środa, 10 kwietnia 2019

Od Ophelosa CD Leonarda

Mężczyzna otworzył leniwie szare oko, gdy słońce tylko wyszło zza horyzontu. W końcu kto rano wstaje, temu pani Bogini daje, czy jak to jego świętej już pamięci dziad powtarzał.
Przeciągnął się leniwie, kosteczka po kosteczce, mięsień po mięśniu, jęknął doniośle, a może westchnął i za pomocą jednego, płynnego ruchu podciągnął się do pozycji siedzącej. Nieuczesane, lekko już długawe włosy zasłoniły pole widzenia mężczyzny.
Powinien w końcu chwycić za nożyce do strzyżenia owiec i sam postąpić, jak to robiło się ze zwierzakami. Przecież przypominał prędzej czupiradło straszące dzieciaki po nocach niż jakkolwiek dychającego, dobrze wychowanego człowieka.
Nagie stópki musnęły drewno, które momentalnie zaskrzypiało, gdy mężczyzna całkowicie przeniósł swój ciężar ciała na nogi. Wyjrzał przez okno, uśmiechnął się pod nosem, bo przecież zapowiadała się taka ładna pogoda. Na niebie ni jednej chmury, czubki drzew spokojne, ptaki już rozsiadły się na ich gałęziach. A chwilę później, oczywiście ogarnąwszy się wcześniej poprzez narzucenie lekkiego, płóciennego ubrania na jeszcze w miarę wysportowane ciało, wraz z drogocenną fajką i tytoniem schowanym za pasem pędził wesołym krokiem przez korytarz w stronę najświeższych ze świeżych pajd chleba oraz rozgrzewającej herbaty dla rannych ptaszków.
A dalsza część dnia była najzwyklejszą monotonią, do której mężczyzna powoli już zaczął się przyzwyczajać. Przeliczenie ukochanych już owieczek, nakarmienie zwierząt, żwawe poprzerzucanie siana wraz z podśpiewywaniem wesołych, dworskich piosnek. Chwycenie za swój długi kij znaleziony kilka dni wcześniej, bo przecież chciał się prezentować profesjonalnie i przypominać już doświadczoną pastereczkę, wygonienie zniecierpliwionych zwierzaków na zewnątrz i... odpoczynek.
Bo jak inaczej nazwać siedzenie z nogą zarzuconą na tę drugą pod strzelistym drzewem, nabijanie fajki, a kilkanaście minut później puszczanie kółek z dymu oraz pykanie jej powolutku, bez pośpiechu. Ophelos uśmiechnął się pod nosem, przymknął leniwie oczy, by jednak kilka sekund później otworzyć je gwałtownie, gdy na horyzoncie dostrzegł uważnie obserwującego go mężczyznę.
Dumnie wyprostowanego, z brodą oraz nosem zadartymi niemiłosiernie do nieba. I choć ewidentnie wolał trzymać się na uboczu, Chryzant machnął w jego kierunku dłonią, po czym poklepał miejsce na trawie, tuż obok siebie.
Bo przecież nie wypadało siedzieć w samotności, gdy ktoś tak łapczywie chciał dołączyć się do towarzystwa.

[Leosiu nasz?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz