe palce spoczęły na wytartym drewnie, ciepło słońca zaigrało w tym charakterystycznym, złotym sygnecie alchemika. — Dlatego prócz samej próbki do identyfikacji dostaną państwo również zapieczętowaną kopertę. Gdy skończą państwo wszystkie eksperymenty i będą pewni, że udało się poprawnie zidentyfikować sól, otworzą państwo swoją kopertę i zobaczą, jakie jest rozwiązanie.
Przez aulę przetoczyły się zaskoczone pomruki, profesor uciszył studentów uniósłszy dłoń.
— Jak już mówiłem, nie chcę, by ktokolwiek wpadł w kłopoty przez to, że ten jeden raz powinęła mu się noga. Dlatego też dostaną państwo szansę, by wprowadzić poprawki i ponownie przemyśleć swą odpowiedź, jeśli okaże się, że różni się od tej właściwej. — Starszy mężczyzna uśmiechnął się, popatrzył łagodnym wzrokiem po sali. — Jednak sądzę, że ci, którzy sumiennie przychodzili na zajęcia i skrupulatnie wykonywali wszystkie zadania, nie będą mieli najmniejszych problemów z końcowym projektem, a w kopercie znajdą wybraną przez siebie odpowiedź i będą mogli spać spokojnie wiedząc, że wszystko jest w porządku.
Aula zafalowała radością, Sophie wymieniła z Edwardem spojrzenia. To brzmiało jakoś podejrzanie prosto. Przyszła doktor alchemii miała bardzo złe przeczucia.


Od swych pierwszych zajęć Sophie doceniała szczęście, jakim była możliwość korzystania z prywatnego laboratorium profesora von Hohenheima. Większość studentów musiała biedzić się z nie do końca wyposażonym laboratorium wydziałowym, gdzie tanie odczynniki potrafiły zepsuć całe doświadczenie, poprzedni użytkownicy nigdy nie domywali szkła, a zmęczone życiem kolby potrafiły pęknąć w najgorszym możliwym momencie. Co prawda dało się pracować w takich warunkach, ale co to była za praca…
Dziewczyna uważnym wzrokiem obserwowała, czy strącony osad będzie się rozpuszczał w nadmiarze amoniaku, czy też nie.
Jej ubranie krył gruby, choć poplamiony fartuch, drobne dłonie osłaniały rękawiczki, a lniana maska kryła twarz przed trującym, charakterystycznym zapachem odczynników. Wyciąg cicho szumiał, gładko zgarniając nadmiar drażniących oparów, pozostając tym niepozornym asystentem, dbającym o dobre zdrowie pracujących przy nim alchemików. Ciasno związane włosy kobiety nie miały prawa przeszkadzać, a leżący nieopodal, wysmarowany notatnik laboratoryjny był gotowy przyjąć wszystkie obserwacje z poczynionych doświadczeń.
Sophie trzymała w dłoni dwie probówki – jedna zawierała jej badaną sól, druga zaś stanowiła próbę kontrolną, zawierającą poszukiwane elementy i dającą zawsze pozytywny wynik próby. Wszystko po to, by przyszła doktor alchemii dokładnie wiedziała, czy poprawnie dodała odpowiednie odczynniki, a wynik eksperymentu jej się nie przywidział i nie wyczytała w tej probówce tego, czego tam nie było. Dwa razy więcej reagentów, dwa razy więcej zmywania, ale po wielokroć więcej pewności, że wszystko na pewno dobrze poszło.
Dziewczyna oceniła wynik ostatniej próby, uśmiechnęła się pod nosem. Wszystko wyszło tak, jak zaplanowała i przewidziała – faktycznie, jeśli ktoś sumiennie robił wszystkie projekty, nie spał na wykładach i przykładał się do zajęć, cała ta praca owocowała. Ostatni projekt zajął jej ledwie jedno popołudnie, teraz wystarczyło tylko spisać wszystko w formie ładnego raportu i już – żegnaj alchemio analityczna. Na ten semestr.
Sophie była pewna swojej odpowiedzi – na tyle, że początkowo nie czuła nawet potrzeby interesowania się tą kopertą, którą dostała od prowadzącego. Ale dziewczyna lubiła martwić się na zapas, niepokoje chętnie wkradały się między myśli i w końcu w drobnych dłoniach wylądowała zapieczętowana koperta.
— No to sprawdzam — mruknęła.
Pieczęć pękła z suchym trzaskiem, Sophie przez moment mocowała się z wyjęciem karteluszki, a potem przeczytała wypisane na niej słowa.
— Że co?


Błąd popełniła na samym początku, cała analiza była do powtórki.
Dziewczyna pluła sobie w brodę obiecując, że w najbliższym czasie uda się do medyka zbadać oczy. Bo widać nie rozróżniała barw, konkretnie to niebieskiej i zielonej. Otrzymana do analizy sól była zielona, tak się przynajmniej Sophie wydawało, i tak też ją analizowała, zaczynając swe eksperymenty od wyłowienia tych elementów, które mogły dawać zieloną barwę. Ale widać światło z palnika, rzucające żółtawy poblask na ściany laboratorium, musiało ją zwieść, barwiąc niebieską próbkę tak, że wydawała się zielona.
Poirytowana, nie zastanowiła się głębiej nad tym, że przecież wykluczyła obecność wszystkiego tego, co dawało niebieskie zabarwienie. Sophie była przekonana, że to po jej stronie jest błąd i zamierzała go naprawić. Ale nie w tym momencie – noc dawno już zapadła, Sophie czuła się zmęczona, czas było jej już iść odpocząć. Przecież miała jeszcze dwa tygodnie, to dużo czas. Na pewno jej się uda.
Sophie spała trochę gorzej tamtej nocy.
Powtórzyła analizę, tym razem starając się uwzględnić inne elementy i otrzymać wynik, jaki powinien wyjść. Tym razem wszystko robiła wolniej, dokładniej przyglądała się każdej probówce, staranniej zapisywała obserwacje. Przecież gdzieś musiał być błąd, coś jej umykało, tak nie mogło być.
Mimo to wynik pozostawał tak samo nieubłagany – w swojej analizie miała aksamitną, mszystą zieleń, zaś w kopercie śmiał się z niej błękit morskich głębin. Sophie oparła się o blat w laboratorium, zrezygnowanym wzrokiem zmierzyła wszystkie odczynniki.
— Do trzech razy sztuka?


Jej zmęczenie musiało być naprawdę widoczne, skoro nawet Edward się zainteresował.
— Źle wyglądasz. — Przeszedł od razu do sedna. — Gorzej, niż zazwyczaj.
— Dzięki — odparła z przekąsem, ale nie miała siły na nic więcej.
Szli właśnie korytarzami Wydziału, zmierzając na zajęcia z metalurgii. Odbywały się w podziemiach, tam gdzie znajdowały się wszystkie kuźnie, a buchające z nich gorące powietrze przenikało nawet na piętro. Miejsce było cudowne zimą i przyjemnie ciepłe, w porównaniu do wiecznie niedogrzanych sal wykładowych i pozostałych laboratoriów, ale przebywanie tam w lecie stanowiło istną torturę. Sophie ciężkim krokiem skręciła w stronę prowadzących w dół schodów.
— Schrzaniłam analizę.
— Jaką analizę?
— Soli. Na alchemię analityczną.
— Już się za to wzięłaś?
Sophie westchnęła. Ed był świetnym alchemikiem, ale jeśli jakieś zagadnienie go nie interesowało, odkładał pracę do ostatniego momentu. Dziewczyna chętniej konsultowała się z nim, niż z profesorem von Hohenheimem – nie dlatego, że nie ufała profesorowi. Po prostu chciała być bardziej samodzielna, szukać odpowiedzi na własną rękę albo wraz z kimś, kto miał podobną do niej wiedzę. To wydawało jej się bliższe temu, jak wyglądała praca alchemika. Bo przecież prawdziwy alchemik nie miał zawsze pod bokiem kogoś, kto znał odpowiedzi na wszystkie pytania i potrafił ich precyzyjnie udzielić. Nie, alchemik musiał sam znaleźć wszystkie odpowiedzi i sam rozsądzić, czego dowodem były dane obserwacje.
— Tak, chciałam to już mieć z głowy i… — Znów westchnęła. — I to chyba nie jest taka prosta rzecz.
— Daj spokój – ty byś miała mieć problem z analitami?
— To, co mi wyszło z prób, nie pasuje do tego, co mam w kopercie — wyznała w końcu Sophie.
Ed machnął zbywczo dłonią.
— To idź do niego i powiedz mu, że się pomylił.
— Do kogo?
— Do Katzenstiga — odparł takim tonem, jakby nie było niczego bardziej oczywistego. — Jak ci wyszło z analizy co innego, niż w kopercie, to wiadomo, że profesor się pomylił. Włożył nie tę kartkę, nasypał nie tę sól. — Edward wzruszył ramionami, jego myśli zaraz zbiegły na bardziej zajmujący dla niego temat. — Widziałem ogłoszenie, że grupa biologów potrzebuje alchemika na wakacje – może być student, nawet mu zapłacą. I tak pomyślałem, żeby może… Sophie?
Sophie niespecjalnie słuchała dalszej części wypowiedzi, skupiając się na tym, co Edward powiedział wcześniej, co było tak oczywiste i co powinna była zrobić w pierwszej kolejności. To nie alchemia ją okłamała, to był ludzki błąd.
— Pomylił się, no jasne… — mruknęła do siebie.


— To niemożliwe, pani Egberts.
Sophie siedziała w gabinecie profesora Katzenstiga, przycupnięta na niewielkim zydlu zaraz obok obciążonego papierami biurka, gdy sam profesor rozpierał się na wygodnym, obitym materiałem krześle. Dziewczyna odetchnęła, podjęła temat.
— Nie twierdzę, że to ze złej woli… — Urwała, gdy starszy mężczyzna pokręcił głową.
— Nie, proszę mi wierzyć. To niemożliwe.
— Niemniej jednak…
— Mam na to dowody.
Przeprawa okazała się bardziej wymagająca, niż Sophie początkowo sądziła.
— Nie wątpię, że profesor prowadzi skrupulatne notatki… — Znów urwała widząc, że profesor Katzenstig kręci głową, unosząc jednocześnie dłoń.
— Nie notatki. Niezależnych ekspertów.
Dziewczyna uniosła brew.
— Proszę?
Profesor odchylił się na swym krześle, złożył dłonie w kontemplacyjnym geście.
— Rozdałem grupie dokładnie cztery różne sole – kto dostał którą było kompletnie losowe. Także jak pani się domyśla, mniej-więcej jedna czwarta grupy ma ten sam zestaw, co i pani. Jak na razie nikt nie przyszedł do mnie z podobnymi problemami.
Sophie pokiwała w zrozumieniu głową.
— Do terminu oddania pracy jest jeszcze sporo czasu i sądzę, że większość z moich kolegów nawet się za to nie wzięła.
— Tak-tak – państwo studenci są znani z odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę. — Mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie. — Ale część osób postanowiła chyba na dobre pożegnać alchemię analityczną i oddała już prace. Wśród nich były osoby, które dostały ten sam zestaw, co i pani, i nie zgłaszały mi żadnych uwag.
W gabinecie zapadła cisza. Sophie prześlizgnęła się wzrokiem w kierunku starannie ułożonych wieżyczek dokumentów i zapisków, jakby w ich geometrycznym porządku próbując znaleźć odpowiedź na pytanie. Jak by tu jeszcze przycisnąć…
— Widzę, że nadal jest pani nieprzekonana. Dobrze. — Mężczyzna westchnął, klepnął dłonią w kolano. — Alchemik nigdy nie powinien wierzyć na słowo, wszystko trzeba sprawdzić eksperymentalnie. — Wstał. — Proszę za mną.
Sophie miała wtrącić coś o tym, że nie trzeba, że to za dużo i nie chce kłopotać, ale to był tylko odruch wynikający z uprzejmości. Profesor miał rację – była alchemiczką, a przynajmniej starała się nią zostać. Niczemu nie powinna wierzyć na ładne słowa, a każda wątpliwość powinna zostać zbadana i rozwiana. Podążyła za starszym alchemikiem.
Ten zaś zaprowadził ją do pomieszczenia obok: tego, które mieściło jego laboratorium.
Sophie dobrze wiedziała że to, w jaki sposób alchemik urządzał swoje miejsce pracy, mówiło wiele o jego podejściu do życia i ogólnym charakterze. Pracownia profesora Katzenstig miała w sobie to chłodne uporządkowanie i sterylność miejsca pracy kogoś, kto przykładał wagę do detalu i nie lubił, gdy rzeczy pozostawiano ich własnemu losowi. Sophie wydało się to nieco dziwne – profesor sprawiał wrażenie człowieka dość lekko podchodzącego do codziennych spraw, jednak miejsce, gdzie spędzał większość swego czasu zdawało się surowe i nadto poukładane, jakby ta frywolność ograniczała się do zwykłego życia, nie rozciągała się jednak na pracę i alchemię. Ciekawe.
Mężczyzna zaprowadził ją do bocznej części, otworzył jedną z szaf, wyciągnął pękaty słój pełen drobnych, migoczących kryształków.
— Jak pani widzi, oto i próbka. Wygląda tak samo, jak ta, którą pani dostała? — Sophie skinęła głową. — Bardzo dobrze, bo to jest właśnie ta sól, którą państwu dałem. Ma też plakietkę z nazwą, tak? — Sophie znów pokiwała głową. — Taką samą, jak pani znalazła w swej kopercie, prawda? — I znów skinienie głową.
Profesor nie schował słoja – zamiast tego wystawił go na blat, z trudem otworzył ciężkie wieko.
— Skoro pani przeprowadzała aż tyle prób, na pewno kończy się pani zapas soli do identyfikacji. Nasypię pani nową porcję – to teraz będzie pani miała całkowitą pewność, że nic nikomu się nie pomyliło i wszystko jest zrobione tak, jak tego chciałem, tak?
— Tak… — Sophie instynktownie przylgnęła wzrokiem do lekko pomarszczonych dłoni szukających czystej probówki i szpatułki. — Dziękuję.
— Proszę się tak nie przejmować — kontynuował profesor Katzenstig. — Pani sobie dobrze radzi, to na pewno gdzieś tam w toku analizy zdarzyło się małe potknięcie i to wszystko dlatego. Może te odczynniki, co pani używała, to już takie trochę…? — zawiesił głos, nie dokończył.
Sophie szczerze wątpiła, by jakość odczynników w laboratorium profesora von Hohenheima miała cokolweik wspólengo z jej porażką z analizą, niemniej jednak nie chciała nadmiernie upierać się przy swoim.
— Może powinnam dla pewności zadbać o ich czystość…
— Tak, to jest dobre podejście. Czasem wszystko wygląda w porządku, a wcale takie nie jest. Diabeł tkwi w szczegółach, alchemik nie może sobie pozwolić na nieostrożność i niedbałość.
Probówka dostała swój korek, mężczyzna wręczył Sophie nową, hojną porcję soli.
— Proszę robić tak, jak pani podpowiada rozum. To jest najlepsza broń, jaką może posiadać alchemik.


Broń Sophie skruszała na zieleni niezbadanej soli.
Dziewczyna oczyściła i przedestylowała każdy z używanych odczynników (nic to nie zmieniło, były czyste, a profesor von Hohenheim rzucał jej zaciekawione spojrzenia), powtórzyła każdą próbę i wynik był ten sam. Nie zgadzał się z zawartością koperty. Zaś Sophie odchodziła już od zmysłów nie wiedząc, gdzie mogłaby popełnić błąd. Wszystko, co robiła, robiła według swej najlepszej alchemicznej wiedzy, każda z prób dawała jednoznaczny wynik, ale wynik ten był błędny. Dziewczyna usiadła na wysokim stołku, westchnęła ciężko. Sama sobie nie poradzi, to już było pewne. Nie umiała dostrzec swego błędu, nie wiedziała jak go naprawić, a powtarzana wciąż analiza nie przynosiła oczekiwanych skutków. Jedyne, co jej pozostało, to udać się do człowieka posiadającego odpowiedź na każde z pytań. Do profesora von Hohenheima.
Mężczyzna spędzał czas w swym gabinecie – pisząc kolejne traktaty, pogrążony w powodzi książek i notatek. Sophie przerwała czas jego pracy, jednak nie czuła się z tego powodu źle – profesor zawsze powtarzał, że jeśli jakiś problem nie będzie jej dawał spokoju nawet w środku nocy, powinna przyjść do niego na naradę. Obudzenie nie było najmniejszym problemem, alchemia była dla mężczyzny najwyższą wartością. Mimo to Sophie chciała przychodzić do niego z rozwiązanymi już problemami i odpowiedziami, które sama znalazła. Przynieść mu trofeum, zdobyte siłą własnego umysłu, by profesor mógł zobaczyć, że dobrze przygotował ją do bycia alchemiczką.
Gdy Sophie weszła do jego gabinetu, von Hohenheim odłożył pióro, przesunął się na krześle, by spojrzeć na swą uczennicę, a widząc wyraz jej twarzy, w milczeniu wskazał krzesło. Sophie przysiadła, westchnęła.
Profesor nie sprawiał wrażenia wielkiego geniusza. Wyglądał jak człowiek, który niewiele musi wokół siebie robić, zawsze zjada cały obiad i przez większość dnia po prostu siedzi. Jego obła, nieco rozlana sylwetka nie miała w sobie za grosz gracji, a przerzedzone, nieładnie siwe włosy, okalały jego głowę poczochraną aureolą. Serdelkowate palce bębniły po blacie, zaś odstające uszy ledwie trzymały te druciane okulary.
Okulary – to za nimi znajdowało się to, co tak bardzo odróżniało profesora od wszystkich innych naukowców i alchemików, których tak wielu Sophie znała. Jego oczy. Jasne, błękitne, z tęczówkami przypominającymi blade okręgi jesiennego nieba – a jednocześnie tak przenikliwe i uważne, że ich badawcze spojrzenie zdawało się napierać na duszę rozmówcy, dominować ją i zmieniać jej kształt, wyciskając z niej całą prawdę. Profesor spojrzał na Sophie, przelotnie zmarszczył brwi, a potem obdarzył ją tym przenikliwym, uważnym spojrzeniem. Dziewczyna znów westchnęła. Chciała powiedzieć, co leżało jej na sercu, ale chciała też być samodzielna, powiedzieć profesorowi „wszystko udało mi się zrobić samej, jest profesor dumny?”. Ale tym razem nie mogła się tak pochwalić. Tym razem potrzebowała jego pomocy.
— Profesorze, mam pewien problem — zaczeła, a potem pod wpływem tego milczącego, prześwietlającego spojrzenia, opowiedziała całą sytuację, od początku do końca.
Von Hohenheim pokiwał głową, odchylił się na krześle, splótł dłonie na obszernym brzuchu. Milczał. A gdy się odezwał, Sophie początkowo nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć.
— Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, jakie jest zadanie alchemika? — spytał, obciążając ją tym charakterystycznym spojrzeniem błękitnych oczu.
— Pamiętam — Sophie przechyliła głowę, próbując nadążyć za myślami jej opiekuna. — Ale co ma wspólnego jedno z drugim? Mam problem z przeprowadzeniem doświadczeń, nie z alchemią jako taką…
Urwała. Profesor już kręcił głową.
— Sophie, twój problem nie tkwi w analizie niezbadanej soli, nie ogranicza się do czegoś tak prostego i przyziemnego — powiedział, a w jego słowach dźwięczał jakiś rodzaj powagi. — Jak na razie twoje pytanie brzmi „Co zrobić, żeby dostać wynik z koperty?”, ale to nie jest właściwe pytanie, a odpowiedź na nie nie ma znaczenia. — Profesor zrobił lekką pauzę. — Jeszcze nie zadałaś sobie właściwego pytania, ale gdy ono przyjdzie, to właśnie wiedza o tym, jakie jest zadanie alchemika, da ci na nie odpowiedź.
Sophie naprawdę nie czuła, by cokolwiek zrozumiała, mimo to skinęła głową, podziękowała. Jak zwykle – odpowiedzi podanych na talerzu nie było, dostała za to wskazówki. I zamierzała z nich skorzystać nawet, jeśli wciąż nie wiedziała, jak to zrobić, o jakie pytanie chodzi i jak ma się do niego zadanie alchemika.


Rozmawiała się ze znajomymi z roku, znalazła tych, którzy dostali ten sam zestaw.
— Nie no, chyba żartujesz. Jak była podana odpowiedź, to oczywiście, że nie pieprzyłem się z żadnym analizami — odpowiedział jej jeden ze studentów. — Napisałem jakieś durnoty o tym, co mi tam niby wyszło i tyle – oddałem pracę, profesor się ucieszył, anality z głowy. — Wzruszył ramionami. — Jaki idiota robiłby wszystko na piechotę, skoro mam odpowiedź i wystarczy dopisać do niej jakąś bajeczkę?
Sophie przeczesała palcami włosy, uśmiechnęła się, skinęła głową. Nie powiedziała, że to ona była tą idiotką.
Rozmawiała też z innymi, również z osobami, które miały inne sole. Część spisała wymyślone analizy, dodając może parę prób, które zakończyły się fiaskiem i sprawiały, że całość wyglądała na bardziej prawdopodobną i wiarygodną. Parę osób faktycznie podeszło do zadania poważnie, analizując sól jak na zajęciach, spisując wyniki i oddając raport profesorowi. Jedna ze studentek zwierzyła jej się, że na początku nie trafiła z określeniem składu próbki, ale domyśliła się, gdzie mogła popełnić błąd, więc już nie powtarzała całej analizy, tylko spisała raport z poprawkami i taki oddała.
— Wiesz, Katzenstig miał złą opinię, mówili że jest krwiożerczy i lubi uwalać ludzi… Ale może coś mu się tam odblokowało w środku i stąd teraz taka zmiana… Albo nie chce się z nami użerać w przyszłym roku, dlatego ta koperta z odpowiedzią. — Piegowata dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami. — On wie, że większość oleje całą analizę, nie jest przecież głupi. Specjalnie to zrobił, a ty doszukujesz się drugiego dna.
Sophie westchnęła. Odpowiedź na pytanie była taka prosta. „Co zrobić, żeby dostać wynik z koperty?”. Napisać nieprawdę.


Nowa analiza nic nie dała. Sophie sprawdziła każdą możliwość, a im bardziej ją sprawdzała, tym bardziej wychodziło jej nie to, co trzeba. Dziewczyna w ostatniej chwili powstrzymała się przed ukryciem twarzy w dłoniach (nie ma dotykania twarzy w laboratorium, szczególnie dłońmi w rękawiczkach), a zamiast tego wsparła łokcie o blat.
Skoro znała odpowiedź, nie byłoby dla niej trudnym, by opisać analizę tak, jak powinna wyglądać, prowadząc ją do poprawnego wyniku. Mogłaby to zrobić niemalże z zamkniętymi oczami – znała bardzo dobrze przebieg każdej potrzebnej do tego próby, potrafiła zidentyfikować wszystkie elementy i nie byłoby problemu. Mogłaby, wzorem swoich zmyślnych kolegów, dodać opisy kilku niepotrzebnych, nieudanych doświadczeń - bo przecież miała napisać to, jak wyglądało poszukiwanie odpowiedzi w naturalny, zwykły sposób. A wtedy popełnia się przecież błędy, nikt nie dochodzi do rozwiązania prostą drogą; trzeba zbadać każdą ścieżkę i odnogę.
Kłamstwo kusiło. Obiecywało łatwe rozwiązanie problemu i uniknięcie konieczności powtarzania całego semestru zajęć. Nie musiałaby się wstydzić przed profesorem von Hohenheimem, że z czymś sobie nie poradziła i że jej wiedza i umysł okazały się zwyczajnie za słabe, by pojąć tę dziedzinę alchemii. Wszystko byłoby łatwe, proste i bezproblemowe.
Sophie dawno już odłączyła się od swojego ojca, Johna Egbertsa, a od ostatniego razu, gdy go widziała, minęły lata. Mimo to w pamięci wciąż miała żywy obraz tego, jak jego kłamliwe słowa prostowały wszystkie ścieżki i sprawiały, że nie mając żadnego wykształcenia, znajomości i kompetencji, John potrafił sprawić, że ludzie płacili mu za nic, pozwalając żyć ponad stan. Dopóki oczywiście jego kłamstwa nie wyszły na jaw i nie trzeba było im zmieniać miejsca zamieszkania i tożsamości, bo ci, których wywiódł w pole, nie pałali do niego żadnymi gorącymi uczuciami poza nienawiścią. Ale na krótszą metę fałsz zdawał egzamin. Rozwiązywał problemy. Jego nadmiar nie popłacał, John nigdy nie miał wyczucia w tym, jak bardzo może nagiąć prawdę. Ale gdyby je miał, może ich życie byłoby łatwiejsze i spokojniejsze, pozbawione konieczności przenoszenia się z miejsca na miejsce w obawie przed niezadowolonymi klientami przedziwnych terapii.
Kłamstwo kusiło.
Sophie przypomniała sobie słowa profesora von Hohenheima i w nagłym olśnieniu dostrzegła, że odpowiedź na pytanie „Co zrobić, żeby dostać wynik z koperty?” naprawdę nie ma znaczenia. Bo jako alchemiczka nie mogła napisać nieprawdy. „Jakie jest zadanie alchemika?”. Znaleźć prawdę i przedstawić ją taką, jaka jest. Bez dodatków, bez upiększeń, bez naginania czegokolwiek.
A potem dziewczyna podjęła decyzję – tą, z którą miało jej się lepiej żyć nawet, jeśli będzie musiała przez nią powtórzyć cały przedmiot. Przyłożyła pióro do kartki, a spod pióra wylały się słowa opisujące dokładnie całą jej niekompetencję i brak wiedzy.


— Może wyczytam osoby, które zaliczyły, jest ich mniej — powiedział profesor Katzenstig, a ton jego głosu zupełnie nie współgrał z tym, do jakiego przyzwyczaiła się Sophie. — Pani Asplund. Pani Egberts. Pan Elric. — Potem poleciała jeszcze żałośnie mała garstka nazwisk, profesor podniósł wzrok na salę. — To koniec.
Edward nie przejął się tumultem w sali. Wzruszył ramionami, obrócił w palcach pióro, gotów do robienia notatek, ale skoro strumień wiedzy nie nadszedł, zajął się przeglądaniem tych, które już spisał.
Sophie zaś siedziała u jego boku zesztywniała, starając się zrozumieć, jakim cudem zaliczyła. I jakim cudem liczba zdających była tak niewielka. Uśmiech Katzenstiga miał w sobie upiorną krwiożerczość, której Sophie nigdy wcześniej u niego nie widziała.
— Szkoda, że tak mało z państwa zaliczyło, ale przynajmniej udało się oddzielić ziarna od plew, prawda? — Mężczyzna potoczył wzrokiem po sali. — Żadne z państwa nie miało poprawnej soli w kopercie, a jeśli komuś analiza pokrywała się z odpowiedzią, to od razu wiadomo, że miał wszystko źle.
— Przecież pan co innego mówił! — wyrwało się jakiemuś studentowi.
— A państwo uwierzyli mi na słowo. — Profesor skrzywił się. — Nie można wierzyć na słowo, gdy dowody temu przeczą. Zaś to zaliczenie udowodniło, że większość z państwa niespecjalnie interesuje to, by zdobyć wiedzę i umiejętności. Wolą państwo mieć zajęcia z głowy i nie wahają się dużo przed tym, by uzyskać zaliczenie skrótami. — I znów wrócił ten wilczy uśmiech. — W alchemii nie ma skrótów. Z tymi, którym się wydawało, że są tacy sprytni, widzimy się w przyszłym roku, a państwu, którzy mieli głowę na karku gratuluję i polecam nie zapomnieć o tej lekcji.
Sophie nachyliła się w stronę Edwarda.
— Nie mówiłeś, że dostałeś inny wynik niż w kopercie.
— Nie wiem, co miałem w kopercie — przyznał mężczyzna, odwracając się do niej.
— Nie otwierałeś jej?
Edward wzruszył ramionami.
— Zgubiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz