czwartek, 11 kwietnia 2019

Od Ophelosa CD Leonarda

Brwi panicza się uniosły, plecy wyprostowały jakby bardziej, co równało się i klatce piersiowej, która, o ile było to możliwe, wypchnęła się odrobinę bardziej do przodu. W dodatku do tego wszystkiego dołączyło prychnięcie wyższości, utrzymujące pozory jakiegokolwiek opanowania, choć Chryzant miał wrażenie, że mężczyzna zaraz huknie, buchnie i podniesie na niego głos. Bez powodu, bo przecież pastuch był jedynie Bogom winny ducha swego.
A Ophelos po prostu parsknął śmiechem, nie przejmując się zbytnio reakcją specyficznego szlachcica, który ostatecznie zdecydował się zrobić mu tę przyjemność i zasiąść na trawie. Dobry, porządny krok dalej od niego, przez co plecami nawet oprzeć się nie mógł o korę drzewa. Ale jednak, usiadł, a więc nastąpiła połowa sukcesu.
Uprzednio oczywiście rozłożywszy materiał na ziemi, słusznie, w końcu szkoda by było dobrze uszytych spodni prawdopodobnie wykrojonych z najlepszych rodzajów materiałów. Aż dziwota, że nie przykro mu ich było na zwyczajną, poranną przechadzkę.
Siedział sztywno, z  wręcz niezdrowo wyprostowanymi plecami i mięśniami ciała, jak i twarzy napiętymi do granic możliwości, co musiało komicznie wyglądać przy zupełnie rozluźnionym Ophelosie, prawie tarzającym się po ziemi i wyciągniętym na niej jak struna, z nogą zarzuconą na tę drugą oczywiście. Że zapomniał o swoim słomkowym kapeluszu, który zdobył na pobliskim targu za jakieś marne pieniądze oraz uprzednio włożeniu źdźbła trawy pomiędzy wargi, choć to pewnie utrudniało by palenie tytoniu. Mężczyzna przymknął oczy, uśmiechnął się szerzej i po raz kolejny puścił kółko z dymu.
A sielankę przerwał kaszel, dość gwałtowny i głośny na tyle, by momentalnie postawić Chryzanta do stanu ewentualnej gotowości. Nie do końca wiadomo do czego, ale jednak. Usiadł, wyprostował się odrobinę bardziej, przypominając nagle drugiego męża, a nie niewykształconego chłopa. 
— Toż to trucizna w czystej postaci! — fuknął jego własny gość, chłodnym spojrzeniem omiatając pastucha, któremu pozostawało wzruszyć ramionami i włożyć ustnik pomiędzy wargi, by dalej spokojnie pykać fajkę.
Ileż razy tego nie słyszał od osób nigdy wcześniej nie zagłębionych w tę piękną sztukę.
— Jeżeli robiłoby się to w sposób niezwykle niecierpliwy i w niepotrzebnym pośpiechu, to owszem zapewne nie pożyłbym za długo, wcześniej udusiwszy się gęstym dymem oraz sadzą zalegającą w całym organizmie — stwierdził Ophelos, popykując odrobinę i spoglądając w niebo, by po krótszej chwili przenieść wzrok na swego towarzysza. — A zresztą, czyż nie wszystko w określonych ilościach staje się trucizną? Wino, tłusta podsyta, ba, uważam, że i od drogocennych klejnotów dałoby się oszaleć! — dodał emocjonalnie, zamachując się dłonią w górę, jakby podkreślając swoje słowa.  — Kto wie, może i od pracy? — zapytał, już ciszej, a dym samowolnie uciekł z jego ust. — Waszmość, palenie fajki to rodzaj sztuki, a ja po prostu jestem artystą — dorzucił jeszcze, pochylając się odrobinę do przodu.
[Na artystę fukać? Nie życzy się!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz