czwartek, 11 kwietnia 2019

Od Ophelosa CD Leonarda

— Różnica taka, że jedzenia i napitku człowiekowi potrzeba ze względu na narzucone uwarunkowania, a klejnotów i skarbów do samego pożywienia pozyskania, gdy tu świństwo jest tylko marnej jakości dodatkiem, które wnosi więcej szkód, niż pożytku. — oświadczył jasnowłosy, na co pastuch nie pohamował się z przewróceniem szarymi oczami. Bo przecież dało się jeść zdrowo, a jednak ludzie nadal zajadali się tłustym, ciężkim mięsem i przesłodzonymi ciasteczkami. Bo przecież klejnoty i bogactwa wcale powszechnym dobrem nie były, a mieszczanie czy nawet chłopi żyli. Czasami z trudami, mniejszymi lub większymi, ale jednak. — Bo co nam z wysoko podniesionych morale, gdy ciało wręcz błaga o pomoc? — zapytał, pokręcił nosem, przy czym nawet uroczo zmarszczył czółko i po prostu odwrócił wzrok, opuścił na zielone źdźbła trawy. — Choć w tym, co mówicie, też zasiane jest ziarno prawdy i mimo że w mojej opinii składa się na to głównie ludzka podatność psychiczna, to w jakimś stopniu zgodzić się z wami muszę.
Ophelos uśmiechnął się, zastępując weselszym wyrazem twarzy swoją odrobinę zacietrzewioną minę z powodu komentarzy bezimiennego nadal panicza, którego smukłe palce aktualnie zahaczały o trawę, rwały ją i rozgniatały pomiędzy opuszkami. A Chryzant, choć powinien był nie spuszczać szarych ocząt ze zwierząt, bo przecież w głównej mierze właśnie na tym polegała jego praca, obserwował jak te smukłe dłonie droczyły się z rośliną, jak nieco spiczasty, dłuższy nos marszczył się wraz z czołem.
I prawdopodobnie w takcie byłoby robienie tego kącikiem oka, ukradkiem, udając, że jednak cały czas przelicza się owce, a nie z twarzą zwróconą prosto ku mężczyźnie, z polikiem opartym o kolano i fajką trzymaną lekko na uboczu, by nie drażnić młodzieńca. Ale przecież aktualnie nie znajdował się na szlacheckim dworze, a na zielonej łące z błogością ulokowaną w umyśle.
A więc wolno mu było.
— Me ciało miewa się jednak bardzo dobrze, nawet jeżeli czasem bywa nieposłuszne czy pokraczne — odpowiedział z opóźnieniem pastuch, krzywiąc się nieznacznie.
Powinien był podtrzymywać swą kondycję, dbać o mięśnie i doprowadzać ciało do kolejnych etapów perfekcyjności, a jednak, odkąd zaczął tułać się po świecie, a miecz odstawiony został na dalszy plan, oddech się pogorszył, na skórze częściej i szybciej pojawiały się kropelki potu. Nieznacznie, a jednak.
— Przepraszamy, że tak bezceremonialnie, ale chyba nie złapaliśmy waszego mienia? — zapytał w końcu, decydując się na odrobinę odważniejszy ruch, bo przecież wypadałoby wiedzieć, z kim miał przyjemność konwersować.
[Z bezimiennymi w końcu trudniej się rozmawia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz