piątek, 12 kwietnia 2019

The thief who stole spring.

Banshee


DEFROS — STRAŻNIK — OD 1736 W CIELE KOTA
Bycie demonem niczym okropna powinność ogranicza. Zmusza do wykonywania określonych czynności, oczekując od Ciebie choćby bycia krwiożerczym upiorem, co najwidoczniej uciechę potrafi odnaleźć wyłącznie w rozszarpywaniu ludzkiej piersi, czy strojeniu się w dziecięcą kość. Ileż to się stwór nasłucha o makabrach przeróżnych, o dzikich sabatach i krwawych ucztach, jakby ten biedny upiór niczym w dekalogu ustanowiono, co początek tygodnia ma się w szkarłatach kąpać tak jak człowiek gnać do kościoła. Więc cóż by się stało, gdyby tak pojawił się ktoś, kto nie lubuje się w podobnych plugastwach? Stroni od rozszarpywania, czy innego rozpruwania, jakoś niezbyt odczuwając satysfakcje z wydłubywania resztek ochłapów spod paznokci. Nie mówiąc już, że swąd juchy wywołuje u niego nieprzyjemny ucisk w żołądku i to do tego stopnia, że we wolne popołudnie zdecydowanie bardziej woli zamoczyć język w cierpkim winie, usiąść w jedwabnych poduszkach i posłuchać bajdurzenia głupiego barda, niż brudzić futro podczas mordowania kolejnej wioski.

Nie będę ukrywać, że z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale chyba zmuszony jestem podziękować człowiekowi, co uwolnił mnie od tego niemiłego obowiązku. Co prawda uczynił to na mocy kontraktu, który wyrwał z mej duszy wszystko to, co oznaczało mój splugawiony nie-żywot, tylko po to, żeby zapieczętować potężnego demona w ciele, o ironio, zwykłego kocura. Nie zaprzeczę, że początkowo nie byłem zadowolony z przebiegu wydarzeń, zwłaszcza że mój Pan wprost przyznał, że naczynie wybrał tylko dla żartu i jakieś durnej satysfakcji, wcale nie dbając o to, że tą decyzją skazał mnie na traumy wynikające z nieznajomości niektórych niuansów mojego ciała. Z czasem jednak nauczyłem się doceniać ową sytuację i znajdować w nim pozytywy. Przykładowo, gdy takie stado ograniczonych wieśniaków stanąwszy u drzwi, ujrzy takiego zwykłego zwierzaka, wcale nie będą chcieli go tu, już, teraz związać i spalić na stosie, jak to bywało kiedyś. Raczej go ominą, może przegonią, a czasem nawet zachwycą się nad nim i zwiedzeni pokusą pogładzą go po grzbiecie, aby potem z domu wyjść bez palca, czy tam dwóch. Poza tym, kto posądziłby takiego kotka o jakieś złe zamiary, zwłaszcza że na myszy poluje na obejściu nie u jakieś tam wiedźmy, a u porządnego mężczyzny, który na szafce chowa raczej księgi rachunkowe, a nie demoniczne inkantacje, czyż nie?


Serdecznie witamy i gorąco do siebie zapraszamy. 
Gdyby pojawiła się chęć użycia go w opowiadaniach, to prosiłabym jednak o wcześniejsza konsultację. 

3 komentarze:

  1. Od pewnego czasu jakkolwiek funkcja szpiega zawsze narażała ją na takie przeczucia mniej lub bardziej poparte dowodami czuła się śledzona. Nieprzyjemne odczucie jakby para oczu nie odrywała się od niej i obserwowała uważnie każdy ruch nie opuszczała ją nawet w budynku gildii. Stojąc u drzwi gabinetu mistrza miała już dosyć tego nieznośnego przeczucia. Unosiła już dłoń by delikatnie jak to miała w zwyczaju zapukać by oznajmić swoją obecność, ale nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby jakikolwiek intruz dostał się do poufnych dokumentów gildii za jej sprawą. Udając kobiecą zapobiegliwość sięgnęła do przytroczonej do pasa sakiewki i wyciągnęła z niej niewielkie lusterko oraz barwnik do ust jakby chciała poprawić makijaż. Zanim jednak pędzelek dotknął jej warg szybkim ruchem skierowała zwierciadło tak by ujrzeć odbicie miejsca skąd wydawało jej się, że dochodzi tajemniczy hałas. Nie ujrzała z pozoru niczego, oprócz poruszających się kwiatów w wazonie. Spokojnie mogła to zrzucić na panujące w murach budynku przeciągi, jednak coś nie dawało jej spokoju, jakby to jakaś żywa istota odpowiedzialna była za ten ruch.
    - Pokaż się i tak wiem, że tam jesteś – zablefowała odważnie kierując palec w stronę komody – Wyjdź po dobroci, albo pokażę ci, do czego zdolna jest panna Sorelia Acantus.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od kiedy większość swojego czasu spędzał w ogrodzie coraz bardziej doceniał koty. Puszyste stworzonka pojawiały się zawsze nie wiadomo skąd tuż przy jego nogach, albo w pewnej odległości snuły się między grządkami. Trzeba powiedzieć, iż były to jedyne stworzenia posiadające dyspensę na przekraczanie magicznej linii świeżo skopanej grządki. Każdego ze swoich przyjaciół znał z wyglądu i charakteru, choć nie koniecznie z imienia. Wiedział, które koty mieszkają na stałe w gildii, które są nowe, które przychodzą tylko coś wyżebrać. Narzekał na nie jak nikt, ale gdyby ktoś spróbował skrzywdzić któregokolwiek, najpewniej właśnie od pokojowo raczej nastawionego rolnika dostałby cios w nos. Tego dnia jednak zwierzęcy towarzysz Krabata wydał mu się wyjątkowo dziwny. Inne koty stroniły wyraźnie od niego, a on sam wykazywał nad wyraz wysoki poziom kociej zdolności pojawiania się znikąd i równie szybkiego znikania.
    - Cóż to za czarcie sztuczki – uśmiechnął się Krabat, gdy nieznajomy zwierz znów pojawił się w innym miejscu. – Nie widziałem cię tu wcześniej. Wybacz tym niewychowanym kociakom. No, czego się boicie, że czarny. U nas w wiosce też panował ten przesąd, ale ja już oduczyłem się wierzyć w przesądy. Mówią, że to tylko na wsi takie zacofanie, ale te w mieście równie głupie. Będą ci wmawiać ze to nieprawda, że zwierzę ma duszę. Wszystko wokoło przesycone magią, a oni ci powiedzą, że to tylko zręczna iluzja. A nie wiem, co by się musiało stać żeby takim trochę rozumu przybyło, chyba łopatą do łba nakładać. Przecież czegóż się tu bać. No podejdź bliżej. Od dawna tu jesteś? Nie przejmuj się, jeśli nie możesz mi odpowiedzieć wiem, że koty nie mówią, ale czasami milczenie lepsze jest niż tysiąc słów. Prawda? Jestem Krabat
    I nagle ku ogromnemu zdumieniu Ogrodnika zdało mu się, iż kot przemówił do niego ludzkim głosem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinna się nauczyć, że pozostawienie jej pierzastego towarzystwa bez opieki zawsze kończy się czyimś kalectwem, tudzież poważnym uszczerbkiem na zdrowiu cudzym lub jej własnym, albo inną katastrofą. Mimo to raz na jakiś czas podbudowana wiarą we własną czujność i rzekome zmądrzenie swojej skrzydlatej ferajny pozwalała sobie „dać im nieco luzu”. O tyle o ile na niektóre osobniki istotnie miało to zbawienny wpływ o tyle zawsze znalazł się jakiś gagatek ze względu, na którego dla większości członków gildii najbezpieczniejszym było pozostawać w pokoju. Nie zdziwiło ją, więc kiedy zaraz po rozpuszczeniu swych zastępów usłyszała przeraźliwy rumor od strony wejścia do głównego budynku. Wyswobodziła skrzydła spod narzutki, którą się okryła i ile w nich sił pognała na miejsce. Drapieżne ptaszyska obstąpiły ze wszystkich stron jakiegoś czarnego kocura, ale żaden z nich nie śmiał się do niego zbliżyć. Gdy znalazła się wystarczająco blisko natychmiast zorientowała się w sytuacji. Zagwizdała przywołując swoje stadko do porządku i odpędziła je na tyle by móc się zbliżyć do poszkodowanego. Doszły ja już słuchy o nowym członku zaklętym w ciele kota.
    - Przepraszam za nie wzięły cię pewnie za zdobycz, a nie wiele brakowało, by same się nią stały. Jakby ci kiedyś jeszcze dokuczały to daj mi znać, jestem Philis sokolniczka, ale jakbyś ty zapragnął sobie na któregoś zapolować, to wiedz, że sama cię znajdę i to szybciej niż myślisz. A tak poza tym jak cię zwą?

    OdpowiedzUsuń