czwartek, 18 kwietnia 2019

Od Ophelosa CD Leonarda

Ostatni płatek polnego kwiatka opadł na trawę, a łodyżka z jednym listkiem została odrzucona w niepamięć. A więc decyzja podjęta, pytania nie usłyszał, więc prawdopodobnie nie miało ono już wcale dotrzeć do jego uszu, przynajmniej nie tego, naprawdę ładnego, dnia.
Nogi zaczynały drętwieć, kark ciągnął niemiłosiernie, a cień powoli przesuwał się dalej i dalej, wystawiając mężczyzn na słońce. I choć wcale nie było gorąco, tak mrużenie oczu w obserwowaniu i pilnowaniu owiec nie pomagało.
Jedna zabeczała odrobinę głośniej, Chryzant prawie poderwał się na nogi, chcąc złapać wolną ręką za kij, co i tak pewnie nie pomogłoby mu w pojedynku z odrobinę większym wilkiem. Powinien był mieć przy sobie jakiś mniejszy sztylet, tak dla pewności, bo przecież bieganie z ogromnym, ciężkim mieczem nie należało raczej do jego ulubionych czynności.
I choć drapieżniki raczej nie miały czego tu szukać, zwierzyny do łowów w lesie pewnie miały pod dostatkiem, tak przezorny zawsze ubezpieczonym, zwłaszcza, że wiosna powoli się zaczynała, tak i pewnie można było spodziewać się jagniąt.
Drgnął, pokręcił głową i ponownie rozłożył się na trawie, opuszczając brodę, zamykając oczy i pykając fajką, oczywiście tak, by paniczowi, dalej siedzącemu jak na szpilkach, nie chuchać dymem prosto w nos. Mógł to zrozumieć, w końcu jego siostra po prostu zabierała mu fajkę i chowała gdzieś w ogromnym dworku, mając już dosyć gęstego dymu.
Dzięki Bogom, że miał ich całą kolekcję.
Leżeli, lub jeden leżał, a drugi siedział ze sztywnymi plecami, jak dokładniej to ująć, w tej spokojnej sielance, zbytnio sobie nie przeszkadzając, nie wchodząc w drogę. A miło było mieć jakiegokolwiek towarzysza przy sobie, nawet naburmuszonego oraz nie mówiącego ni słowa. Bo przynajmniej słyszał czyjś oddech, raz wolniejszy, raz odrobinę szybszy, głośniejszy czy cichszy. Po prostu był, a to całkowicie Ophelosowi wystarczało, uspokajało go, może i usypiało, jak morskie fale rozbijające się o brzeg czy szum drzew połączony ze świergotem przekrzykujących się ptaków.
I choć taka sielanka mogłaby trwać w nieskończoność, tak pastuch nagle zacisnął mocniej powieki, zmarszczył czoło, wziął dwa odrobinę płytsze oddechy, a fajka zaplątała się pomiędzy nagle bezwładnymi palcami. Chryzant zasnął, odpłynął, a koszmary w zatrważającym tempie pochwyciły go w swoje sidła i w takim samym wybudził się, gwałtownie siadając i prostując się jak Leonardo. Siadł sztywno, z każdym mięśniem napiętym, byleby móc w każdej chwili się poderwać. Jakby w gotowości, by bronić się przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, które w końcu wcale nie miało czekać, aż zakończy swoją popołudniową drzemkę. Musnął palcami czoło, odsunął plączące się na nim loki i poprawił uchwyt na fajce. 
[Z nią się zawsze zgadzać trzeba]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz