piątek, 7 października 2022

Hic sunt canes




Kaneshya
Ardal Natharin | 
19 stycznia 1747 | Ovenore | hybryda | tropiciel, łowca nagród 

𓇼
Syn leśnej elfki i zwierzołaka. Posługuje się magią, zna runy, potrafi przyjmować formy zwierzęce, dysponuje sześcioma. W kota, psa, ptaka przemienia się od urodzenia, trzy pozostałe opanował w wieku młodzieńczym.

𓇼
Pokrewieństwo z wilkołakami, przypadki kotołactwa w rodzinie. Uczulony na srebro, księżyc w pełni nie działa na niego najlepiej. Nie pływa, unika wody.

𓇼
Zwykle widuje się go pod postacią zwierzęcia, najczęściej wielkiego psa o wilczym pysku, żółtych oczach, czarnej sierści z białą łatą na prawym uchu. Rzadziej przybiera postać krogulca, kota. Pozostałych trzech form prawie nie używa, opanował je późno, bywają dla niego obciążające, nie decyduje się na nie bez wyraźnego powodu. 

𓇼
Nawet w ciele człowieka dysponuje zwierzęcymi zmysłami. Ma ostry wzrok, doskonały węch, wielką zwinność ruchów, reaguje na zapachy, dźwięki, obrazy ze zdumiewającą prędkością. Walczy wręcz, strzela z łuku, w Ovenore zrobił karierę jako łowca nagród. 

𓇼
Jest efektem zmieszania kilku ras, widać to na pierwszy rzut oka. Jedno ucho ma spiczaste, elfie, drugie zaokrąglone, ludzkie. Jego oczy są żółte, ptasie, kły wydłużone, przypominające psie. Włosy po jednej stronie twarzy ma białe, proste, po drugiej ciemne, lekko skręcone. Skórę, bladą i niedającą się opalić, w niektórych miejscach pokrywają blizny po odmrożeniach. Kaneshya nosi się na czarno, zasłania szyję i ramiona. 

𓇼
Rzadko jeździ konno. W ptasiej formie jest dobrym lotnikiem, nie czuje wysiłku związanego z wielomilową podróżą. 

𓇼
Fajna ta Betsy, nie
Wyrażam zgodę na sterowanie Kaneshyą, wyjątkowo proszę o wcześniejszą konsultację, bywa trudny w obsłudze
Autor arta nieznany
Zapraszam do wątków ♥

4 komentarze:

  1. Zbliżała się złota jesień, promienie słońca tańczyły na ostatnich zieleniach roślin, przeskakiwały z liścia na liść, ześlizgiwały się ze swobodą z łodyg. Gildyjny ogród złocił się w jesiennej atmosferze, ni jednej chmury na błękicie nieba.
    Rudowłosa wykorzystywała więc i pogodę, i okazję, by przed długą zimą, a jeszcze wcześniej – przed błotnistym przygnębieniem dnia codziennego, uzupełnić gildyjne zapasy ziół. Bezlitośnie rwała łodyżki, układała delikatnie w rączce, segregowała w myślach, zastanawiając się, czy wszystko to potrzebne i co jeszcze należało będzie zrobić, nim pogoda zepsuje się na dobre.
    Przenieść donice do środka, by delikatniejsze rośliny nie zamarzły. Gdy liście spadną, zamieść. Podwiązać pnącza, bo buchnęły w górę, rozeszły na wszystkie strony. Poprosić kogoś, kogokolwiek, by wyczyścić ławki. Rośliny marznące przykryć płachtami, nie daj bogowie, żeby wychłodziły się het het.
    Dziewczę potarło czółko, zatrzymało się w swym codziennym pędzie. A następnie zerknęło nieco w prawo, nieco przez ramię.
    Żółte oko łypnęło na Martę, modre oko łypnęło na psisko.
    — A ty co? — ozwała się ku niemu, ręce splotła na piersi. Kilka wcześniej uzbieranych gałązek wypadło z dłoni, zajmując miejsce przy czubkach butów. — Roboty nie masz? Nikogo do oszczekania? — I uśmiechnęła się szerzej, bo jak to tu nie uśmiechnąć się na widok poczciwego psiska, wygrzewającego się w słońcu i zajmującego się tym, czym psy mogą się zajmować.
    Odpoczynkiem, podziwianiem świata, czystym wyrajem.
    Istna orka, można by rzec.
    — Wam to czasami aż za dobrze — cmoknęła, podchodząc do zwierza, kręcąc głową. — Nic, tylko śpicie, jecie i znowu śpicie. I czasami za kotem pogonicie — prychnęła, ale słodko, bez jakiegokolwiek oburzenia, bo jak tu się na burka denerwować. — Ale tutaj to za kotami ganiać ci nie wolno. — Pochyliła się nad burkiem, dłonie podparła o biodra. Uśmiechnęła się szerzej i choć kusiło, oj kusiło bardzo, by wyciągnąć dłoń i podrapać poczciwie za uchem czy pod brodą, palce pozostały na materiale spódnicy, opuszki stuknęły raz, stuknęły i dwa. Pies wyciągnął długi wilczy nos. — Wszystkie kicie nam tu miłe, a ja jeszcze będę musiała ciebie przegonić miotłą. I co wtedy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niebo tchnęło błękitem, liście migotliwie sfruwały z drzew. Czuł woń ziemi, spłukanej wczorajszym deszczem kory. Korzystał z ostatnich ciepłych dni, popołudnie spędzał w ogrodzie. Leżał z uniesioną głową, wyciągniętymi łapami, dumny jak granitowy lew na cokole.
      O obecności dziewczyny wiedział od dawna. Jesienny wiatr rozsnuwał w powietrzu zapachy, wyczuł ją wcześniej niż usłyszał, usłyszał szybciej niż zobaczył. Nie spojrzał, jakie rośliny zerwała, co niosła w rękach, wystarczyło mu poruszyć nozdrzami, żeby mieć pewność.
      Nie wstał, gdy podeszła. Słuchał jej pieszczotliwego tonu, patrzył, jak przykuca, stuka palcami. Uśmiechał się w myśli, gdy zwracała się do niego jak do człowieka, będąc przekonana, że jest zwykłym psem. Pozwolił jej przestrzec się przed zaczepianiem tutejszych kotów, patrzył jej w oczy, na żadne słowo nie reagując, niby nic nie rozumiejąc.
      Co teraz? Ma się odezwać? Wyprowadzić ją z błędu, przemówić ludzkim głosem, powiedzieć, że to pomyłka, bo nie jest zwierzęciem? Powinien, ruda należała do gildii, dowie się prędzej czy później. Ale czy chce oświecać ją teraz, natychmiast, od razu? Dziewczyna pochodziła ze wsi, dało się to stwierdzić na pierwszy rzut oka. Pewnie spłoszy się, piśnie, ucieknie, będzie musiał ją gonić, uspokajać, a potem odpowiadać na trudne pytania. Czy miał ochotę?
      Potem, pomyślał, przeciągając się leniwie. Zaczepi ją w ludzkim ciele, kiedyś, przy najbliższej okazji. Człowiek oznajmujący, że bywa psem, zrobi mniejsze wrażenie niż pies mówiący, że jest człowiekiem.
      Przyjaźnie zamiótł ogonem, nieco opuścił czujnie postawione uszy, wyciągnął długi nos, zmyślnie odegrał psią rolę. Wiedział, że jest przekonujący, że mało kto by się poznał.

      Usuń
    2. Cmoknęła jeszcze raz ku burkowi. Kątem oka modrego oczka dostrzegłszy, że machnął ogonem, uśmiechnęła się szerzej, standardowym dla każdego psiska słowem obdarzyła:
      — I kto tu jest takim dobrym psiskiem? — I jak tu się powstrzymać, przed wyciągnięciem łapska, jak tu wstrzymać swe chęci w wytarmoszeniu zwierzęcego ucha.
      Sięgnęła, palcami drapnęła tuż u nasady. Następnie gładko opuszkami przejechała po sierści, podążyła ku szyi i piersi, kucając jeszcze bliżej, byle dostać się do tych milszych psu sfer. Ten przekręcił się na bok, łypnął nieśmiało kątem oka, gdy Marciuszkowe palce plątały się po psiej klatce piersiowej.
      — Mało tu psów — westchnęła, z kucków przechodząc do siadu, nie dbając o spódnicę, bo przecież się wypierze. Nie samo, bo wypierze ona. — Więc miło tu widzieć psią mordkę. Lubisz ganiać za owcami? Może pomógłbyś Chryziowi, co? Pewnie pilnowałbyś ich lepiej od niego — parsknęła wesoło, przekrzywiając głowę.
      I mówiła, i szeptała, i zadawała pytania, za nic w świecie nie spodziewając się odpowiedzi. Burek ni razu nie kłapnął na Marciuszkowe gadulstwo, nie żachnął się, nie szczeknął, by w końcu przestała. Do psich mord gadało się więc najlepiej.

      Usuń
    3. Rozwalił się na trawie, wykorzystał sytuację bezczelnie. Ruda, gładząc jego futro, rozgadała się nieco, opowiedziała mu o sobie, swojej pracy, zwykłych zajęciach, codziennej rutynie, ponarzekała na gildyjczyków, zdradziła kilka rzeczy, o których chyba nie powinien wiedzieć. Sprawy zaszły trochę za daleko, Kaneshya nie przewidział, że sytuacja tak się rozwinie, że dziewczyna nie odejdzie, że z nim zostanie, że będzie chciała podzielić się z nim swoimi odczuciami i myślami. Znaleźli się w nieciekawym położeniu. Oboje. Które z nich będzie miało głupszą minę, gdy po raz pierwszy staną twarzą twarz po tym, jak ruda zrozumie, że pies, któremu zwierzyła się w ogrodzie, nie był psem? Ona, bo drapała go za uchem? Bo podzieliła się z nim szczegółami ze swojego prywatnego życia? On, bo nie zareagował? Bo na to pozwolił?

      Usuń