piątek, 12 kwietnia 2019

Od Nagi do Alexandra


Jej ślepota nie była przekleństwem, ni klątwą, ni żadną karą zasłaną przez Bogów. Jakże by mogli karać ledwie narodzone dziecko? Nie, nie byli okrutni, w to kobieta wierzyła całym swym sercem i duszą. Była więcej niż wdzięczna za pokazanie jej owego świata, niekoniecznie przez obraz i kolor, lecz dźwięk, zapach i dotyk. Nie frasowała się swoim ubytkiem, bowiem miała pełno rzeczy, którymi mogła się w pełni zachwycać. Drugą sprawą był fakt, iż nie znała ziemi w pełni swej chwały, więc nie mogła powiedzieć, iż czegoś jej brakowało.
A jednak, gdy wychwytywała szelest cienkiego papieru czy ciche skrobanie stalówką po szorstkiej stronnicy nie mogła powstrzymać tego płomyka ciekawości, który w niej narastał. Obawiała się go, bowiem jednego dnia mógł wywołać istny pożar w jej wnętrzu, wypalając wszystko, nad czym tak pieczołowicie pracowała przez te długie lata, w czasie których stąpała po tej ziemi. Jej plony mogły wyschnąć, położyć się na glebie, gdy to zachłanne, parzące języki zlizały z nich ostatnią kroplę wody, przegoniły ostatni cień życia. Lecz jednocześnie dodatkowo rozjaśniał przestrzeń, dawał życiodajne światło, pomagał spojrzeć lepiej na niektóre rzeczy. Owy ogień fascynował, kusił. Nie wiedziała czy wyszedł spod ręki samych Bogów, czy może demonów, złych zjaw błąkających się po tym świecie. Jednak by się o tym przekonać musiała podejść bliżej, dotknąć go opuszkami palców, poczuć jego moc.
Właśnie z tym zamiarem popchnęła ciężkie, drewniane skrzydła prowadzące do biblioteki - ostoi świata, przekazywanego za pomocą obrazu, koloru, tego wszystkiego, co było poza jej zasięgiem. Zastałe powietrze buchnęło, wylatując z pomieszczenia, rozruszane przez nagły ruch drzwi. Wkroczyła powoli do środka, albowiem wchodziła na nieznany teren, toteż nie chciała o nic zahaczyć, niczego potrącić.
Wpierw dotarły do niej dusze, zawsze tak chętne do bycia pierwszymi, wpychając się przed wszystkim innym. Niektóre rozpoznawała, niektóre zdawały się jej kompletnie nowe, jednak wszystkie były charakterystyczne. Na przykład ta, na lewo od niej.
Nie była nieskazitelna, o nie, lecz również nie cuchnęła jak dusze tych, co dopuszczali się czynów najgorszych. Woń rozkwitłego kwiatu roznosiła się pięknie, a jednak spadła na miękkie płatki nuta dymu, zgnilizny nawet. Jakby położono malusieńki kawałek odrąbanego mięsa na żarzące się drewno i stos wysuszonych ziół. A może żywych jeszcze roślin? Tego nie była w stanie powiedzieć. Ale wiedziała, że nikt w Gildii nie posiadał podobnego zapachu. Dla egzorcystki to właśnie były twarze, których nie mogła dostrzec.
Dopiero potem szły wonie ziemskie, wcześniej stłamszone, teraz jednak wolne, ukazujące pełny obraz sytuacji. Czuć było starym, rozkładającym się papierem, skórą, w którą okryte są niektóre okładki, stare księgi czy tusz drukarski. Kurz również latał po pokoju, drażniąc nieprzyjemnie w nos. Szum kartek, przyciszonych szeptów czy szuranie krzesłami po podłodze: to wszystko bezpośrednio wskazywało na jedno miejsce - bibliotekę.
A jednak dość wyraźnie przebił się zapach mokrej ziemi, świeżych liści, rozkwitłego kwiatu.
— Czyżby to rósł nagietek lekarski? — zapytała osobę siedzącą za biurkiem, na którym niechybnie stała donica ze wspomnianą rośliną, wskazując na nią palcem. — Jeśli odpowiedź potwierdziłaby moje śmiałe przypuszczenia czy mogłabym uszczknąć kilka kwiatów z łodygami i liśćmi? Niewiele, albowiem czas ich bożego kwitnienia za kilka miesięcy, jednak me zapasy prędko się skończyły i teraz nie jestem w posiadaniu ani jednego fragmentu.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz