To dobrze wyglądało, jedynie w mojej głowie.
Lecz, jednak jakby się ktoś skusił, to życzę miłej lektury.
Mogą wystąpić jakieś dziwne błędy, ale nie mam już siły to edytować.
Enjoy~
***
Ponad dwie dekady przeminęły, gdy w dzień w dzień, co świtanie słał
pozdrowienia blademu licu odbijającego się w tremie, czemu też nie
sądził, że któregoś poranka może się to niespodziewanie odmienić i w
zwierciadle ujrzy kogoś całkiem obcego. Obcego, lecz na swój sposób
bratniego, bo chociaż znane rysy zanikły, sylwetka przybrała dziwne
kształty, a dłonie nabyły specyficznej delikatności, to jednak oczy
pozostały takie same. Błyszczące jadowitym turkusem, przybrane w biały
falban, gęstych rzęs, wtenczas nieco wystraszone, lecz niezaprzeczalnie
zaintrygowane dziwami, które malowały się w lustrze. Chwytały każdy nowy
element, lecz w szczególności upodobały sobie delikatny materiał
koszuli, który niegdyś leżał idealnie dopasowany, teraz począł się
nieschludnie marszczyć tuż przy klatce piersiowej, jak na złość
podkreślając pewne wypukłości.
Niby kobieca pierś nie była dla
barda obcym zjawiskiem, a na pewno niczym tak niezwykłym, ażeby na ich
widok oblewał się dziewiczym rumieńcem, to jednak te, ewidentnie
należące do niego, wywoływały u chłopaka jakieś dziwne podniecenie.
Wprawdzie próbował opanować zbereźne myśli i głowę zainteresować
kształtnymi biodrami czy chociażby delikatnymi, wąskimi stópkami, to
jednak umysł bezwiednie powracał do biustu, który z każdą chwilą kusił
coraz bardziej. Nawet dłonie zaczęły krążyć coraz bliżej, kręcąc w
powietrzu dziwne spirale, ni to chcąc odgarnąć coś w przestrzeni, ni
dotknąć delikatnej skóry. Chłopak zdecydowanie nie wiedział co ze sobą
począć, a przy tym przeżywał większe dylematy moralne, niżby mogło się
wydawać. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zdoła się doprowadzić do
porządku za pomocą kilku sesji głęboki wdechów i wydechów.
Dopiero
wtedy stanął ponownie przed lustrem, teraz nieco bardziej pewnie i
spojrzał swojemu kobiecemu wizerunkowi w oczy. Mruknął coś pod nosem, a
następnie rozcapierzył palce u dłoni, lecz gdy już palce muskały mleczną
skórę, coś z impetem zabębniło w jego drzwi.
— Mistrz wzywa do Wspólnej Sali! — huknął głos za wrót, zagłuszając przekleństwo barda.
Jakimś
sposobem chłopak znalazł się kilka metrów od lustra, przytulony do
ściany i nadzwyczaj zdyszany. Na policzkach mienił się różany rumień, a
ciało szarpało się w rwanych oddechach, które udało mu się dopiero
uspokoić do paru strasznie dłużących się sekundach. Przeklną wówczas raz
jeszcze i impulsywnie złapał za garb swojego futra, które wówczas
zwisało z ramy łóżka. Nie zarzucił go jednak na siebie, ale z całą siłą
cisnął w tremo, zakrywając ciemnym materiałem przeklęte zwierciadło.
***
Przekleństwo
wyrwało mu się z gardła, gdy po raz kolejny wspinał się na
strzemionach, ponownie ogarniając niesforne fałdy kiecy, która wiła mu
się między jego nogami a siodłem, narażając go tym na niewygody, o
których niegdyś nawet nie przyszło mu myśleć. Kierując się jakimś
dziwacznym kaprysem, chłopak nie tylko zdecydował się udać na
przejażdżkę, nie zważając na jego przypadłość, ale również postanowił to
uczynić w pełnym oprzyrządowaniu, odpowiednim dla damy, jaką wówczas
przyszło mu być.
Uznał, że jeśli już przyszło mu się bawić w
gierki wyższych sił, to uczyni to w całym znaczeniu tego słowa, do syta
czerpiąc z atutów czy niuansów obecnego ciała. Dlatego niemalże pierwszą
rzeczą, o jakiej pomyślał, było dopasowanie na tyle godnego stroju,
który nie tylko nadałby się do pokazania na mieście, ale również do
okręcenia się przy bardziej odpowiednim towarzystwie. Nie było
możliwości, żeby przyodział jakieś tam lniane koszule czy przyluźne
portki, które może na jego męskim ciele prezentowały się dobrze, to w
obecnym stanie z pewnością przyniosłyby mu tylko i wyłącznie wstyd.
Każdy
element garderoby musiał zostać przygotowany z odpowiednią dbałością,
więc nie było również mowy, żeby odpuścił sobie pończochy czy gorsety,
nie mówiąc już o koszuli czy nawet dwuczęściowej sukni. Wprawdzie z tej
całej stylizacji tylko kapelusz z niebieskim piórem i wierzchnia,
strojna spódnica należała rzeczywiście do niego, podczas gdy reszta
została wzięta z pożyczki. Bard bezwstydnie wykorzystując zamieszanie
związane z nagłą przemianą, zakradł się do pokoi niektórych dziewczyn,
które choćby w rozkojarzeniu zapomniały zakluczyć swojego dobytku i
pobrał co potrzebne akcesoria. Wówczas dopiero równie pachnący co
wystrojony, zdecydował się wyruszyć w drogę i nieco skorzystać z dobroci
nowego ciała.
Początkowo planował udać się do Tirie, lecz w
drodze doszedł do wniosku, że w tej mieścinie użyłby wyłącznie z zabaw,
które wówczas niekoniecznie go bawiły. Skręcił więc z bitego traktu i
ruszył piachem wzdłuż lasu. Wprawdzie droga ta zaprowadziłaby go do
innego, nieco większego miasteczka, lecz zdecydowanie za późno opuścił
gildię, aby dotrzeć tam jeszcze za widoku. Kroczył więc głuszą z
nadzieją, że jakiś ciekawy przypadek prędzej czy później sam go
odnajdzie.
Wiadomo jednak, jak to bywa z przypadkami, zwłaszcza na
tego typu pustkowiach, więc Xavier przejechał znaczny kawałek, nim
natrafił na jakiekolwiek życie. Przystanął nieopodal strugi
rzeki, wijącej się poprzez świeże łąk, gdzie to w przerzedzonym ostępie
przystanął powóz, pewnie jakiegoś zamożniejszego towarzystwa. Chłopak z
oddali obserwował, jak wokół dyliżansu kręci się służba, a jakieś parę
metrów dalej państwo, które z jakiegoś powodu zebrało się wokół wiekowej
wierzby gnącej się nad rzeką. Najprawdopodobniej coś musiało znajdować
się w jej liściach, bo wszystkich głowy zwrócone były w górę, a palce
pokazywały jakiś kształt, niestety dla chłopaka niewidoczny z tej
odległości.
— Tylko mnie nie wydaj, Bębenku — zwierzę słysząc
swoje imię, zastrzygło uszami i popędzone ruszyło zarośniętym wygonem w
stronę tego całego zgromadzenia. Chłopak, zanim zbliżyli się do nich,
jeszcze raz poprawił się w siodle, wyprostował materiał na zadzie konia i
powpychał sterczące pasma włosów pod kapelusz, aby odpowiednio się
przed nimi zaprezentować.
Gdy zbliżył się do nich znacznie, uniósł
dłoń do góry, chcąc ich pozdrowić, lecz ku jego zaskoczeniu uprzedziła
go w tym jedna z kobiet. Ubrana była w purpurowe szaty, których
ozdobność zdradzała, że nie mogła to być służąca, ani podrzędną
mieszczką, lecz przed osobę barda wypadła, jakby co najmniej chciała
chłopa z pola zwołać.
— Spada nam pani z nieba!
Chłopak,
słysząc to, uśmiechnął się niepewnie, a jakaś jego część zaczęła się
obawiać o to, czy w ogóle dobrze uczynił, zajeżdżając do nich. Niby
wyglądali w porządku, lecz tego typu powitanie wzbudziło w chłopaku
pewne podejrzenia.
Szybko powiódł wzrokiem po reszcie,
dostrzegając dwóch mężczyzn, możliwie w podobnym wieku do niego i jedną
nieco straszą kobietę, która zaniepokojona to spoglądała na swoją
towarzyszkę, to na nieznajomą na koniu. Nie zdążył się jednak zbytnio im
przyjrzeć, gdyż momentalnie purpurowa dopadła do niego.
— Potrzebna nam pomoc — dopowiedziała, stojąc niemalże przy samym Bębenku.
Była
to młodziutka dziewczyna, miała najwyżej czternaście lat, lecz falbany i
żaboty zalegały na niej, jak na starej pannie. Włos jej się rozwiał
spod ekscentrycznego upięcia, a bielone poliki przybrały różane barwy.
Zasapała się okropnie, lecz gdy stanęła przed Xavierem, starała się to
wręcz na siłę ukryć.
— Wiatr zwiał mój kapelusz, który zaczepił
się na gałęzi. Próbowałam go ściągnąć, jednak jest zdecydowanie za
wysoko, żebym mogła go sięgnąć. Pomyślałam jednak, że pani mogłoby się
to udać, jeśli zrobiłaby to z grzbietu konia. Oczywiście, jeśli to nie
problem.
Wzrok chłopaka od razu powędrował w kierunku, który
wskazała dziewczyna, lecz zamiast zainteresować się zdobnym okryciem
uwięzionym w łozach, mimowolnie powrócił do dwóch paniczy. Przyglądali
się całej sytuacji z boku, szepcząc między sobą, komentując i
zdecydowanie nieumiejętnie ukrywając swoje rozbawienie. Gdy ich wzrok
spotkał się ze spojrzeniem barda, nagle umilkli, lecz złośliwe grymasy
nie zeszły im z ust.
— Mogę spróbować — odparł bard, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.
Trącił
konia, który niechętnie oderwał się od skubania młodej trawy i z
mozołem przeszedł te kilka metrów, stając przy liściastej kurtynie.
Chłopak pokierował go tak, żeby znaleźli się tuż pod kapeluszem
zawieszonym na wystającym konarze drzewa. W pierwszej chwili chwycił za
łozy wierzby i zaczął nimi energicznie potrząsać, lecz nie przyniosło to
żadnych rezultatów.
— Ophelio wstydziłabyś się, tak ludzi wykorzystywać.
— I tak go nie dosięgnie.
Słyszał
wyraźnie za sobą męskie śmiechy, lecz bardziej skupiony był na
balansowaniu w strzemionach i utrzymywaniu równowagi. Stał niemalże już
na palcach, jedną ręką trzymając się siodła, a drugą machając w
powietrzu, starając się dosięgnąć zaplątane okrycie. Gdyby nie miał na
sobie sukien ani żadne gorsety nie blokowały jego ruchów, już dawno
wskoczyłby na samo siodło i bez problemu ściągnął to cholerstwo, a tak
został przymuszony do wygnania się we wręcz dziwaczne pozy.
Kapelusz
na jego nieszczęście znajdował się zdecydowanie za wysoko, żeby go ot
tak ściągnąć, lecz nie oznaczało to, że chłopak miał zamiar się wówczas
podać. Opadł ciężko w siodle, ale tylko po to, żeby strzepnąć z ręki ból
i ponownie wybić się do góry. Tym razem również wygiął się, jak tylko
mógł, lecz wtedy w jego zamyśle wcale nie było dosięgnięcie zguby.
Mruknął coś pod nosem, a z jego rękawa wygramoliła się wiewiórka, która
sprawnie przebiegła po jego dłoni i skoczyła na konar. Zwierze wyglądało
niemalże, jak najprawdziwszy, wspomniany gryzoń, jednak z takim drobnym
wyjątkiem, że jego futro mieniło się nienaturalnym błękitem, stanowiąc
całkiem sprawnie przygotowany przez białowłosego miraż. Chłopak raz
jeszcze coś mruknął, a niematerialny stworek przebiegł obok kapelusza,
puchatą kitą strącając go z gałęzi wprost na dłoń barda.
—
Wiedziałam, że się uda! — zaszczebiotała purpurowa, rzucając się poprzez
wiechlinę, aby tylko dopaść swoją własność. Nie zważając na uśmieszki
chłopaka i kończąc wszelkie pruderie, wręcz wyrwała kapelusz z jego rąk.
Nagle tracąc zainteresowanie Xavierem, odwróciła się od niego i zwrócić
się do swoich towarzyszy.
— Mówiłam, że go zdejmę! — krzyknęła, co u męskiej części wywołało oburzenie, niezbyt wówczas zrozumiałe dla barda.
— Nie ty to zdjęłaś, tylko ona!
— A co to za różnica?
Jeden z nich jej odwarknął, lecz dziewczyna widocznie niezbyt się tym przejęła.
—
Pozwolę ci przypomnieć, mój drogi, że wszystko to zaczęło się od
twojego oszczerstwa, w którym stwierdziłeś, że jako kobieta nie jestem w
stanie tego ściągnąć bez pomocy mężczyzny. Nic nie było o wsparciu ze
strony innej kobiety.
— Co to za zmiana zasad, nic nie było o...
W
międzyczasie, gdy tamci stanęli ze sobą w szranki, chłopak napotkał na
swojej drodze o wiele większy problem, który o wiele bardziej zafrasował
jego głowę, niż jakieś tam waście. Nie miał bowiem pojęcia, jak
powinien w tym całym stroju zejść z konia, a zwłaszcza jak ma to uczynić
bez większego uszczerbku na honorze. Kręcił się więc na siodle przez
dłuższą chwilę, nim odważył się zsunąć z grzbietu.
— Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale zauważyłem-am pewną niezgodę między wami...
Odezwał się, gdy już stabilnie stał na ziemi, a każdy fałd jego sukni spływał w odpowiednią stronę.
—
Ah! — westchnęła młodsza, odwracając się do Xaviera — Nie uwierzy pani,
ale ci tu panowie od siedmiu boleści, śmią twierdzić, że...
—
Niech pani się nie przejmuję ich niesnaskami. Gdy moja siostra sobie coś
umyśli, to tak musi być. — do rozmowy niespodziewanie wtrąciła się
druga kobieta.
— Nazywa się Sophie z rodziny Castellanów, a to
moja młodsza siostra Ophelia. Tamci panowie, to natomiast Thomas i Lucas
Marrow. Proszę mi wybaczyć, ale nigdy pani nie widziałam w tych
okolicach.
— Oh, to dlatego, że nie pochodzę stąd. — dygnął lekko —
Nazywam się X... Xenna Delaney i wraz z moim wujem od kilku miesięcy
podróżuje po kontynencie. Akurat tak się złożyło, że postanowiliśmy się
zatrzymać w pobliskiej wiosce na parę dni.
— Podróżuje? — zaświergotała Ophelia nie pozwalając siostrze zbyt długo wieść prym w rozmowie.
Chłopak
zdążył się już przestraszyć, że ta zacznie go wypytywać o szczegóły
jego niby podróży, lub – co gorsza – o koneksje, o których wymyślenie
się uprzednio nie postarał. Na szczęście ta niespodziewanie podpięła tę
informację pod uprzednio wałkowany temat.
— Kobieta, która zwiedza
świat z pewnością, potrafi sobie poradzić w życiu. Nie potrzebuje do
tego mężczyzn, czy też służby. Spójrzcie tylko! Nosi przy sobie broń, na
koniu jeździ po męsku i nawet nie dba o to, że ktoś może skomentować
jej sylwetkę. To już musi coś znaczyć!
Xavier rozcapierzył usta i
jak na rozkaz wyprostował się niczym struna. Pomimo tego, że panienka
wpatrywała się w niego, jak w obrazek, traktując wymienione cechy, jako
coś niezwykłego, to jednak dla barda były zwróceniem uwagi na jego
drobne niedopracowania, które przecież mogły zaszkodzić jego obecnemu
wizerunkowi.
— W gospodzie, której się zatrzymaliśmy, nie mieli na wydaniu siodeł przystosowanych dla dam, dlatego też...
Zaczął
się trochę koślawo tłumaczyć, lecz jego wymówki obeszły się bez
większej reakcji ze strony towarzystwa. Wszyscy bowiem byli bardziej
zainteresowani purpurową, która ponownie skradła uwagę następną swoją
fanaberią.
Tym razem dziewczę niespodziewanie zaczęło odpinać ze
swojego stroju zdobienia. Rwała falbany i inne perły, ku wielkiemu
oburzeniu swojej siostry. Ophelia, jednak nic sobie nie robiła z
krzyków, czy złośliwych uwag męskiej części towarzystwa, bo po
zakończonej robocie zawołała służkę, której następnie przekazała
nadprogramowe upiększenia.
Xavier z rozbawieniem zauważył, że dzięki temu musiała stracić z połowę swojej wagi.
—
Xenno Delaney mam przeogromną prośbę — po pozbyciu się zbędnych
kilogramów, podeszła do Xaviera i ku jego zaskoczeniu złapała go za
dłonie — Proszę, pomóż mi udowodnić tym tam, że kobieta jednak potrafi i
wybierz się ze mną do lasu.
Chłopak nerwowo przełknął ślinę,
niezbyt pojmując, co za tą prośbą miało się kryć. Spłoszony oderwał
wzrok od Opheli i zaczął błądzić po okolicy w poszukiwaniu jakieś
pomocy. Jej siostra w międzyczasie zastygła z ręką przy czole i z lekko
przymrużonymi oczami, próbując pojąć, o co jej się zaś rozchodzi.
— Ophelio, litości. Co ty zaś wymyśliłaś?
—
Ile razy powtarzaliście mi, że las jest niebezpieczny, że nie powinnam
do niego wchodzi, że tylko mężczyźni na polowania tam chodzą? A ja
udowodnię, że jednak kobieta może!
Białowłosy ledwo powstrzymał
się przed parsknięciem, mimowolnie spoglądając na rosnący przed nimi
zielony mur. Nie może powiedzieć, że odkrył jego wszystkie tajemnice,
lecz błądził po jego kniejach już tyle razy i już tyle razy w nim
zabłądził, że śmiało może stwierdzić iż jedyną niebezpieczną rzeczą w
nim jest jego wielkość. Oczywiście niezaprzeczalnie drzemie w nim jakaś
tam odrobina magii, bo nadal można napotkać bardziej niespotykane
stworzenie czy zjawisko, lecz są to raczej sporadyczne sytuacje.
Dziewczyna
również wówczas odnosiła się do tej części lasu, która niemalże dotyka
granic Tirie, a więc w tym rejonie uświadczy się więcej ścieżek
wydeptanych przez człowieka, niż jakieś zwierzęta.
— Moja droga, to nie jest rozważne, żebyś tam sama poszła.
— Dlatego poprosiłam o towarzystwo panią Delaney.
Mówiąc to, wlepiła spojrzenie w Xaviera, który z każdą chwilą coraz
bardziej nie wiedział co ze sobą począć. Początkowo planował się
wytłumaczyć jakimś spotkaniem czy inną kolacją, jednak im dłużej patrzył
na panienkę, tym bardziej obawiał się kłamać.
— Niby możemy pójść, choćby na wrzosowisko i...
— Doskonale!
Mimowolnie
stęknął, gdy dziewczyna niespodziewanie chwyciła go pod ramię i
gwałtownie pociągnęła go w stronę buszu. Pomyśleć, że pchał się do
towarzystwa, aby zakosztować nieco z nowego ciała, a skończył niemalże
jako niańka dla buńczucznego dziecka, któremu zachciało się udowadniać
swoje. Kompletnie nie pojmował, czy to chwilowy kaprys zrodzony z jakieś
fascynacji czymś lub kimś, czy faktyczne demonstrowanie poglądów.
Niewątpliwie nie miał ochoty współuczestniczyć ani w jednym, ani w drugim,
lecz jeśli dał już słowo ust je dopełnić. Nawet jeśli wizja
pozostawienia ją w środku buszu wydaje się niezwykle satysfakcjonująca.
Zanim
został wciągnięty do lasu, zdążył się jeszcze obrócić. Poszukiwał
wzrokiem Bębenka, a tym samym swój dobytek, który przy nim pozostawił, lecz zamiast
niego ujrzał, jak siostra purpurowej rozporządza służbą, a następnie z
podwiniętą kiecą zaczęła truchtać w ich stronę.
— Twoja siostra... — zaczął, lecz mocne szarpniecie, nagle go uciszyło.
—
Pośpieszmy się — ku zdumieniu chłopaka Ophelia zachichotała. Posłała mu
jednoznaczne spojrzenie i zdecydowanie przyśpieszyła kroku, tak że przy samym lesie niemalże już biegli.
***
Niósł wiatr zapowiedź wiosny, woń liści i traw młodych skąpanych w
popołudniowym słońcu. Niby widać było zaczątki wieczornych mroków, które
powoli gasiły blaski dnia, to jednak miłe ciepło nadal grzało w plecy, a
świergot ptactwa umilał wędrówkę. Chłopak, oswobodziwszy się w końcu z objęć Opheli mógł przynajmniej nacieszyć się ładną pogodą.
Szedł kilka metrów za dziewczynami, obserwując las, podczas gdy te nieustanie ze sobą dyskutowały głównie na temat wybryków młodszej, ale również o innych rzeczach, które barda w ogóle nie obchodziły. Wprawdzie to one prowadziły ich pochód, to jednak Xavier całkiem się tym nie przejmował. Te tereny znał na tyle dobrze, że w razie jakichś komplikacji mógłby ich bez problemu wyprowadzić na trakt. Tudzież bardziej wprowadzić w las.
Dlatego bez większych wyrzutów sumienia pozwolił sobie na wyłączenie się na wszelkie dźwięki i beznamiętne spoglądanie na krajobraz. Bez problemu rozpoznał ścieżki, zbutwiałe drzewa, ale również masywny wykrot, od którego skręcili w dół doliny, na wrzosowiska, które miały być celem ich wyprawy. Jednak, gdy stanęli na szczycie wzniesienia, chłopak dojrzał srebrzenie w gąszczu pod nimi. Nie był w stanie dostrzec tego dokładnie, ale był niemalże pewny, że to siatki na większe zwierze.
— Moje drogie pannie — odezwał się w pewnym momencie i unosząc delikatnie warstwy sukni, większymi susami pokonał dzielącą ich odległość — Może już zawrócimy? Dojście z powrotem na polanie zajmie nam wystarczająco długo czasu, że reszta nie będzie miał podstaw, aby stwierdzić, iż nie dotarliśmy do środka. Możemy też dla pewności poczekać chwilę na skraju.
Szedł kilka metrów za dziewczynami, obserwując las, podczas gdy te nieustanie ze sobą dyskutowały głównie na temat wybryków młodszej, ale również o innych rzeczach, które barda w ogóle nie obchodziły. Wprawdzie to one prowadziły ich pochód, to jednak Xavier całkiem się tym nie przejmował. Te tereny znał na tyle dobrze, że w razie jakichś komplikacji mógłby ich bez problemu wyprowadzić na trakt. Tudzież bardziej wprowadzić w las.
Dlatego bez większych wyrzutów sumienia pozwolił sobie na wyłączenie się na wszelkie dźwięki i beznamiętne spoglądanie na krajobraz. Bez problemu rozpoznał ścieżki, zbutwiałe drzewa, ale również masywny wykrot, od którego skręcili w dół doliny, na wrzosowiska, które miały być celem ich wyprawy. Jednak, gdy stanęli na szczycie wzniesienia, chłopak dojrzał srebrzenie w gąszczu pod nimi. Nie był w stanie dostrzec tego dokładnie, ale był niemalże pewny, że to siatki na większe zwierze.
— Moje drogie pannie — odezwał się w pewnym momencie i unosząc delikatnie warstwy sukni, większymi susami pokonał dzielącą ich odległość — Może już zawrócimy? Dojście z powrotem na polanie zajmie nam wystarczająco długo czasu, że reszta nie będzie miał podstaw, aby stwierdzić, iż nie dotarliśmy do środka. Możemy też dla pewności poczekać chwilę na skraju.
— To bardzo dobry pomysł, Ophelio myślę, że...
—
Nie ma mowy! — oburzyła się purpurowa, nadmuchując się do tego stopnia,
że Xavier zaczął się obawiać, czy przypadkiem zaraz nie zacznie tupać
nóżką — Powiedziałam, że dojdę do wrzosowiska, to tak będzie. Nazbieram
wrzośca i im pokaże!
— To nie ten okres, żeby wrzosy kwitły...
Zaczęła
jej siostra, lecz dziewczyna całkiem zbyła jej uwagę. Nie czekając na
nikogo, ruszyła przed siebie, sadząc wielkie kroki i kurząc pod sobą.
— Panno Delaney, daleka droga jeszcze przed nami?
— Nie, jeśli będziemy się trzymać ścieżki.
Westchnął w odpowiedzi, może trochę zbyt teatralnie, lecz już powoli
tracił cierpliwość co do kaprysów młodej. Zgodził się na krótką
przechadzkę, a nie wędrówkę życia, zwłaszcza że nie wie, ile mu będzie
dane z niego korzystać w obecnym stanie. Kompletnie inaczej wyobrażał
sobie tamten dzień i obrót wydarzeń, był dla niego na tyle niewygodny,
że zamierzał tę paranoję ukrócić i to jak najprędzej.
Podwinął spódnice, kompletnie nie dbając o tym, że ktoś może się oburzyć o jego odsłonięte łydki i ruszył przed siebie, nabierając takiego tempa, że momentalnie dogonił purpurową. Rzucił jej, żeby trzymała się traktu, a następnie wyminął, aby narzucić odpowiednią szybkość. Już więcej nie rozczulał się nad śpiewem ptaków czy szumem drzew, szedł przed siebie, jedynie od czasu do czasu przystając na chwilę, aby pozwolić dziewczynom się dogonić. Widać było po nich, że nie są zbytnio zadowolone ze zmiany stylu wędrówki, lecz wszelkie stęki, bard szybko uciszył, grożąc nocą i paskudnym obliczem kniej po zmroku. Właśnie dlatego na wrzosowisko dotarli w ciągu kilkunastu minut, tak że słońce zdążyło się przesunąć zaledwie o parę stopni.
Podwinął spódnice, kompletnie nie dbając o tym, że ktoś może się oburzyć o jego odsłonięte łydki i ruszył przed siebie, nabierając takiego tempa, że momentalnie dogonił purpurową. Rzucił jej, żeby trzymała się traktu, a następnie wyminął, aby narzucić odpowiednią szybkość. Już więcej nie rozczulał się nad śpiewem ptaków czy szumem drzew, szedł przed siebie, jedynie od czasu do czasu przystając na chwilę, aby pozwolić dziewczynom się dogonić. Widać było po nich, że nie są zbytnio zadowolone ze zmiany stylu wędrówki, lecz wszelkie stęki, bard szybko uciszył, grożąc nocą i paskudnym obliczem kniej po zmroku. Właśnie dlatego na wrzosowisko dotarli w ciągu kilkunastu minut, tak że słońce zdążyło się przesunąć zaledwie o parę stopni.
Ophelia widząc ostęp, okraszony jeszcze
zielonkawym wrzosem westchnęła z zachwytu i ruszyła przed siebie,
niemalże biegiem. Jej siostra chciała zaoponować na zachowanie
purpurowej, lecz gdy tamta wpadła w zarośla, machnęła na nią ręką i
podeszła do białowłosego. Chłopak stał na wzniesieniu z założonymi
rękami i błądził wzrokiem po linii lasu, jakby szukając czegoś między
drzewami.
— Nie wiesz przypadkiem, czy nie organizowano tu
ostatnio jakiegoś polowania? — zwrócił się do kobiety, gdy ta wspięła
się do niego.
— Oh, tak i to całkiem niedawno. Nasz ojciec z
wujem zwołali dość sporo szlachciców z okolicznych wiosek i gonili za
zwierzem na początku tego tygodnia.
— Udało im się złapać coś większego?
—
Nie, tylko drobne zwierze i trochę ptactwa. Ponoć próbowali powalić
dzika, ale im uciekł. W sumie to dlatego tu jesteśmy. Nasi kuzyni
stwierdzili, że go wytropią i dobiją, a moja siostra uparła się, żeby im
towarzyszyć.
— Wasi kuzyni będą tu polować?
— Nie, wątpię.
Mówili coś, że rozstawią pułapki na łąkach, bo tam jest największe
prawdopodobieństwo na jego spotkanie. Przepraszam, ale niezbyt się tym
interesowałam.
Chłopak westchnął, lecz nic więcej nie powiedział.
Zaczął natomiast szukać wzrokiem dziewczyny, która powinna zbierać
gdzieś tu kwiecie. Jednak, gdy nie dostrzegł żadnej purpury mieniącej
się między chaszczami, nieco się strapił. Wprawdzie bardziej wówczas
martwił się o wciąż przedłużający moment powrotu, niż o panienkę, jednak
i tak zaczął schodzić ze skarpy. I właśnie wtedy, gdy postawił pierwszy
krok na spękanej ziemi, lasem wstrząsnął pisk. Chłopak nieco skołowany
dźwiękiem, mimowolnie odwrócił się w stronę Sophii, która zszokowana
nadal stała na wzgórzu.
Bard całkiem się zapominając, splunął przekleństwem i rzucił do kobiety,
aby się stąd nie ruszała, a następnie prędko zsunął się ze zbocza i
wpadł w zarośla. Niezbyt wiedział, w którą stronę tak naprawdę ma biec,
więc gnał przed siebie, dopóki nie wypadł na bardziej odsłonięty zagajnik.
Gwałtownie przystaną na skraju zieleni, ujrzawszy prawie kulącą się w zaroślach dziewczynę i – co gorsza – dzika, który również zastygł kilka metrów przed nią. W pierwszej chwili chłopak odetchnął, z ulgą widząc, że młoda postanowiła tkwić w jednym miejscu bez ruchu, jednak nim całe powietrze opuściło jego płuca, zdążyło się okazać, że jej udawanie skały na niewiele się zdało. Ku jego przerażeniu dzik pochylił łeb i najprawdopodobniej miał już szarżować, lecz wtedy niespodziewanie rozkojarzył go kamień, który upadł tuż przed nim.
Gwałtownie przystaną na skraju zieleni, ujrzawszy prawie kulącą się w zaroślach dziewczynę i – co gorsza – dzika, który również zastygł kilka metrów przed nią. W pierwszej chwili chłopak odetchnął, z ulgą widząc, że młoda postanowiła tkwić w jednym miejscu bez ruchu, jednak nim całe powietrze opuściło jego płuca, zdążyło się okazać, że jej udawanie skały na niewiele się zdało. Ku jego przerażeniu dzik pochylił łeb i najprawdopodobniej miał już szarżować, lecz wtedy niespodziewanie rozkojarzył go kamień, który upadł tuż przed nim.
Chłopak nieco
bezmyślnie, ale nie mając innych bardziej błyskotliwych idei zaczął
niemalże na ślepo ciskać kamieniami. Deszcz skał na tyle wystraszył
zwierze, że te poczęło powoli się wycofywać. Przynajmniej do momentu,
gdy jeden z rzutów okazał się na tyle celny, że niefortunnie ugodził go w
łeb. Dzik wydał z siebie piskliwe krząknięcie i ku zgubie Xaviera nagle
rzucił się w jego stronę.
Nie ma pewności, czy ten kolejny pisk
nie należał wówczas do barda, gdy ten zorientował się co dzieje. Widząc
rozjuszone zwierzę szarżujące prosto na niego, zdążył jedynie krzyknąć
do Opheli, żeby uciekała i sam rzucił się przed siebie. Biegł całkiem na
ślepo, kreśląc slalomy między krzewami i tarninami, próbując jakoś
zgubić zwierze, które z każdą chwilą było coraz bliżej. Nie dbał przy
tym o potargane rajtuzy, poszarpane łydki, czy rozerwane sukna mając na
względzie tylko swoje życie, co jednak również okazało się nie było za
najmądrzejszym wyjściem.
Przebiegając tuż obok ostrokrzewu,
niefortunnie się na nim zawiesił się i to w taki sposób, że gwałtowne
ruchy na nic się nie zdawały. Przerażony szarpał się w roślinie, kątem
oka widząc, jak dzik biegnie do niego po niemalże prostej linii. Miał
już chwycić za przypięte do boku ostrze, lecz niespodziewanie krzew
puścił go i pozwolił mu wykonać jeden gwałtowny skok w przód. Był to
jednak zaledwie desperacki akt, który na niewiele się zdało, zwłaszcza
zwierzę znajdowało się tuż przy nim. Jednakże właśnie ten jeden, niby
głupi ruch doprowadził do czegoś całkiem niespodziewanego.
W
momencie, gdy nogi Xaviera dotknęły mchu, ten niespodziewanie zapadł się
pod nim, wciągając go, ale również szarżujące zwierzę do wilczego dołu.
Chłopak ciężko upadł na piach, z którym bezwładnie osunął się niżej, aż
jego nogi nie zaparły się na czymś. Dzik natomiast zawył głośno, jednak
był to na tyle przerażający dźwięk, że chłopak momentalnie wybudził się
z otępienia i obrócił głowę, aby ujrzeć dość makabryczny widok.
Przeraził się tym okropnie, co może z perspektywy czasu zdaje się
głupie, ale wówczas obraz zwierzęcia nabitego na pale i rzucającego się w
agonalnych dreszczach, tak go wystraszył, że momentalnie zerwał się z
ziemi, aby niemalże wyskoczyć z dołu.
W nieco normalniejszych okolicznościach wydostanie się z podobnej
pułapki, byłoby zdecydowanie bardziej pracochłonne, lecz wówczas
chłopakowi zajęło to może z parę sekund. Dopadł twardego gruntu i gdy
tylko poczuł pod sobą trawę, momentalnie zerwał się na równe nogi, wcale
nie zważając na to, że wszystkie mięśnie drżały mu od wysiłku, ale
również ze strachu. Sapiąc ciężko, patrzył na konające w dole zwierzę,
lecz wcale go tam nie dostrzegał. Obraz mu się rozmył przed oczami,
myśli rozmyły, a resztki swoich sił przeznaczył na wsłuchiwanie się w
pusty szum w jego głowie.
Zdrowy rozsądek odzyskał, dopiero gdy usłyszał przed sobą szmer.
Gwałtownym ruchem uniósł głowę, aby zobaczyć obie kobiety, stojące kilka
metrów przed nim, w niemałym przerażeniu. A przynajmniej starsza
siostra wydawała się szczerze zafrasowana sytuacją i kondycją Xaviera,
gdyż młodsza zdołała utrzymać pozory tylko przez krótką chwilę, zanim
jej niby przestrach zastąpić jakby fascynacją.
Odczepiła się od siostry i powolnym krokiem ruszyła w stronę dołu, co z jakiegoś powodu wywołało u chłopaka nieopisaną wściekłość.
— Kazałem wam tam zostać! — krzyknął, całkiem się zapominając — Tu nie jest bezpiecznie!
Wrzask białowłosego jednak nie zrobił zbytniego wrażenia na purpurowej, nawet wtedy, gdy ten w przeciągu tych paru chwil zdążył powtórzyć te słowa jeszcze z parę razy. Uparcie kroczyła przed siebie, aż nie stanęła krok przed wyrwą w ziemi. Lekko się nad nią nachyliła i widok, który ujrzała, wpierw wykrzywił ją, lecz zaledwie po chwili jej buzia ponownie przybrała dziwnie pozytywne barwy.
— Spójrz Sophio — odezwała się nagle — Udało nam się upolować dzika! Teraz to dopiero zobaczą, dlaczego nie warto nas lekceważyć.
I słowa te, a także każde wypowiedziane po nich, obudziły w chłopaku takie pokłady agresji i wulgarności, o które nigdy by się nie posądził. Przeklinał, krzyczał i wyzywał dziewczynę, która jednak nadal nic sobie z tego nie robiła, nawet jeśli najprawdopodobniej wówczas była świadkiem najpaskudniejszej wiązanki bluzg, jaką kiedykolwiek usłyszy w życiu.
Możliwe, że gdyby nie Sophia, której w czas udało się uspokoić chłopaka, mogło wówczas dojść do o wiele bardziej nieprzyjemnych wydarzeń, niż tylko powrót w akompaniamencie steków i jęków barda.
Odczepiła się od siostry i powolnym krokiem ruszyła w stronę dołu, co z jakiegoś powodu wywołało u chłopaka nieopisaną wściekłość.
— Kazałem wam tam zostać! — krzyknął, całkiem się zapominając — Tu nie jest bezpiecznie!
Wrzask białowłosego jednak nie zrobił zbytniego wrażenia na purpurowej, nawet wtedy, gdy ten w przeciągu tych paru chwil zdążył powtórzyć te słowa jeszcze z parę razy. Uparcie kroczyła przed siebie, aż nie stanęła krok przed wyrwą w ziemi. Lekko się nad nią nachyliła i widok, który ujrzała, wpierw wykrzywił ją, lecz zaledwie po chwili jej buzia ponownie przybrała dziwnie pozytywne barwy.
— Spójrz Sophio — odezwała się nagle — Udało nam się upolować dzika! Teraz to dopiero zobaczą, dlaczego nie warto nas lekceważyć.
I słowa te, a także każde wypowiedziane po nich, obudziły w chłopaku takie pokłady agresji i wulgarności, o które nigdy by się nie posądził. Przeklinał, krzyczał i wyzywał dziewczynę, która jednak nadal nic sobie z tego nie robiła, nawet jeśli najprawdopodobniej wówczas była świadkiem najpaskudniejszej wiązanki bluzg, jaką kiedykolwiek usłyszy w życiu.
Możliwe, że gdyby nie Sophia, której w czas udało się uspokoić chłopaka, mogło wówczas dojść do o wiele bardziej nieprzyjemnych wydarzeń, niż tylko powrót w akompaniamencie steków i jęków barda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz