niedziela, 30 października 2022

Od Vilre cd. Hotaru

Wiatr obił się o okno, zahuczał stłumionym dźwiękiem wśród ścian prywatnej kwatery, zawył i pognał dalej. Podniosła na moment głowę znad raportu, wykręciła nią do tyłu, żeby móc przyjrzeć się na chwilę hulającej pogodzie. Robiło się zdecydowanie zimnej i ciemnej, co zmuszało do wyciągania coraz większej ilości świec, a także koców i grubszych płaszczów. Ćma lubiła nawet ten melancholijny klimat, który otulał człowieka podczas długich wieczorów spędzonych na wertowaniu ksiąg. Była to jedna z niewielu rzeczy, jakie tolerowała w jesieni; należała raczej do faworytów wiosny, czy nawet lata, takich okresów, kiedy podróżowanie nie było zbyt wymagające, kiedy standardowy ubiór wystarczał, żeby przetrwać temperatury. Skrzydła wychładzały się wtedy wolniej, nie musiały być schowane cały czas pod warstwami materiału. Myszowór wyjątkiem nie był, przepadał znacznie bardziej za ciepłymi porami roku; był dużo bardziej sobą, charakternym i ciekawskim, chętnym do marszu i sprawiania psot przy grzejącym z góry słońcu i grających cykadach, niż kiedy musiał przedzierać się przez śniegowe zaspy.
Spadł liść z drzewa, zabeczała gdzieś owca, czyjś śmiech rozniósł się po ogrodzie. Vilre wróciła do czytania, przełożyła zapisaną nieco koślawym pismem kartkę na spód pliku. Był co prawda słoneczny dzień, ale płomyk świecy i tak tańczył radośnie od jakieś godziny, towarzyszył tak samo jak pewien pręgowaty dachowiec, co przypałętał się niedawno. Skrobał pazurkami drzwi i pomiaukiwał, nie zostawiając ciemce innego wyboru niż go wpuścić, pozwolić się rozgościć w upatrzonym przez siebie miejscu. Pobawił się przez chwilę końcówką barwnych skrzydeł, szybko jednak się znudził i wtarabanił na zasłane otwartymi książkami oraz dokumentami biurko. Niewielkie ciałko podnosiło się w rytm spokojnego oddechu, widocznie ukontentowane posłaniem w formie Dziejów Nehest XV wieku, okolice rozdziału siódmego. Podrapała kocie czoło, nie odrywając wzroku od kolejnego akapitu.
Ćmowy spokój został niestety zburzony nieznanymi krokami na korytarzu i następującym po nich pukaniu. Raz dla kota mogła wstać, ale ponowne przeszkadzanie w lekturze zakrawało już o złośliwość samego wszechświata. W pierwszym odruchu nie zamierzała nawet się podnosić, udać, że obecnie jej w pokoju nie ma, lecz zmitygowały ją prędko zaniepokojone myśli a-co-jeśli-to-coś-ważnego.
Dźwięk rozległ się ponownie. Westchnęła, odłożyła trzymane papiery obok kocura, ostrożnie, byle zwierzaka nagle nie zbudzić. Wełniany koc zsunął się z ramion, bezszelestnie opadł na podłogę, a odsłonięte na środku plecy już za nim zatęskniły. Prawdziwym utrapieniem potrafił być przymus chodzenia z wyciętymi z tyłu koszulami, ponieważ normalnych nie dało się ubierać, podziękować mogła jedynie swojej rasie. Podeszła do drzwi, włosy i okulary uprzednio poprawiając.
Zafalował płaszcz w gwiazdki i księżyce, jakiś mistycyzm aurę swoją rozpostarł, błękit oczu objęła osobę wróżki. Przechyliła lekko głowę w lewo, skonsternowany wyraz odmalował się na twarzyczce. Tak, zdecydowanie go nie znała.
Z pewnym powątpiewaniem przyjęła informację od, jeśli dobrze jej się wydawało, gildyjnego astrologa, który zalecił zabranie ze sobą na misję butelki spirytusu. Vilre, całą sytuacją zaskoczona, otworzyła usta, słowa jednak żadne z nich nie wypłynęły, zamknęła je ponownie. O żadnej misji pojęcia nie miała, przynajmniej nie na razie, także jedyny użytek, jaki widziała w spirytusie, było co najwyżej desperackie dodanie sobie otuchy bądź przelanie rany. Wychyliła się mocniej za drzwi, odprowadziła wzrokiem płaszczową konstelację znikającą już za rogiem. Ciche dziękuję w końcu wybrzmiało, będąc bardziej pytaniem niż stwierdzeniem.
Coś, bodajże słoik z kasztanami, przewróciło się we wnętrzu kwatery. Pręgulec zamiauczał.


Dobrze słuchało się Hotaru, jak opowiada przeróżne historie, jak zaspokaja ćmą ciekawość, która nigdy nie miała dosyć. O Yamato chciała wiedzieć więcej, niż to, czego nauczyła się z odnalezionych na tyłach regałów ksiąg czy egzotycznie brzmiących poezji, niejednokrotnie trudnych do zrozumienia. Cieszyła się możliwością przejrzenia znalezisk w Sorii, dania się pochłonąć przez stare woluminy, wodzenia palcem po nieznanych terminach i spisywania własnych teorii. I choć wizja obecności drugiej osoby w czasie swojego historycznego amoku wydawała się, cóż… nieco przytłaczająca, w końcu samotność już dawno stała się komfortowa, stabilna i pewna dla wróżki, to wiedziała, że Hotaru była niezastąpioną towarzyszką w tym wszystkim.
Zahuczała sowa w oddali, przykuła na moment uwagę Myszowora, zwrócił swój łeb w stronę lasu. Straszna historia o ożywionych parasolach zrobiła na niej większe wrażenie, niżby tego chciała, winę zrzucając na bujną wyobraźnię. Spojrzała na kobietę, odwróciła wzrok, pobłądziła gdzieś nim po końskiej szyi, w końcu nieprzyjemne uczucie na karku wygrało. Przejechała po nim ręką, jakby od niechcenia, byle się upewnić, że mokry, demoniczny jęzor swojego śladu tam nie zostawił. Nie umknęło to uwadze Hotaru, która zaśmiała się krótko i ciepło. Kurka w koszyku zagdakała cicho, w pewien sposób chcąc zapewnić, że ona także żart zrozumiała.
Vilre nie zapytała o powód wzięcia ze sobą nioski, czy tancerka została odwiedzona przez fikuśny płaszcz, również nie miała pojęcia. Przyjęła po prostu ten fakt, bardziej przejmując się teraz odnalezieniem noclegu (najlepiej takiego bez parasoli) niż gdybaniem nad Miu. Postarały się wyruszyć możliwie najwcześniej, nie uchroniło ich to jednak przed szybkim zapadnięciem zmroku.
 Kojarzysz może, w którą stronę najbliższą karczmę znajdziemy? — spytała, rzuciła okiem na rozwidlenie ich trasy.
 Obawiam się, że nie koniecznie. Z pamięci pojechałabym jednak na lewo — odparła Hotaru, naprowadziła Idalię na obraną ścieżkę, ta rozchlapała trochę wody z kałuży.
Głosy dwójki ludzi dotarły do ćmy dużo szybciej niż do jej kompanki, skutkując w zatrzymaniu własnego wierzchowca i lekkim zdezorientowaniu tancerki. Szli przez pole, a wysokie łodygi kukurydzy sprawnie ukrywały ich sylwetki przed wzrokiem podróżnych. O coś się kłócili, nie przyłożyła dużej uwagi do tematu rozmowy, może powinna była; znaczenie dla niej miało jedynie to, że mogli się przydać przy wskazaniu drogi. Hotaru niedługo potem również usłyszała jegomościów, co trudne nie było, bacząc na podniesiony ton głosu obojga, plan wróżki w mig pojęła. Pierwsze gwiazdy bez problemu można już było dojrzeć na niebie.
 Mówiłem ci po stokroć razy, że to, kurka jasna, nie ja byłem. — odezwał się jeden, chyba liściem kukurydzy oberwał, bo stęknął i zaklną głośno.
 Skończ biadolić i daj mi spokój.
 Bogowie, Krystek, przecie ja… — w tym momencie wychynęły męskie głowy za roślin uprawnych, nieświadome do ostatniej chwili obecności kobiet — O, dobry.
Ciemka naciągnęła kaptur, zakryła możliwie jak najlepiej kolorowe włosy.
 W ciul dobry — mruknął ten drugi, niewzruszony za bardzo niespodziewanym spotkaniem. Nastrój i tak już miał wyraźnie zły, bawić się z obcymi nie zamierzał. Przeszedł przez płytki rów oddzielający pole i ścieżkę, otrząsnął jednego buta z błota i ruszył dalej. Kolega zatrzymał się, posłał mu sfrustrowane spojrzenie.
 Szukamy karczmy, byle nie daleko — oznajmiła Hotaru z uśmiechem, niewiele przejmując się niezręczną wymianą zdań między panami, słowa jednak swoje skierowała do raczącego się przywitać chłopa.
 A, to widzi pani, w tę stronę co koniska macie odwrócone, tam jest. My też w tamtą.
Vilre momentalnie pożałowała swojej wcześniejszej decyzji o zaczekaniu na mężczyzn i zapytaniu o zajazd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz