wtorek, 9 kwietnia 2019

Od Kai CD Nagi

— Pozwól, że się nie zgodzę. Nie sądzę, by Bogowie byli tak okrutni, by zepchnąć Cię z konia i zostawić na mrozie — rzekła, uśmiechając się promiennie, na co i Kai zareagowała podobnie. Uśmiech jednak był zaraźliwy, nawet w takich sytuacjach. — Bronić ich będę całym sercem, wszelkie niedogodności należy zwalić na nasze decyzje. Nie chcę Ci zarzucać, że byłaś nieostrożna, bo może nie w tym tkwiło sedno problemu. Jeśli Twego wierzchowca ktoś źle wytrenował przyłożył rękę do tego nieszczęścia, może należało to do obowiązków któregoś to człowieka, by odśnieżyć drogę, a tego nie wykonał? Fortuna jest bardzo kapryśna i zmienna, gdyż składa się na nią wiele naszych czynów. To jak z muzyką, prawda? Jeden instrument może nas ruszyć, lecz dopiero przy wielu tworzy się piękna melodia.
I skrzywiła się nieznacznie na ostatnie słowa kobiety, bo i jeden instrument mógł wydać z siebie kilka różnych dźwięków, gdy tylko jego właściciel miał odpowiednio zwinne palce. Bo Fortuna, choć patrząca na czyny ludzi, nie zawsze działała sprawiedliwie, odbierając miłość bez żadnego argumentu zwrotnego. Bo Bogowie jednak byli Bogami, a więc i oni mogli mieć własne kaprysy, powody nieznajome nikomu. Bo przecież kiedyś walczyli, prowadzili wojny, sprowadzając nieszczęścia na nic im winnych ludzi.
Montgomery nawet nie zauważyła, gdy wokół nich zapadła przeszywająca, a przy tym niezwykle kojąca cisza, a jej dłoń zacisnęła się mocniej na łydce prawej nogi, ściskając i ciągnąc. Kontrolując, byle tylko nie powiedzieć za dużo, nie wybuchnąć bez przygotowanych argumentów. Rzucić się jak lwica, nie bacząc na rozwagę oraz rację drugiej osoby.
A przecież nie o to jej chodziło, bo nigdy nie przepadała za kłótniami i krzykami. Lepiej mówić spokojnie, będąc przygotowanym, lub po prostu zamilczeć oraz obserwować na uboczu.
— Siedzisz dłuższą chwilę, chyba powinno być już w porządku… — kobieta przerwała wszechobecną ciszę i wyciągnęła smukłą dłoń w kierunku Kai. Palcami zahaczyła o skórę rozciągniętą na czole, a następnie uśmiechnęła się nieznacznie, co już świadczyło o zbliżającej się wypowiedzi. — Nie potrzeba więcej chłodu, jeśli gorączka nawróci wejdziesz ponownie, teraz jednak słusznym byłoby wyjście.
Kai skinęła głową i mruknęła krótkie "słusznie", po czym, nie czekając na nic, podniosła się z nadal zimnej wody. Skóra zetknęła się z jeszcze bardziej przeszywającym powietrzem, gęsia skórka pokryła praktycznie całe ciało, powoli zaczynające niemiłosiernie drżeć.
A mogła posiedzieć jeszcze trochę w tej wodzie, nawet jeżeli lodowatej.
I wtedy zauważyła, że druga kobieta odrobinę się krząta, szuka dłońmi jakiegoś przedmiotu, który, po krótszym namyśle, musiał być ręcznikiem. Kai szybko pokierowała Nagę na odpowiednią drogę, a raczej na krzesło z puchatym materiałem przewieszonym przez oparcie.
— Proszę. — Ręcznik trafił w dłonie bardki, która posłusznie i szybko zaczęła osuszać całe ciało, by to jak najkrócej miało do czynienia z połączeniem rześkiego powietrza oraz lodowatej wody. — Może jednak pragnęłabyś przenieść się do własnego łoża? Moje w nocy nie jest używane, lecz komfort znanej pierzyny jest niezastąpiony — zapytała Naga, gdy ta dopiero co wyciągała pierwszą stopę z wanny.
I zanim odpowiedziała, wyszła całkowicie, ponownie stając przed swoją cudotwórczynią naga, nagusieńka, jakby prosto z łona własnej matki, zawinięta od pasa w dół w puchaty ręcznik, bo ten i tak nie zdołałby okryć kobiecej piersi. Uśmiechnęła się, skinęła głową.
— Taki też miałam zamiar, gdyż i tak mam wrażenie, że nadużyłam już twojej gościnności, nawet jeżeli to wszystko pochodziło z dobroci w duszy — odpowiedziała, przy okazji dłońmi starając się jakkolwiek opanować włosy, których końcówki nieszczęśliwie zmoczyła w lodowatej wodzie. — Jeszcze raz bardzo dziękuję za ratunek, gdyby nie ty prawdopodobnie byłabym już marnym soplem lodu, a nie dychającą osobą — stwierdziła, parskając beznadziejnym śmiechem i podpierając się rękoma o szersze biodra.
W końcu kobieta zarzuciła na siebie płócienną koszulę, która i tak wymagała jak najszybszego uprania wraz ze spodniami, choć te przynajmniej nie były ubabrane we krwi.
Zimną wodą lub sokiem z cytryny, jak to mamusia i babulka zawsze powtarzały. Czy Marigold. Trzy kobiety jej życia, wszystkie opanowujące cały chaos, który powstawał wokół niej. 
A jednak znajdowali się i ludzie, którzy nawet nie należąc do tej jej własnej świętej trójcy, pomogli, poklepali po pleckach i wyczyścili policzek.
Głupiutcy jednak zawsze mieli szczęście.
Kobieta wyciągnęła się z jękiem, starając się jakkolwiek rozprostować obite mięśnie, zastałe kości. Zerknęła kątem oka na Nagę, spojrzeniem omiatając całą sylwetkę i tak dla niej nadal tajemniczej postaci. Odchrząknęła.
— Jeszcze raz wyrażam swoją wdzięczność, nawet jeżeli strasznie się powtarzam i mówię to pewnie po raz piąty, może szósty. Zrzućmy to na majaczenie po upadku oraz drobne, nieznaczne uszkodzenia umysłu — stwierdziła, palcem stukając o czoło i przestępując z nogi na nogę. — A więc do zobaczenia, komu w drogę temu czas, w razie jakichkolwiek powikłań na pewno zajrzę, choć, oczywiście, narzucać się nie chcę, w razie czego proszę informować, że jestem natrętna i nie ma panienka aktualnie czasu, oczywiście — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, dygnęła i odwróciła się na pięcie, jakby chcąc opuścić w pośpiechu pomieszczenie.
Choć bark nadal lekko ciągnął, głowa pulsowała, a kolana były miękkie. Przecież to wszystko po prostu spowodowane zostało szokiem powypadkowym. Tak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz