piątek, 12 kwietnia 2019

Od Xaviera cd. Elry

Pustka straszliwa oblazła jego myśli, gdy beznamiętnie spoglądał w mrok. Starał się zrozumieć, lecz logiki uciekały, a wnioski przepadły w migrenowych wspomnieniach zeszłej nocy, jak i on w tym futrach, porzuconych kurtach i tabunach zaległego kurzu. Pojmował jedynie, że wepchali go do któreś z szaf, gwałtownie i nawet bez uprzedzenia, jakoby był tym śmieciem, wstydliwym wypadkiem, którego z jakiegoś powodu należało ukryć przed światem. Wzburzyło go to straszliwie, a myśl ta ugodziła go wprost w dumę, że w afekcie począł mruczeć pod nosem złowrogie piosnki na mienie osoby, która przyczyniła się do tego, że skończył w tak upadlającej sytuacji. Ciało jego się rwało, krew buzowała w trzewiach, domagając się natychmiastowej sprawiedliwości, lecz w ostateczności zaniechał gwałtownych ruchów i pozostał, wtulony w szorstkie włosiennice. Przylgnął bardziej do desek, odnajdując wygodniejszą pozycję i tylko odrzucił fałdy materiałów, które drapały go w skroń, aby w pełni skupić się na głosach i hałasach dobiegających za drewna. Wyraźnie słyszał, jak po korytarzu dreptał, pożalcie - się - bogowie sekretarz, świergotając do Magratty o obowiązkach, a tym samym o raporcie, a jakże Xaviera. Tym cholernym cyrografie, który przecież zapoczątkował całą tę paranoję.
Chłopak ze złością przygryzł wargę i wykonał kilka nerwowych ruchów, grzebiąc palcami u stóp w miękkim dywanie futer - przynajmniej miał nadzieje, że to futra. Z frustracją mielił słowa Teroise, a także pokraczne kłamstewka kobiety, budując na nich wieniec przekleństw, który z czystą satysfakcją ofiarowałby tej dwójce. Gdyby tylko duma nie trzymałaby go w miejscu, stałby już tam, pośród nich, udowadniając, że te usta nie tylko ballady potrafią tworzyć. Zdecydował jednak wstrzymać się z nagłymi wybuchami i poczekać, aż Ignatius odejdzie, jakoś nie mając ochoty wyskakiwać z szafy przy chłopaku, nawet jeśli dzięki temu mógłby się trochę odegrać na kobiecie. Przez szparę między drzwiczkami śledził cień sekretarza i gdy stukot jego obcasów przestał być słyszalny, a Elra zawezwała bogów na widownie, Xavier pchnął z całe siły wrota szafy. Mebel zawył cierpiętniczo, akompaniując chłopakowi w ucieczce z tego mało komfortowego pudełka. Wprawdzie miał w planach teatralne, huczne wejście, lecz niestabilność garderoby zmusiła go do powolnego, ledwo pokracznego wygramolenia po kolei swych członków ciała.
— Co do cholery miało być?! — warknął, odwracając się do kobiety. Spojrzał na nią z wyrzutem, ręce rozkładając na boki, jakby nie tylko słowem, a całym ciałem chciał zadać to pytanie.
— Włazisz mi do pokoju, wyciągasz mnie z łóżka, ciągniesz mnie przez prawie całą gildię, a potem robisz to, w imię bogowie wiedzą czego? Przejmujesz się jakiś cholernym sekretarzem, jakimś przeklętym raportem, jakby było to nie wiadomo. Kobieto, zastanów się, co... a w sumie, po co ja będę strzępić język.
Jednym ruchem wsadził rękę do kieszeni i gwałtownie wydobył z niej zwitego papierów. Poprzedniego wieczoru, gdy jeszcze nie zapił swojej motywacji, zabrał ze sobą raport i kilka kartek, niby chcąc zrobić z nich pożytek. Większość jednak skończyła w ogóle nietknięta przez pióro, ale za to całkiem powyginana i zmiętolona tak, że gdy chłopak rzucił je przed kobietę, te nie opadły powoli, jak liście na wietrze, lecz spadły jak mały przyjemny grad.
— Tu gdzieś powinien być ten twój cały raport. Proszę, przekaż to Ignatiusowi i powiedz, żeby się całował. A mi daj w końcu spokój.


Elra?
Przepraszam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz