poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Krabata - Event


Raz na jakiś czas każdemu zdarza się dobry dzień. Raz na jakiś czas nawet najgorszy mruk otwiera oczy i ma ochotę uśmiechnąć się do promieni słońca kładących się złocistym cieniem na jego twarzy. Raz na jakiś czas nawet Krabat miewał taki dzień i tego poranka miał wrażenie, że taka wyjątkowa chwila właśnie nadeszła. Wyskoczył ze swego leża nad wyraz zadowolony z siebie, pewien, że nic mu tego dnia nie zepsuje nastroju. Zatarł dłonie i uśmiechną się do siebie. Domek ogrodnika był niewielki, ale w zupełności odpowiadał jego potrzebom przede wszystkim zapewniał spokój i samotność, zresztą było tu wszystko, czego młody mężczyzna jego pokroju mógł oczekiwać. Znalazło się nawet miejsce na miednice z wodą gdzie mógł przemyć twarz by strząsnąć z powiek resztki snu. Srebrzyste strumyki wody przelewały się między jego palcami i z rozkosznym pluskiem opadały z powrotem na gładką taflę i dalej w głąb. Przejechał dłonią po włosach, jakby chciał w ten sposób poprawić znacząco ich stan, choć ruch ten pozwolił jedynie, jako tako ogarnąć panujący wśród nich nieład po niezbyt spokojnym śnie. Jego noce nigdy nie były spokojne. Zmrużył oczy pozwalając by resztki wody ściekły mu po brodzie i ponownie je otwierając spojrzał w wiszące na ścianie lustro. To, co ujrzał przed sobą wprawiło go w nie lada zdumienie. Oto bowiem ze srebrzystej powierzchni patrzyły na niego ogromne ciemne oczy kobiety o włosach doskonale odpowiadających jego czuprynie i brzydkiej szramie przecinającej śniadą twarzyczkę. Cofnął się niepewnie próbując znaleźć odpowiednie słowa. Był przecież pewien, że jest sam. A tu obcy i to kobieta. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował był taki skandal z jego nazwiskiem i to jeszcze nie dopuśćcie bogowie prawdziwym nazwiskiem. Jeszcze raz zerknął na tajemniczą nieznajomą w lustrze. Jak mógł jej nie pamiętać. Ani się nie upił ostatniej nocy, ani nie prowadził żadnych eksperymentów. Przecież nawet teraz słyszał jedynie swój przyspieszony oddech. Tylko swój… uniósł dłoń bacznie obserwując lustro. Kobieta dokładnie powtórzyła jego ruch. Dotknął twarzy – była gładka i miała kobiece rysy. Niezbyt owocne jak dotąd śledztwo przerwało mu natarczywe pukanie. Podszedł do drzwi i przelewając w swój głos cały niepokój i niezadowolenie zapytał niezbyt uprzejmie:
- Czego? – Jednocześnie wyjrzał przez szparę uchylonych drzwi. Na zewnątrz stał niezbyt rosły mężczyzna z długich włosach. Młodzieniec uśmiechnął się i kłaniając szarmancko oznajmił.
- Bardzo miło panią widzieć – dopiero teraz Krabat zdał sobie sprawę, że zaskoczony widokiem nowej osoby nazbyt szeroko otworzył drzwi. Warknął coś w odpowiedzi i ponownie skrył się za deski po czym odzyskując nieco animuszu ponownie zapytał.
- Masz jakąś sprawę czy będziesz tu tak stać i podziwiać moją urodę, chłopcze?
Nieznajomy wybuchł śmiechem.
- Jaki tam chłopcze, to ja Philis, nie poznajesz mnie Krabacie. No nie patrz już tak na mnie. Przecież ta cała zamiana płci to nie moja wina, choć nie powiem żeby mnie to specjalnie martwiło.
- Przyszłaś tylko po to, żeby mi to powiedzieć
- Nie, przyszłam żeby ci powiedzieć, że mistrz wzywa nas do wspólnej sali, żeby wyjaśnić nam co się konkretnie stało i co zamierza z tym zrobić, a później masz zajrzeć do Soreli. Dopadła mnie na korytarzu i zanosząc się niemal łzami – Krabat uniósł lekko brwi, opis podawany przez sylfę nie bardzo wydawał mu się pasować do młodej arystokratki – no dobra trochę przesadzam, ale błagała żebyś do niej przyszedł i mówiła, że nie wyjdzie z pokoju dopóki tam nie zajrzysz.
- Aha – stwierdził i już miał zamknąć drzwi, gdy rozmówca chwycił go za ramię.
- To, co mam jej powiedzieć?
- Powiedz, że mi przekazałaś, a zresztą mów, co chcesz.
Kiedy wreszcie został sam jeszcze raz spojrzał w lustro. Byłby całkiem ładną kobietą, gdyby nie te blizny na twarzy. Ciekawe, co by ojciec powiedział widząc go w takim stanie. Pewnie ciąłby go jeszcze raz swoim nożem, ale tym razem skutecznie już za samo to, czym się tutaj zajmuje. Wreszcie uśmiechnął się do siebie z rezygnacją.
- Bądź co bądź w tym stanie nikt go nie rozpozna. Tylko… - zerknął na swoje szaty nie bardzo nadające się dla damy – żegnajcie stare problemy witajcie nowe.
***
Zaraz po zebraniu udał się do komnaty Soreli. Zawdzięczał wiele tej młodej damie, ale nie na tyle by czuć się do niej jakoś specjalnie przywiązanym. Pomagał jej, bo miał na to akurat ochotę. Miał na to ochotę, bo miał szczególnie dobry dzień i postanowił sobie ze nawet nagła zmiana płci tego nie zmieni. Zapukała zbyt delikatnie jak na siebie, raczej po kobiecemu, co nieco go zirytowało, ale ponowne uderzanie w drzwi tylko po to, by udowodnić sobie swoją męskość skrytą pod tą delikatną, filigranową postacią, zdało mu się jeszcze większym absurdem.
- Kto tam – odezwał się męski głos zza drzwi. W pierwszej chwili Krabat pomyślał, że pomylił pokoje, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież ten iście diabelski psikus dotknął wszystkich mieszkańców gildii i uspokoił się nieco.
- To ja Krabat
- Nie kłam – dobiegł go drżący głos z wnętrza – wcale nie jesteś Krabatem, nie jesteś nawet mężczyzną
- Pewnie – odburkną przez drzwi – tak jak ty nie jesteś kobietą. Mam ci pomóc czy sterczeć tu przed drzwiami.
Przez chwilę rozmówca milczał, po czym odezwał się nieco już spokojniej.
- Masz rację nikt tak nie zrzędzi, możesz wejść
- Dzięki za pozwolenie łaskawco – burknął pod nosem, po czym nacisnął klamkę i wszedł do wnętrza. To, co tam zobaczył zdecydowanie nie sprzyjało utrzymaniu należytej powagi. Prawdę powiedziawszy z trudem powstrzymał się, by nie buchnąć śmiechem. Oto bowiem stała przed nim Sorelia czy raczej chłopiec, który był kiedyś Sorelią odziany w prześcieradło jak antyczni mędrcy z miną arcygłupią i jednocześnie wyrażającą bezgraniczne zakłopotanie.
- O co chodzi – zapytał najbardziej naturalnym tonem na jaki mógł się zdobyć.
- Potrzebuję czegoś do ubrania. Wszystkie sukienki są na mnie za małe. Jak ja wrócę w tym stanie do miasta. Wiedziałam, że to zły pomysł zostawać tu na noc.
- Hej, hej paniusiu, od narzekania to ja tu jestem, zresztą zaraz coś ci skombinuję.
- A może zamienimy się ubraniami, wyglądałabyś całkiem nieźle w moich sukienkach. Zresztą w ogóle jesteś całkiem niezła.
- No dzięki bardzo, do reszty mi nie odbiło w przeciwieństwie, do co poniektórych.
- No, co ty, skoro ja mogę chodzić w takich łachach.
- Nie marudź, bo nic ci nie przyniosę
Trzeba przyznać, że w obliczu przeciwności Krabat potrafił zachować zimną krew jak nikt inny. Co innego w przypadku małych niedogodności, kiedy to z kolei narzekał jak nikt. Teraz jednak sytuacja wymagała działania. Ścisnął mocniej paskiem spodnie, które opadały mu ciągle nieznośnie, grożąc zrobieniem z siebie nie lada widowiska, gdy wylądują na ziemi, poprawił koszulę dziwnie wydętą w okolicach piersi, choć miał nadzieję, że uda mu się pod tym luźnym strojem ukryć kobiece kształty i ruszył z powrotem do siebie. Wrócił nieco później niosąc komplet ubrań. Nie miał jednak ochoty spędzić reszty dnia w towarzystwie rozhisteryzowanej arystokratki, więc rzucił tylko ubrania na jej łóżko i oznajmiwszy żeby w razie, czego szukała go w kuchni udał się w gruncie rzeczy do jadalni poszukać czegoś mocniejszego do przepłukania gardła.
***
Siedzenie przy barze nawet mając na pocieszenie niezgorszą flaszeczkę okazało się mniej zabawne niż przypuszczał, Tym bardziej, że nie było tam prawie nikogo, do kogo mógłby przepić, czy komu mógłby pożalić się na swój nędzny żywot. Wreszcie zaś miał wrażenie, że alkohol w ogóle mu nie smakuje. Kiedy przyłapał się na oglądaniu paznokci i poprawianiu swojego stroju miarka się przebrała. Zaczęło mu się robić duszno od bezczynności. Wyszedł, wiec na zewnątrz i zaczął nerwowo dreptać w te i z powrotem. Od tego kręcenia w kółko zaczęła go boleć noga. Nie podobało mu się bycie kobietą. Był znacznie słabszy niż normalnie, obfite kształty zdawały się krępować mu ruchy, ubrania na nim wisiały. Mógł, co prawda próbować zdjąć czar na własną rękę, a raczej mógłby, gdyby, choć trochę potrafił czytać. Mógł poszukać wiedźmy na własną rękę, ale kto mu zagwarantuje, że nie pogorszy jeszcze sprawy i jak dajmy na to, jako żaba będzie dochodził swoich praw. Nie będzie czekał z założonymi rękami: Poszuka Cervana i dołączy do nich. Może nie jest jakimś tam magiem, ale jego siła na pewno się przyda. Zdecydowany ruszył do bram gildii. Nie zdawał sobie jednak sprawy jak trudna to będzie droga. Dopiero, gdy dotarł do lasu odetchnął. Miał dość tych pogwizdywań i rubasznych żartów chłopstwa. Co zaś najgorsze niektórzy mężczyźni budzili w nim nawet żywsze uczucia, a kobiece stroje przyciągały niezdrową uwagę pod kontem ewentualnych poprawek. W lesie był bezpieczny. Tu jednak ogarniał go obcy dotąd dla niego niepokój. Co się ze mną dzieje – myślał czując nabrzmiałe pod powiekami łzy. Jeśli do wieczora nic się nie zmieni to do reszty zniewieścieje – nie żeby miał coś przeciwko niewiastom pod warunkiem, że on sam nie był jedną z nich. Podniósł się z kolan, na które nie wiedzieć, kiedy opadł, otrzepał kurz, wytarł rozpaloną twarz i dziarsko ruszył przed siebie z nadzieją jednak, że wkrótce na kogoś się natknie. Nie obraziłby się gdyby był to książę z bajki na białym rumaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz