środa, 10 kwietnia 2019

Od Leonardo cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Drgnął, ale to tak paskudnie i niespodziewanie wraz z momentem, gdy szare oczy zdecydowały się zaszczycić go swoim zerknięciem. Prawie podskoczył w miejscu, hamując się w dosłownie ostatniej chwili, bo przecież nie chciał, by cokolwiek wyszło poza ściśle trzymane ramy, które narzucone miał odkąd tylko zdołał stabilnie ustawić się na tłuściutkich, rozchwianych nóżkach. Już wtedy kazali się prostować, a każdy zły krok prędko ganiono i poprawiano.
Mężczyzna pykał w spokoju fajkę, wydawał się powoli odpływać w całej tej otaczającej go błogości, wszystko zniweczone przez młodego gniewnego, który z pychą wpatrywał się w człowieka, który był Bogom ducha winny, a jednak wzbudził zainteresowanie od osoby, od której wolałby go nie otrzymywać.
Drgnął ponownie, tym razem z powodu śmiałego gestu, którego się dopuścił. Wysoko podniesionej ręki, która machnęła zachęcająco, która również za chwilę poklepała miejsce obok blondyna, na co szlachcic prychnął doniośle, odwracając z oburzeniem głowę, a zaraz za nią całe ciało. Odszedł krokiem szybkim, żwawym i dość skocznym, teraz również zaskakująco stanowczym, jakby chciał wytupać całe poddenerwowanie tą dziwną sytuacją, a może i zwrócić na siebie uwagę świata. Bo co innego mógłby robić, jak nie działać w stylu godnym usmaranego po pachy dzieciora?
Bączył pod nosem, przeklinał imiona wszystkich, których znał, a najgłośniej wyklinał samego siebie, warcząc przy okazji, szczerząc coraz większe kły i błyskając coraz jaśniejszymi ślepiami.
Wyglądali jak oni, wyprowadzali zwierzęta jak oni i doprowadzali do szału. Jak oni.
Różnica taka, że oni nie żyli. Różnica taka, że teraz wbijaliśmy pazury w wewnętrzną stronę dłoni i syczeliśmy z bólu, gdy zorientowaliśmy się, co się dzieje. Dopiero po chwili.
Rany były głębokie, a mężczyzna ciągle wbijał twarde szpony w to samo miejsce, nie pozwalając na to, by krzywda się zagoiła, a dodatkowo powiększając ślady i pogarszając stan blizn. Nie tylko fizycznych, duchowych również.
Poruszał się szybko, wręcz biegł wydeptaną przez siebie samego ścieżką, oddychając głośno i niespokojnie, chociaż próbował się przecież uspokoić i okiełznać rosnące w środku uczucie niepokoju.
Które narastało wraz z każdym krokiem, który oddalał go od mężczyzny, człowieka, który rozsiewał wokół siebie aurę spokoju i błogości.
Nie wiedział, nawet kiedy wylądował w dokładnie tym samym miejscu, ponownie lampiąc się na blondyna. Możliwe nawet, że nie ruszył się z miejsca, a wszystko było tylko wymysłem niepokornej duszy.
Jednak teraz zbliżył się do człowieka. Niekoniecznie siadał, jedynie stał nad nim przez jakiś czas, jak kat, obdarowując go nieprzychylnym, chłodnym spojrzeniem. Wyprostował się nieco bardziej, jeszcze mocniej poprawił i o ile się w ogóle dało, zadarł nos ociupinkę wyżej, niż zazwyczaj.
Pełne usta nie miały zamiaru giąć się w uśmiechach. Jedyne, co się gięło, to brwi, niespokojnie drgające na twarzy, starające się przybrać jak najbardziej srogi wyraz.

⸺⸺֎⸺⸺
[Druhu pastuchu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz