wtorek, 9 kwietnia 2019

Wydaje mi się nagle, żem zapomniał

Wydaje mi się nagle, żem zapomniał - o czym? -

Krzyżuję nogi w kostkach, dłonie kładę na własnym karku. Siwe oczy studiują malujący się przed nimi pejzaż ozdobiony kilkunastoma chmurkami, które zdecydowały się zejść na ziemię i skubnąć odrobiny trawy. Jest dobrze, a ja zapominam i przyjmuję to zapomnienie jak starego, dobrego znajomego, z którym kiedyś piłem kwaśne piwo w jakiejś przydrożnej karczmie. I ta niepamięć jest dobra, ta o wodzie, ta o krwi i o dłoniach zmęczonych unoszeniem stali swych broni ku błękitnemu niebu, z którego spłynęły puchate chmurki.
Chryzant
27 • 22 września • pastuch • dezerter • Soria

Czy to już czwarta kapejka kryzia? Zapraszam do wątków i wspólnego pykania fajki.
Art wykonany przez Merasgar. Tytuł od pana Leśmiana.
Prosimy o wcześniejszą konsultację w razie używania tego i zachęcamy do używania chłopaka w swoich opkach. Kodzik inspirowany kodem od Cactus Codes.
Ostatnia aktualizacja: 25.04.2021.

6 komentarzy:

  1. Słysząc o nowym członku z arystokratycznego rodu nie mogła sobie odmówić przyjemności jak najszybszego z nim zapoznania, tym bardziej, iż słyszała same dobre rzeczy za równo o jego urodzie jak i rycerskich zdolnościach. Biorąc pod uwagę jej nastawienie nie trudno odpowiedzieć na pytanie, czemu wskazówkę, aby udać się na łąki uznała, co najmniej, za bardzo niesmaczny żart, a informacja, iż owy przesławny jegomość przyjął dobrowolnie i to jeszcze na własną prośbę funkcję pastucha, do reszty wytrąciła ją z równowagi. Fuknęła parę słów od siebie może nie tak soczystych jak zdarzało się rzucić niektórym członkom gildii o statusie podobnym do jej, a jednak w stanie nieprzystojnego dla młodej panienki z dobrego domu poirytowania i ostentacyjnie trzasnęła drzwiami. Nie zamierzała być nadal obiektem tego rodzaju zabaw. Mimo wszystko jednak postanowiła sprawdzić prawdomówność tych wszystkich dowcipnisiów i upewniwszy się ze nikt jej nie śledzi z intencją odkrycia kolejnego powodu do śmiechu udała się na pastwiska. Droga okazała się znacznie trudniejsza niż się spodziewała szczególnie w skromnej, aczkolwiek eleganckiej sukni, która absolutnie nie nadawała się do pokonywania kolejnych płotów, rowów i bogowie wiedzą, po co tak skomplikowanych zasieków. Siedziała właśnie w niezbyt eleganckiej pozycji okrakiem na górnej belce ogrodzenia, kiedy dojrzała poszukiwaną osobę.
    - Waszmość, zaczeka! – wykrzyknęła obawiając się, że obiekt poszukiwań oddali się zanim zdąży pokonać przeszkodę. Zachwiała się nagle i wylądowała w błocie po drugiej stronie. Podniosła głowę dostrzegając wyciągniętą w jej kierunku dłoń.
    - To chyba nie najlepszy moment by się przedstawiać – odezwała się podnosząc powoli z rozpacza lustrując stan swojego odzienia – ale jestem Sorelia Acantus…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli zaczynał przyzwyczajać się do leniwego tempa dnia. Już na dobre rozlokował się w pokoju, ubrania zostały ułożone, pakunek owinięty w płótno stanął pod ścianą. Wstawał rano, szybko zjadał śniadanie, które niezbyt zachęcało wyglądem, starał się jednak do kuchni zwracać puste talerze wraz z uśmiechem na twarzy – wolał nie robić sobie wrogów wśród ludzi, którzy mieli dostęp do podawanego mu jedzenia. I może przyuważył, jak ci ewidentnie wyżej urodzeni członkowie przyglądali mu się ze zdziwieniem, sunąc wzrokiem za plecami blondyna, jakby był czymś nadnaturalnym, kompletnie niespotykanym.
      Duchem.
      Byt ducha i niespotykana pozycja rycerza, jak czasami uśmiechał się pod nosem na taką myśl, nie przeszkadzała jednak owcom, które w spokoju podążały przed nim, zaganiane na pastwiska. Zdążył już polubić wesołą gromadkę, zaczął myśleć nad ich imionami – w końcu musiał do nich jakoś wołać, zwracać się grzecznie, jeżeli miały być jego towarzyszami w zbliżających się czasach.
      Zawiesił srebrne, spokojne spojrzenie na pasących się chmurkach, oparłszy się o drewniany kij, który, w jego własnej opinii, dodawał po prostu profesjonalizmu. Z zamyślenia jednak wyrwał krótki zwrot grzecznościowy, którym raczej zwykłego pastucha obdarzać się nie powinno. Chryzant podniósł gwałtownie wzrok, zaciskając mocniej dłoń na kiju, może i ugiąwszy kolana.
      A następnie zauważył panienkę w sukni, w błocku i z rumieńcami na polikach. Znalazł się więc przy niej w kilkunastu szybszych krokach, wyciągnął dłoń, bo tak właśnie wypadało, po chwili podciągając kobietę na jej nogi, oczywiście obdarowując ją dostosowanym do sytuacji uśmiechem. Skłonił się, ucałował przybrudzoną, na szczęście nie z wierzchu, dłoń.
      — Och, Pani, nie zasługuję, by obdarowywać mnie tytułami — oświadczył, prostując się ostatecznie. — Mam nadzieję, że waszpanience nic się nie stało — zauważył, marszcząc brwi. — Chryzant, dopiero co tu zawitałem, do Pani usług.

      Usuń
  2. Do ludzi, a już na pewno zwierząt przebywających na pastwisku podchodził Krabat, od jakiegoś czasu za grosz nie miał zaufania. Właściwie wszystko zaczęło się od pewnego słonecznego dnia, kiedy koza, której imię powinno zostać wymazane z księgi żyjących raczyła zeżreć jedną z jego najlepszych, czyli takich bez dziur, toreb. Kucnął przy zepsutym ogrodzeniu i ledwie na chwilę spuścił sakwę z oczu i już podła gadzina zdołała wciągnąć jedną trzecią paska i podziurkować dno jak sitko, a także odbić ślady zębów na świeżo wstawionym trzonku od młotka. Tym razem zamierzał powrócić z misji na łąkach bez szwanku dla siebie i dla swojego narzędziownika. Co prawda tym razem miał do czynienia z baranami, a nie z kozą, ale wolał się mieć na baczności. Będzie cały czas miał swoje rzeczy na oku. Będzie pilnował swojego wyposażenia i odzienia i bronił zażarcie jak tylko on potrafi choćby się miały posypać kłaki. Najwyżej zrobi im wcześniejsze strzyżenie. W ogóle, co to bydło robi z tymi płotami, że co chwilę trzeba je reperować. Balet na nich trenują czy jakie inne sztuki cyrkowe. Pewne, że i tak w gildii kariery nie zrobią, bo tu jeden przez drugiego większy dziwak. Już dochodził do celu, gdy nagle na ścieżkę wypadło mu całe stado wełnistych istot pędzących nie wiadomo, dokąd z szaloną prędkością wystarczającą do zmiecenia człowieka, który stanąłby im na drodze. Ogrodnik miał dużo szczęścia, że zdołał się w porę cofnąć. Skrzywił się niezadowolony, że coś zakłóca mu ustalony tryb działania i mruknął do siebie.
    - Ciekawe, co za baran prowadzi to stado – zresztą odpowiedź wyłoniła się wkrótce spomiędzy drzew z rozwianym włosem i wzniesionymi rękami – o wilku mowa…
    - Witam szanownego pana, jestem Krabat, nie wiem czy woli pan gonić dalej za tą hordą czy się przedstawić, ale zanim się rozstaniemy, chciałbym wiedzieć gdzie dokładnie ten płot trzeba naprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owce były tego ranka wyjątkowo niespokojne. Nie chciały przystać na moment, by uskubać choć trochę źdźbła trawy, miast tego beczały głośno i wysoko, na tyle, by każdego w okolicy rozbolała głowa, wierciły się, jakby miały robaki (a pastuch nawet poświęcił tej sprawie własną uwagę, choć krzywił się podczas tego, klął pod nosem – nie miały). Biegały wokół niego, zepsuły płot, dwie zdążyły prawie wpaść do stawu, a jedna jakimś cudem znalazła się w ogrodzie. Miał dosyć, ileż można było ze zwierzami się użerać, w dodatku, gdy oddawało się im całe swoje serce, uwagę, czułość i miłość (przed zakończeniem pracy przechodził przez nie wszystkie i głaskał je po puchatych łebkach).
      Nie dziwić więc powinno, że ostatecznie wciągnęły go do lasu. Wszystkie, co do joty, jakby wcześniej zmówione przeciwko swojemu opiekunowi, wbiegły pomiędzy drzewa. I co miał innego zrobić, jak po prostu nie pójść za nimi w ten bór, po czym wszystkie z niego wygonić, nadal przeklinając ten dzień pod nosem, a robiąc to jeszcze głośniej, gdy prawie stratowały przechodzącego mężczyznę. Pastuch podszedł do niego ze skwaszoną miną.
      — Chryzant — przedstawił się, bo i to zrobił jegomość. — Przepraszam za tę bandę urwisów, są dzisiaj wyjątkowo nieswoje i łachudrowate — prychnął, splatając ręce na klatce piersiowej. — Co do płotu, za sosną w prawo — podniósł dłoń, wskazując na wspomniane przez niego miejsce — i od razu pan natrafi, bardzo dziękuję za pomoc. Już o wyjątkowo dużo emocji nie dzisiaj te barany przyprawiły.

      Usuń
  3. Zawsze starała się utrzymywać w miarę dobre stosunki z pasterzami. Mury gildii opuszczała dość często, a sokolników zawsze było jak na lekarstwo, więc skoro już nie mogła oddać swego pierzastego stadka pod opiekę specjalisty wolała już, żeby zajmował się nimi przynajmniej ktoś, kto ma jakieś pojęcie o pracy ze zwierzętami, czyli mówiąc w skrócie nie przekarami, nie zagłaszcze, nie zatłucze, nie upije i nie wyrządzi żadnych innych szkód, a trzeba przyznać miała już w tym pewne doświadczenie i gotowa była spodziewać się naprawdę wszystkiego. Nie miała pomysłu oczywiście na jakiś powitalny prezent, choć jakby się uparła to znalazłoby się i na to funduszu. W przeciwieństwem do swoich przyjaciół spod Białego Kruka nigdy nie narzekała na brak gotówki. W sumie nowoprzybyły był przecież arystokratą wiec i czegóż mogło mu brakować. Z samego rana udała się na łąki poszukać tejże nowej znajomości, która mogła ocalić jej ptaszątka. Zastała mężczyznę przy pracy, więc postawszy chwilę podfrunęła kawałeczek i zakradła się do niego od tyłu.
    - Jak się miewa kolega po fachu – zakrzyknęła wyskakując zza jego pleców, czym pewnie nie wiele brakowało, by przyprawiła go o zawał – Jestem Philis tutejsza sokolniczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstawał, robił swoje, szedł spać. Wpadł w końcu w tą upragnioną rutynę, monotonność, której tak wielu unikało, a której on tak bardzo aktualnie potrzebował. Dla zmęczonego wojaczką ciała, dla zmęczonego stresem i niepewnością następnego dnia umysłu. Cieszył się świeżym powietrzem, słońcem, coraz mocniej przygrzewającym każdego dnia, soczystymi źdźbłami trawy, zahaczającymi o nagie kostki, drapiące i swędzące, lecz niezbyt mu przeszkadzające. I choć brakowało wielu rzeczy, brakowało również wielu twarzy, słów i czułości, nie żałował podjętej decyzji.
      Blondyn podparł się o kij, marzycielsko wpatrując się w spokojne baranki, nadal starając się dopasować dla nich odpowiednie imiona. Wierzył, że te mają znaczenie i moc, nadają charakteru, nawet jeżeli za swoim pełnym mianem nigdy nie przepadał, ba, starał się unikać przedstawiania prawowitym imieniem, oczywiście jeśli sytuacja na to pozwalała. No cóż, takie mu przypadło, najwidoczniej i za nim stało coś ważnego, coś, co kryło się w jego własnym charakterze.
      Może po prostu jeszcze tego nie odkrył.
      Z zamyślenia o godnościach wyrwało powitanie, wesołe i świergotliwe, jakby nie stała za nim istota humanoidalna, a raczej uśmiechający się szeroko słowik. Chryzant odwrócił się na pięcie, oczywiście podskoczywszy wcześniej przez zaskoczenie, po tym wszystkim odwzajemniając ciepły wyraz twarzy.
      — Nie najgorzej, powiedziałbym, że jest niezwykle spokojnie, co raduje serce — stwierdził, podnosząc dłoń dziewczyny, muskając ją ustami. Tak wypadało, zwłaszcza, gdy przyjmował teraz niezwykle niską rolę, niezwykle niski stan. Choć, kto wie, może po prostu było to jeszcze stare, rycerskie przyzwyczajenie, którego nie zdążył wyplenić z umysłu. — Chryzant, miło mi poznać.

      Usuń