poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Od Xaviera - event

To dobrze wyglądało, jedynie w mojej głowie.
Lecz, jednak jakby się ktoś skusił, to życzę miłej lektury.
Mogą wystąpić jakieś dziwne błędy, ale nie mam już siły to edytować. 
Enjoy~

 ***

Ponad dwie dekady przeminęły, gdy w dzień w dzień, co świtanie słał pozdrowienia blademu licu odbijającego się w tremie, czemu też nie sądził, że któregoś poranka może się to niespodziewanie odmienić i w zwierciadle ujrzy kogoś całkiem obcego. Obcego, lecz na swój sposób bratniego, bo chociaż znane rysy zanikły, sylwetka przybrała dziwne kształty, a dłonie nabyły specyficznej delikatności, to jednak oczy pozostały takie same. Błyszczące jadowitym turkusem, przybrane w biały falban, gęstych rzęs, wtenczas nieco wystraszone, lecz niezaprzeczalnie zaintrygowane dziwami, które malowały się w lustrze. Chwytały każdy nowy element, lecz w szczególności upodobały sobie delikatny materiał koszuli, który niegdyś leżał idealnie dopasowany, teraz począł się nieschludnie marszczyć tuż przy klatce piersiowej, jak na złość podkreślając pewne wypukłości.
Niby kobieca pierś nie była dla barda obcym zjawiskiem, a na pewno niczym tak niezwykłym, ażeby na ich widok oblewał się dziewiczym rumieńcem, to jednak te, ewidentnie należące do niego, wywoływały u chłopaka jakieś dziwne podniecenie. Wprawdzie próbował opanować zbereźne myśli i głowę zainteresować kształtnymi biodrami czy chociażby delikatnymi, wąskimi stópkami, to jednak umysł bezwiednie powracał do biustu, który z każdą chwilą kusił coraz bardziej. Nawet dłonie zaczęły krążyć coraz bliżej, kręcąc w powietrzu dziwne spirale, ni to chcąc odgarnąć coś w przestrzeni, ni dotknąć delikatnej skóry. Chłopak zdecydowanie nie wiedział co ze sobą począć, a przy tym przeżywał większe dylematy moralne, niżby mogło się wydawać. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zdoła się doprowadzić do porządku za pomocą kilku sesji głęboki wdechów i wydechów.
Dopiero wtedy stanął ponownie przed lustrem, teraz nieco bardziej pewnie i spojrzał swojemu kobiecemu wizerunkowi w oczy. Mruknął coś pod nosem, a następnie rozcapierzył palce u dłoni, lecz gdy już palce muskały mleczną skórę, coś z impetem zabębniło w jego drzwi.
— Mistrz wzywa do Wspólnej Sali! — huknął głos za wrót, zagłuszając przekleństwo barda.
Jakimś sposobem chłopak znalazł się kilka metrów od lustra, przytulony do ściany i nadzwyczaj zdyszany. Na policzkach mienił się różany rumień, a ciało szarpało się w rwanych oddechach, które udało mu się dopiero uspokoić do paru strasznie dłużących się sekundach. Przeklną wówczas raz jeszcze i impulsywnie złapał za garb swojego futra, które wówczas zwisało z ramy łóżka. Nie zarzucił go jednak na siebie, ale z całą siłą cisnął w tremo, zakrywając ciemnym materiałem przeklęte zwierciadło.
***

Przekleństwo wyrwało mu się z gardła, gdy po raz kolejny wspinał się na strzemionach, ponownie ogarniając niesforne fałdy kiecy, która wiła mu się między jego nogami a siodłem, narażając go tym na niewygody, o których niegdyś nawet nie przyszło mu myśleć. Kierując się jakimś dziwacznym kaprysem, chłopak nie tylko zdecydował się udać na przejażdżkę, nie zważając na jego przypadłość, ale również postanowił to uczynić w pełnym oprzyrządowaniu, odpowiednim dla damy, jaką wówczas przyszło mu być.
Uznał, że jeśli już przyszło mu się bawić w gierki wyższych sił, to uczyni to w całym znaczeniu tego słowa, do syta czerpiąc z atutów czy niuansów obecnego ciała. Dlatego niemalże pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał, było dopasowanie na tyle godnego stroju, który nie tylko nadałby się do pokazania na mieście, ale również do okręcenia się przy bardziej odpowiednim towarzystwie. Nie było możliwości, żeby przyodział jakieś tam lniane koszule czy przyluźne portki, które może na jego męskim ciele prezentowały się dobrze, to w obecnym stanie z pewnością przyniosłyby mu tylko i wyłącznie wstyd.
Każdy element garderoby musiał zostać przygotowany z odpowiednią dbałością, więc nie było również mowy, żeby odpuścił sobie pończochy czy gorsety, nie mówiąc już o koszuli czy nawet dwuczęściowej sukni. Wprawdzie z tej całej stylizacji tylko kapelusz z niebieskim piórem i wierzchnia, strojna spódnica należała rzeczywiście do niego, podczas gdy reszta została wzięta z pożyczki. Bard bezwstydnie wykorzystując zamieszanie związane z nagłą przemianą, zakradł się do pokoi niektórych dziewczyn, które choćby w rozkojarzeniu zapomniały zakluczyć swojego dobytku i pobrał co potrzebne akcesoria. Wówczas dopiero równie pachnący co wystrojony, zdecydował się wyruszyć w drogę i nieco skorzystać z dobroci nowego ciała.
Początkowo planował udać się do Tirie, lecz w drodze doszedł do wniosku, że w tej mieścinie użyłby wyłącznie z zabaw, które wówczas niekoniecznie go bawiły. Skręcił więc z bitego traktu i ruszył piachem wzdłuż lasu. Wprawdzie droga ta zaprowadziłaby go do innego, nieco większego miasteczka, lecz zdecydowanie za późno opuścił gildię, aby dotrzeć tam jeszcze za widoku. Kroczył więc głuszą z nadzieją, że jakiś ciekawy przypadek prędzej czy później sam go odnajdzie.
Wiadomo jednak, jak to bywa z przypadkami, zwłaszcza na tego typu pustkowiach, więc Xavier przejechał znaczny kawałek, nim natrafił na jakiekolwiek życie. Przystanął nieopodal strugi rzeki, wijącej się poprzez świeże łąk, gdzie to w przerzedzonym ostępie przystanął powóz, pewnie jakiegoś zamożniejszego towarzystwa. Chłopak z oddali obserwował, jak wokół dyliżansu kręci się służba, a jakieś parę metrów dalej państwo, które z jakiegoś powodu zebrało się wokół wiekowej wierzby gnącej się nad rzeką. Najprawdopodobniej coś musiało znajdować się w jej liściach, bo wszystkich głowy zwrócone były w górę, a palce pokazywały jakiś kształt, niestety dla chłopaka niewidoczny  z tej odległości.
— Tylko mnie nie wydaj, Bębenku — zwierzę słysząc swoje imię, zastrzygło uszami i popędzone ruszyło zarośniętym wygonem w stronę tego całego zgromadzenia. Chłopak, zanim zbliżyli się do nich, jeszcze raz poprawił się w siodle, wyprostował materiał na zadzie konia i powpychał sterczące pasma włosów pod kapelusz, aby odpowiednio się przed nimi zaprezentować.
Gdy zbliżył się do nich znacznie, uniósł dłoń do góry, chcąc ich pozdrowić, lecz ku jego zaskoczeniu uprzedziła go w tym jedna z kobiet. Ubrana była w purpurowe szaty, których ozdobność zdradzała, że nie mogła to być służąca, ani podrzędną mieszczką, lecz przed osobę barda wypadła, jakby co najmniej chciała chłopa z pola zwołać.
— Spada nam pani z nieba!
Chłopak, słysząc to, uśmiechnął się niepewnie, a jakaś jego część zaczęła się obawiać o to, czy w ogóle dobrze uczynił, zajeżdżając do nich. Niby wyglądali w porządku, lecz tego typu powitanie wzbudziło w chłopaku pewne podejrzenia.
Szybko powiódł wzrokiem po reszcie, dostrzegając dwóch mężczyzn, możliwie w podobnym wieku do niego i jedną nieco straszą kobietę, która zaniepokojona to spoglądała na swoją towarzyszkę, to na nieznajomą na koniu. Nie zdążył się jednak zbytnio im przyjrzeć, gdyż momentalnie purpurowa dopadła do niego.
— Potrzebna nam pomoc — dopowiedziała, stojąc niemalże przy samym Bębenku.
Była to młodziutka dziewczyna, miała najwyżej czternaście lat, lecz falbany i żaboty zalegały na niej, jak na starej pannie. Włos jej się rozwiał spod ekscentrycznego upięcia, a bielone poliki przybrały różane barwy. Zasapała się okropnie, lecz gdy stanęła przed Xavierem, starała się to wręcz na siłę ukryć.
— Wiatr zwiał mój kapelusz, który zaczepił się na gałęzi. Próbowałam go ściągnąć, jednak jest zdecydowanie za wysoko, żebym mogła go sięgnąć. Pomyślałam jednak, że pani mogłoby się to udać, jeśli zrobiłaby to z grzbietu konia. Oczywiście, jeśli to nie problem.
Wzrok chłopaka od razu powędrował w kierunku, który wskazała dziewczyna, lecz zamiast zainteresować się zdobnym okryciem uwięzionym w łozach, mimowolnie powrócił do dwóch paniczy. Przyglądali się całej sytuacji z boku, szepcząc między sobą, komentując i zdecydowanie nieumiejętnie ukrywając swoje rozbawienie. Gdy ich wzrok spotkał się ze spojrzeniem barda, nagle umilkli, lecz złośliwe grymasy nie zeszły im z ust.
— Mogę spróbować — odparł bard, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.
Trącił konia, który niechętnie oderwał się od skubania młodej trawy i z mozołem przeszedł te kilka metrów, stając przy liściastej kurtynie. Chłopak pokierował go tak, żeby znaleźli się tuż pod kapeluszem zawieszonym na wystającym konarze drzewa. W pierwszej chwili chwycił za łozy wierzby i zaczął nimi energicznie potrząsać, lecz nie przyniosło to żadnych rezultatów.
— Ophelio wstydziłabyś się, tak ludzi wykorzystywać.
— I tak go nie dosięgnie.
Słyszał wyraźnie za sobą męskie śmiechy, lecz bardziej skupiony był na balansowaniu w strzemionach i utrzymywaniu równowagi. Stał niemalże już na palcach, jedną ręką trzymając się siodła, a drugą machając w powietrzu, starając się dosięgnąć zaplątane okrycie. Gdyby nie miał na sobie sukien ani żadne gorsety nie blokowały jego ruchów, już dawno wskoczyłby na samo siodło i bez problemu ściągnął to cholerstwo, a tak został przymuszony do wygnania się we wręcz dziwaczne pozy.
Kapelusz na jego nieszczęście znajdował się zdecydowanie za wysoko, żeby go ot tak ściągnąć, lecz nie oznaczało to, że chłopak miał zamiar się wówczas podać. Opadł ciężko w siodle, ale tylko po to, żeby strzepnąć z ręki ból i ponownie wybić się do góry. Tym razem również wygiął się, jak tylko mógł, lecz wtedy w jego zamyśle wcale nie było dosięgnięcie zguby. Mruknął coś pod nosem, a z jego rękawa wygramoliła się wiewiórka, która sprawnie przebiegła po jego dłoni i skoczyła na konar. Zwierze wyglądało niemalże, jak najprawdziwszy, wspomniany gryzoń, jednak z takim drobnym wyjątkiem, że jego futro mieniło się nienaturalnym błękitem, stanowiąc całkiem sprawnie przygotowany przez białowłosego miraż. Chłopak raz jeszcze coś mruknął, a niematerialny stworek przebiegł obok kapelusza, puchatą kitą strącając go z gałęzi wprost na dłoń barda.
— Wiedziałam, że się uda! — zaszczebiotała purpurowa, rzucając się poprzez wiechlinę, aby tylko dopaść swoją własność. Nie zważając na uśmieszki chłopaka i kończąc wszelkie pruderie, wręcz wyrwała kapelusz z jego rąk. Nagle tracąc zainteresowanie Xavierem, odwróciła się od niego i zwrócić się do swoich towarzyszy.
— Mówiłam, że go zdejmę! — krzyknęła, co u męskiej części wywołało oburzenie, niezbyt wówczas zrozumiałe dla barda.
— Nie ty to zdjęłaś, tylko ona! 
— A co to za różnica?
Jeden z nich jej odwarknął, lecz dziewczyna widocznie niezbyt się tym przejęła.
— Pozwolę ci przypomnieć, mój drogi, że wszystko to zaczęło się od twojego oszczerstwa, w którym stwierdziłeś, że jako kobieta nie jestem w stanie tego ściągnąć bez pomocy mężczyzny. Nic nie było o wsparciu ze strony innej kobiety.
— Co to za zmiana zasad, nic nie było o...
W międzyczasie, gdy tamci stanęli ze sobą w szranki, chłopak napotkał na swojej drodze o wiele większy problem, który o wiele bardziej zafrasował jego głowę, niż jakieś tam waście. Nie miał bowiem pojęcia, jak powinien w tym całym stroju zejść z konia, a zwłaszcza jak ma to uczynić bez większego uszczerbku na honorze. Kręcił się więc na siodle przez dłuższą chwilę, nim odważył się zsunąć z grzbietu.
— Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale zauważyłem-am pewną niezgodę między wami...
Odezwał się, gdy już stabilnie stał na ziemi, a każdy fałd jego sukni spływał w odpowiednią stronę.
— Ah! — westchnęła młodsza, odwracając się do Xaviera — Nie uwierzy pani, ale ci tu panowie od siedmiu boleści, śmią twierdzić, że...
— Niech pani się nie przejmuję ich niesnaskami. Gdy moja siostra sobie coś umyśli, to tak musi być. — do rozmowy niespodziewanie wtrąciła się druga kobieta.
— Nazywa się Sophie z rodziny Castellanów, a to moja młodsza siostra Ophelia. Tamci panowie, to natomiast Thomas i Lucas Marrow. Proszę mi wybaczyć, ale nigdy pani nie widziałam w tych okolicach.
— Oh, to dlatego, że nie pochodzę stąd. — dygnął lekko — Nazywam się X... Xenna Delaney i wraz z moim wujem od kilku miesięcy podróżuje po kontynencie. Akurat tak się złożyło, że postanowiliśmy się zatrzymać w pobliskiej wiosce na parę dni.
— Podróżuje? — zaświergotała Ophelia nie pozwalając siostrze zbyt długo wieść prym w rozmowie.
Chłopak zdążył się już przestraszyć, że ta zacznie go wypytywać o szczegóły jego niby podróży, lub – co gorsza – o koneksje, o których wymyślenie się uprzednio nie postarał. Na szczęście ta niespodziewanie podpięła tę informację pod uprzednio wałkowany temat.
— Kobieta, która zwiedza świat z pewnością, potrafi sobie poradzić w życiu. Nie potrzebuje do tego mężczyzn, czy też służby. Spójrzcie tylko! Nosi przy sobie broń, na koniu jeździ po męsku i nawet nie dba o to, że ktoś może skomentować jej sylwetkę. To już musi coś znaczyć!
Xavier rozcapierzył usta i jak na rozkaz wyprostował się niczym struna. Pomimo tego, że panienka wpatrywała się w niego, jak w obrazek, traktując wymienione cechy, jako coś niezwykłego, to jednak dla barda były zwróceniem uwagi na jego drobne niedopracowania, które przecież mogły zaszkodzić jego obecnemu wizerunkowi.
— W gospodzie, której się zatrzymaliśmy, nie mieli na wydaniu siodeł przystosowanych dla dam, dlatego też...
Zaczął się trochę koślawo tłumaczyć, lecz jego wymówki obeszły się bez większej reakcji ze strony towarzystwa. Wszyscy bowiem byli bardziej zainteresowani purpurową, która ponownie skradła uwagę następną swoją fanaberią.
Tym razem dziewczę niespodziewanie zaczęło odpinać ze swojego stroju zdobienia. Rwała falbany i inne perły, ku wielkiemu oburzeniu swojej siostry. Ophelia, jednak nic sobie nie robiła z krzyków, czy złośliwych uwag męskiej części towarzystwa, bo po zakończonej robocie zawołała służkę, której następnie przekazała nadprogramowe upiększenia.
Xavier z rozbawieniem zauważył, że dzięki temu musiała stracić z połowę swojej wagi.
— Xenno Delaney mam przeogromną prośbę — po pozbyciu się zbędnych kilogramów, podeszła do Xaviera i ku jego zaskoczeniu złapała go za dłonie — Proszę, pomóż mi udowodnić tym tam, że kobieta jednak potrafi i wybierz się ze mną do lasu.
Chłopak nerwowo przełknął ślinę, niezbyt pojmując, co za tą prośbą miało się kryć. Spłoszony oderwał wzrok od Opheli i zaczął błądzić po okolicy w poszukiwaniu jakieś pomocy. Jej siostra w międzyczasie zastygła z ręką przy czole i z lekko przymrużonymi oczami, próbując pojąć, o co jej się zaś rozchodzi.
— Ophelio, litości. Co ty zaś wymyśliłaś?
— Ile razy powtarzaliście mi, że las jest niebezpieczny, że nie powinnam do niego wchodzi, że tylko mężczyźni na polowania tam chodzą? A ja udowodnię, że jednak kobieta może!
Białowłosy ledwo powstrzymał się przed parsknięciem, mimowolnie spoglądając na rosnący przed nimi zielony mur. Nie może powiedzieć, że odkrył jego wszystkie tajemnice, lecz błądził po jego kniejach już tyle razy i już tyle razy w nim zabłądził, że śmiało może stwierdzić iż jedyną niebezpieczną rzeczą w nim jest jego wielkość. Oczywiście niezaprzeczalnie drzemie w nim jakaś tam odrobina magii, bo nadal można napotkać bardziej niespotykane stworzenie czy zjawisko, lecz są to raczej sporadyczne sytuacje.
Dziewczyna również wówczas odnosiła się do tej części lasu, która niemalże dotyka granic Tirie,  a więc w tym rejonie uświadczy się więcej ścieżek wydeptanych przez człowieka, niż jakieś zwierzęta.
— Moja droga, to nie jest rozważne, żebyś tam sama poszła.
— Dlatego poprosiłam o towarzystwo panią Delaney.
Mówiąc to, wlepiła spojrzenie w Xaviera, który z każdą chwilą coraz bardziej nie wiedział co ze sobą począć. Początkowo planował się wytłumaczyć jakimś spotkaniem czy inną kolacją, jednak im dłużej patrzył na panienkę, tym bardziej obawiał się kłamać.
— Niby możemy pójść, choćby na wrzosowisko i...
— Doskonale!
Mimowolnie stęknął, gdy dziewczyna niespodziewanie chwyciła go pod ramię i gwałtownie pociągnęła go w stronę buszu. Pomyśleć, że pchał się do towarzystwa, aby zakosztować nieco z nowego ciała, a skończył niemalże jako niańka dla buńczucznego dziecka, któremu zachciało się udowadniać swoje. Kompletnie nie pojmował, czy to chwilowy kaprys zrodzony z jakieś fascynacji czymś lub kimś, czy faktyczne demonstrowanie poglądów. Niewątpliwie nie miał ochoty współuczestniczyć ani w jednym, ani w drugim, lecz jeśli dał już słowo ust je dopełnić. Nawet jeśli wizja pozostawienia ją w środku buszu wydaje się niezwykle satysfakcjonująca.
Zanim został wciągnięty do lasu, zdążył się jeszcze obrócić. Poszukiwał wzrokiem Bębenka, a tym samym swój dobytek, który przy nim pozostawił, lecz zamiast niego ujrzał, jak siostra purpurowej rozporządza służbą, a następnie z podwiniętą kiecą zaczęła truchtać w ich stronę.
— Twoja siostra... — zaczął, lecz mocne szarpniecie, nagle go uciszyło.
— Pośpieszmy się — ku zdumieniu chłopaka Ophelia zachichotała. Posłała mu jednoznaczne spojrzenie i zdecydowanie przyśpieszyła kroku, tak że przy samym lesie niemalże już biegli.

***

Niósł wiatr zapowiedź wiosny, woń liści i traw młodych skąpanych w popołudniowym słońcu. Niby widać było zaczątki wieczornych mroków, które powoli gasiły blaski dnia, to jednak miłe ciepło nadal grzało w plecy, a świergot ptactwa umilał wędrówkę. Chłopak, oswobodziwszy się w końcu z objęć Opheli mógł przynajmniej nacieszyć się ładną pogodą.
Szedł kilka metrów za dziewczynami, obserwując las, podczas gdy te nieustanie ze sobą dyskutowały głównie na temat wybryków młodszej, ale również o innych rzeczach, które barda w ogóle nie obchodziły. Wprawdzie to one prowadziły ich pochód, to jednak Xavier całkiem się tym nie przejmował. Te tereny znał na tyle dobrze, że w razie jakichś komplikacji mógłby ich bez problemu wyprowadzić na trakt. Tudzież bardziej wprowadzić w las.
Dlatego bez większych wyrzutów sumienia pozwolił sobie na wyłączenie się na wszelkie dźwięki i beznamiętne spoglądanie na krajobraz. Bez problemu rozpoznał ścieżki, zbutwiałe drzewa, ale również masywny wykrot, od którego skręcili w dół doliny, na wrzosowiska, które miały być celem ich wyprawy. Jednak, gdy stanęli na szczycie wzniesienia, chłopak dojrzał srebrzenie w gąszczu pod nimi. Nie był w stanie dostrzec tego dokładnie, ale był niemalże pewny, że to siatki na większe zwierze.
— Moje drogie pannie — odezwał się w pewnym momencie i unosząc delikatnie warstwy sukni, większymi susami pokonał dzielącą ich odległość — Może już zawrócimy? Dojście z powrotem na polanie zajmie nam wystarczająco długo czasu, że reszta nie będzie miał podstaw, aby stwierdzić, iż nie dotarliśmy do środka. Możemy też dla pewności poczekać chwilę na skraju.
— To bardzo dobry pomysł, Ophelio myślę, że...
— Nie ma mowy! — oburzyła się purpurowa, nadmuchując się do tego stopnia, że Xavier zaczął się obawiać, czy przypadkiem zaraz nie zacznie tupać nóżką — Powiedziałam, że dojdę do wrzosowiska, to tak będzie. Nazbieram wrzośca i im pokaże!
— To nie ten okres, żeby wrzosy kwitły...
Zaczęła jej siostra, lecz dziewczyna całkiem zbyła jej uwagę. Nie czekając na nikogo, ruszyła przed siebie, sadząc wielkie kroki i kurząc pod sobą.
— Panno Delaney, daleka droga jeszcze przed nami?
— Nie, jeśli będziemy się trzymać ścieżki.
Westchnął w odpowiedzi, może trochę zbyt teatralnie, lecz już powoli tracił cierpliwość co do kaprysów młodej. Zgodził się na krótką przechadzkę, a nie wędrówkę życia, zwłaszcza że nie wie, ile mu będzie dane z niego korzystać w obecnym stanie. Kompletnie inaczej wyobrażał sobie tamten dzień i obrót wydarzeń, był dla niego na tyle niewygodny, że zamierzał tę paranoję ukrócić i to jak najprędzej.
Podwinął spódnice, kompletnie nie dbając o tym, że ktoś może się oburzyć o jego odsłonięte łydki i ruszył przed siebie, nabierając takiego tempa, że momentalnie dogonił purpurową. Rzucił jej, żeby trzymała się traktu, a następnie wyminął, aby narzucić odpowiednią szybkość. Już więcej nie rozczulał się nad śpiewem ptaków czy szumem drzew, szedł przed siebie, jedynie od czasu do czasu przystając na chwilę, aby pozwolić dziewczynom się dogonić. Widać było po nich, że nie są zbytnio zadowolone ze zmiany stylu wędrówki, lecz wszelkie stęki, bard szybko uciszył, grożąc nocą i paskudnym obliczem kniej po zmroku. Właśnie dlatego na wrzosowisko dotarli w ciągu kilkunastu minut, tak że słońce zdążyło się przesunąć zaledwie o parę stopni.
Ophelia widząc ostęp, okraszony jeszcze zielonkawym wrzosem westchnęła z zachwytu i ruszyła przed siebie, niemalże biegiem. Jej siostra chciała zaoponować na zachowanie purpurowej, lecz gdy tamta wpadła w zarośla, machnęła na nią ręką i podeszła do białowłosego. Chłopak stał na wzniesieniu z założonymi rękami i błądził wzrokiem po linii lasu, jakby szukając czegoś między drzewami.
— Nie wiesz przypadkiem, czy nie organizowano tu ostatnio jakiegoś polowania? — zwrócił się do kobiety, gdy ta wspięła się do niego.
— Oh, tak i to całkiem niedawno. Nasz ojciec z wujem zwołali dość sporo szlachciców z okolicznych wiosek i gonili za zwierzem na początku tego tygodnia.
— Udało im się złapać coś większego?
— Nie, tylko drobne zwierze i trochę ptactwa. Ponoć próbowali powalić dzika, ale im uciekł. W sumie to dlatego tu jesteśmy. Nasi kuzyni stwierdzili, że go wytropią i dobiją, a moja siostra uparła się, żeby im towarzyszyć.
— Wasi kuzyni będą tu polować?
— Nie, wątpię. Mówili coś, że rozstawią pułapki na łąkach, bo tam jest największe prawdopodobieństwo na jego spotkanie. Przepraszam, ale niezbyt się tym interesowałam.
Chłopak westchnął, lecz nic więcej nie powiedział. Zaczął natomiast szukać wzrokiem dziewczyny, która powinna zbierać gdzieś tu kwiecie. Jednak, gdy nie dostrzegł żadnej purpury mieniącej się między chaszczami, nieco się strapił. Wprawdzie bardziej wówczas martwił się o wciąż przedłużający moment powrotu, niż o panienkę, jednak i tak zaczął schodzić ze skarpy. I właśnie wtedy, gdy postawił pierwszy krok na spękanej ziemi, lasem wstrząsnął pisk. Chłopak nieco skołowany dźwiękiem, mimowolnie odwrócił się w stronę Sophii, która zszokowana nadal stała na wzgórzu.
Bard całkiem się zapominając, splunął przekleństwem i rzucił do kobiety, aby się stąd nie ruszała, a następnie prędko zsunął się ze zbocza i wpadł w zarośla. Niezbyt wiedział, w którą stronę tak naprawdę ma biec, więc gnał przed siebie, dopóki nie wypadł na bardziej odsłonięty zagajnik.
Gwałtownie przystaną na skraju zieleni, ujrzawszy prawie kulącą się w zaroślach dziewczynę i – co gorsza – dzika, który również zastygł kilka metrów przed nią. W pierwszej chwili chłopak odetchnął, z ulgą widząc, że młoda postanowiła tkwić w jednym miejscu bez ruchu, jednak nim całe powietrze opuściło jego płuca, zdążyło się okazać, że jej udawanie skały na niewiele się zdało. Ku jego przerażeniu dzik pochylił łeb i najprawdopodobniej miał już szarżować, lecz wtedy niespodziewanie rozkojarzył go kamień, który upadł tuż przed nim.
Chłopak nieco bezmyślnie, ale nie mając innych bardziej błyskotliwych idei zaczął niemalże na ślepo ciskać kamieniami. Deszcz skał na tyle wystraszył zwierze, że te poczęło powoli się wycofywać. Przynajmniej do momentu, gdy jeden z rzutów okazał się na tyle celny, że niefortunnie ugodził go w łeb. Dzik wydał z siebie piskliwe krząknięcie i ku zgubie Xaviera nagle rzucił się w jego stronę.
Nie ma pewności, czy ten kolejny pisk nie należał  wówczas do barda, gdy ten zorientował się co dzieje. Widząc rozjuszone zwierzę szarżujące prosto na niego, zdążył jedynie krzyknąć do Opheli, żeby uciekała i sam rzucił się przed siebie. Biegł całkiem na ślepo, kreśląc slalomy między krzewami i tarninami, próbując jakoś zgubić zwierze, które z każdą chwilą było coraz bliżej. Nie dbał przy tym o potargane rajtuzy, poszarpane łydki, czy rozerwane sukna mając na względzie tylko swoje życie, co jednak również okazało się nie było za najmądrzejszym wyjściem.
Przebiegając tuż obok ostrokrzewu, niefortunnie się na nim zawiesił się i to w taki sposób, że gwałtowne ruchy na nic się nie zdawały. Przerażony szarpał się w roślinie, kątem oka widząc, jak dzik biegnie do niego po niemalże prostej linii. Miał już chwycić za przypięte do boku ostrze, lecz niespodziewanie krzew puścił go i pozwolił mu wykonać jeden gwałtowny skok w przód. Był to jednak zaledwie desperacki akt, który na niewiele się zdało, zwłaszcza zwierzę znajdowało się tuż przy nim. Jednakże właśnie ten jeden, niby głupi ruch doprowadził do czegoś całkiem niespodziewanego.
W momencie, gdy nogi Xaviera dotknęły mchu, ten niespodziewanie zapadł się pod nim, wciągając go, ale również szarżujące zwierzę do wilczego dołu. Chłopak ciężko upadł na piach, z którym bezwładnie osunął się niżej, aż jego nogi nie zaparły się na czymś. Dzik natomiast zawył głośno, jednak był to na tyle przerażający dźwięk, że chłopak momentalnie wybudził się z otępienia i obrócił głowę, aby ujrzeć dość makabryczny widok. Przeraził się tym okropnie, co może z perspektywy czasu zdaje się głupie, ale wówczas obraz zwierzęcia nabitego na pale i rzucającego się w agonalnych dreszczach, tak go wystraszył, że momentalnie zerwał się z ziemi, aby niemalże wyskoczyć z dołu.
W nieco normalniejszych okolicznościach wydostanie się z podobnej pułapki, byłoby zdecydowanie bardziej pracochłonne, lecz wówczas chłopakowi zajęło to może z parę sekund. Dopadł twardego gruntu i gdy tylko poczuł pod sobą trawę, momentalnie zerwał się na równe nogi, wcale nie zważając na to, że wszystkie mięśnie drżały mu od wysiłku, ale również ze strachu. Sapiąc ciężko, patrzył na konające w dole zwierzę, lecz wcale go tam nie dostrzegał. Obraz mu się rozmył przed oczami, myśli rozmyły, a resztki swoich sił przeznaczył na wsłuchiwanie się w pusty szum w jego głowie.
Zdrowy rozsądek odzyskał, dopiero gdy usłyszał przed sobą szmer. Gwałtownym ruchem uniósł głowę, aby zobaczyć obie kobiety, stojące kilka metrów przed nim, w niemałym przerażeniu. A przynajmniej starsza siostra wydawała się szczerze zafrasowana sytuacją i kondycją Xaviera, gdyż młodsza zdołała utrzymać pozory tylko przez krótką chwilę, zanim jej niby przestrach zastąpić jakby fascynacją.
Odczepiła się od siostry i powolnym krokiem ruszyła w stronę dołu, co z jakiegoś powodu wywołało u chłopaka nieopisaną wściekłość.
— Kazałem wam tam zostać! — krzyknął, całkiem się zapominając — Tu nie jest bezpiecznie!
Wrzask białowłosego jednak nie zrobił zbytniego wrażenia na purpurowej, nawet wtedy, gdy ten w przeciągu tych paru chwil zdążył powtórzyć te słowa jeszcze z parę razy. Uparcie kroczyła przed siebie, aż nie stanęła krok przed wyrwą w ziemi. Lekko się nad nią nachyliła i widok, który ujrzała, wpierw wykrzywił ją, lecz zaledwie po chwili jej buzia ponownie przybrała dziwnie pozytywne barwy.
— Spójrz Sophio — odezwała się nagle — Udało nam się upolować dzika! Teraz to dopiero zobaczą, dlaczego nie warto nas lekceważyć.
I słowa te, a także każde wypowiedziane po nich, obudziły w chłopaku takie pokłady agresji i wulgarności, o które nigdy by się nie posądził. Przeklinał, krzyczał i wyzywał dziewczynę, która jednak nadal nic sobie z tego nie robiła, nawet jeśli najprawdopodobniej wówczas była świadkiem najpaskudniejszej wiązanki bluzg, jaką kiedykolwiek usłyszy w życiu.
Możliwe, że gdyby nie Sophia, której w czas udało się uspokoić chłopaka, mogło wówczas dojść do o wiele bardziej nieprzyjemnych wydarzeń, niż tylko powrót w akompaniamencie steków i jęków barda.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz