sobota, 22 października 2022

Ire lokke, ire tedd

 

Vilre Hagluinyendë
18.04, 26 lat Wioska na wschodzie przy granicy Defros i Ethiji Ćmowa wróżka Gildyjny historyk Atrament i kwiaty

Grudzień 1784, gdzieś w bibliotece uniwersyteckiej
Wychylasz głowę nad regał z książkami, lustrujesz wzrokiem każdą zakurzoną półkę, zżółknięty wolumin, każdy pyłek tańczący w smugach zimowego słońca. Nagle – ruch, subtelny, przegapić nie byłoby go trudno między wyblakłymi okładkami, ledwie pociągnięcie pióra bardziej zamaszyste niż pozostałe. Wiedziałeś, że przyszła, że wcale ci się nie wydawało. Wierzyłeś, że nauczyłeś się już rozpoznawać jej ciche kroki, stworzone do przemykania bez zwrócenia uwagi, szelestu. Kolejny raz dałeś się nabrać.
Jak wrota baśniowe, tak rzeźbione w drewnie ornamenty zdobią łukowe przejście do następnej części biblioteki. Gruba warstwa kurzu zalega na pnączach bluszczu, na znieruchomiałym wróbelku i jego towarzyszach, motylach i sójkach, a kawałek pajęczyny faluje na krawędzi liścia dębu. Przemykasz pod nimi, jak na gwałt pędzisz, pytasz sam siebie – co nowego dziś przyniosła, o czym skrobać na papierach będzie?
Przystajesz przy stole, co przestrzeń między dwoma regałami wypełnia, łypiesz okiem na pochyloną wróżkę, skupioną, czyżby rozdrażnioną? Nie, nie możliwe, to tylko chyba zmęczenie w czerwonych ślepkach się maluje. Zaciąga płaszcz na ramiona bardziej, skrzydła kulą się pod materiałem. Podsuwasz się bliżej, jak zwykle bardzo niegrzecznie wzrok twój błądzi po książkach i dziennikach rozstawionych przed jej osobą. Coś uwagę przyciąga, pośród stosików kulki papieru leżą i dwie kartki pogniecione, wszystko na wpół zapisane wyglądają. Ciociu Ranel, mam nadzieję…, czytasz, znowu nie dowierzasz. Listy chciała pisać, lecz każdy szanujący się obserwator powinien już dawno zauważyć, że nigdy sztuka ta jej nie wychodziła. Tam skreślone, tu atrament zrobił kleksa, słowa w dziwnym nieładzie porozrzucane, w końcu niedoszły nadawca się poddał, otworzył jedną z przyniesionych ksiąg i zaczął czytać. Przekrzywiasz głowę, dołączasz się do lektury. Nowymi problemami, jakie przyniosła powódź z 1759… Słyszałeś tę śpiewkę bodaj tysiąc razy. Po chwili smukłe palce po jeden z dzienników sięgają, dają drugą szansę odstawionemu pióru i zaczynają kreślić nowe wyrazy, tym razem bardziej naukowe, historyczne, dużo bardziej zrozumiałe od trudnej natury korespondencji, dużo cichsze od zawiłych rozmów. Ćma rękaw zdobionej kwiecistym haftem koszuli aż za sam łokieć podciąga, przeto cóż za tragedią byłoby ubiór tak paskudnie pobrudzić? Nachylasz się bardziej, jakże groteskowo musisz teraz wyglądać, oceniasz jakość sporządzanych notatek. Za blisko, za blisko jednak! Dreszcz po plecach biegnie, fioletowe czułka legną wzdłuż głowy, która szybki obrót wykonuje.
Nie ma nikogo. Poczuła, że był, ale nie ma.
Ocierasz czoło wierzchem dłoni, jakoby pot miał się tam pojawić.
Przecież duchów ćmy nie widzą.


Z wszelakich kajdan, czy? te są -
Powrozowe, złote czy stalne?...
Przesiąkłymi najbardziej krwią i łzą...
Niewidzialne!...



• zamieszkanie z ciotką w Toirie w wieku 15 lat • studia historyczne • podróżowanie od niecałych dwóch lat z wierzchowcem Myszoworem • 166 cm • słaby wzrok, lecz słuch lepszy od ludzkiego • skrzydła służą głównie do balansu, nie do latania, uniosą co najwyżej na wysokość pół metra •

NC

4 komentarze:

  1. Pazurem strzepnął ostatnie krople deszczu z pokrytego woskiem, ciężkiego płaszcza, który chronić miał go przed ulewą. Sam ostatecznie nie wiedział, czy zdał się w swej roli, czy jednak wampirze umiejętności uchroniły przed jesienną mżawką; nieistotne, nieważne, liczyło się to, że do gildii udało mu się dotrzeć suchą stopą i suchym skrzydłem, bez rzadkich włosów klejących się do pomarszczonego czoła i bez przemoczonych, nadal istotnych dokumentów, które chował pod pazuchą. Wręczone w jego własne ręce od Apolonii, istotne listy, rachunki należące do archiwów i historyczne dokumenty odkryte zupełnie niespodziewanie podczas najróżniejszych aukcji, licytacji. Dobrze więc, że aktorka miała i szybką dłoń, i pojemną sakiewkę, niesione do gildii przez posłańca papiery były wręcz bezcennymi, choć dla Mefistofelesa nadal wydawać się miały fraszką, która za ledwie sto lat będzie miała obrócić się w pył.
    Wampir potarł kciukiem kącik ust, deski skrzypnęły pod stopą, by nikogo nie spłoszyć zupełnie nagłym pojawieniem się wampira w przestrzeni. Uniósł dłoń, zapukał do archiwum, jeszcze wcześniej wyrównał w palcach dokumenty.
    Drzwi skrzypnęły, zza drzwi wyjrzała buźka.
    — Przekazuję na wasze ręc… — Mefistofeles zatrzymał się w połowie słowa, uważniej zmrużył oko, twarzy nie rozpoznając. — Och, my się chyba nie znamy — zauważył i odskoczył z lekkością od drzwi, by na niski ukłon znaleźć sobie miejsce. — Mefistofeles. Do usług.

    [Ciemka! Witamy na blogu uwu]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćma potrzeby pracy I wypełniania obowiązków była całkowicie świadoma, w szczególności, jeśli pokój i dobre wyżywienie jej za to przysługiwało. Nie wybrzydzała, od przydzielonych zadań nie stroniła, a i samo pochłonięcie się historycznej działalności miało kojący wpływ na dręczące myśli, jednak wszystkie swoje pierwsze dni w obcych archiwach wspominała jak najcięższe koszmary. Oczywiście większość z nich systemy posiadała raczej bardzo podobne, wręcz powtarzalne w niektórych przypadkach, lecz zawartość samego pomieszczenia była zdecydowanie unikatowa i wymagała oddzielnego zapoznania się z nią.
      Tak więc nakreśliła ona notatki pewne, według których próbowała uporządkować elegancki stosik dokumentów, co zalegał na jednym z biurek od samego rana. Szło to ciemce, krótko mówiąc, okropnie żenująco, sama wręcz niezadowolona była wielce ze swojego mozolnego tempa pracy. Drgnęło spiczaste ucho, gdy akurat jeden z raportów misyjnych na półkę, z trudem odnalezioną, odkładała. Ktoś kroczył korytarzem, dość subtelnie, acz wciąż wyraźnie dając o sobie znać. Znieruchomiała, uważnie jegomościa nasłuchując, gdzieś podświadomie łudząc się, że może z zupełnie innych powodów w tej okolicy się znalazł, że może nie o archiwum mu chodzi, może przechadzki pragnął?
      Złudzenie prysnęło wraz z dźwiękiem pukania.
      Żadnego innego historyka jeszcze w pobliżu nie było, więc to jej otwarcie drzwi przypadło. Ukazała się blada twarzyczka w progu, posłańca z góry na dół wzrokiem obrzuciła, przyjemny zapach ziół i ulewy wdarł się między nich. Czyżby szałwie poczuła?
      – Vilre Hagluinyendë – skinęła jedynie głową na niski ukłon, próbując ze wszystkich swoich sił ładnie brzmiące imię zapamiętać – Służę pomocą.

      [ciemka się bardzo cieszy, dziękuję < 3]

      Usuń
    2. Uśmiechnął się lekko, choć zębami jeszcze się nie chwalił; wiedział, że i na to nadejdzie odpowiednia pora, nie uważał pierwszych spotkań za doskonałe okazje do chwalenia się ostrymi kłami czy przynależnością do potwornego gatunku. Skinął dziewczęciu jeszcze raz głową, w myślach powtórzył sobie jej imię i nazwisko. Poprawił trzymane w dłoniach dokumenty.
      — Vilre — zwrócił się ku niej, postąpił o krok — przekazuję na twe ręce dokumenty zebrane w stolicy przez panią Apolonię. Nie znam jej zawartości, wyraźnie zaznaczała bowiem — i prawie dostałem od niej przez łeb, zaśmiał się w myślach wampir — że przeznaczone to dla oczu naszych archiwistów i historyków, i że doskonale będziecie wiedzieć, co z nimi począć. Najwidoczniej nie są odpowiednie dla starego umysłu i mogą ów… — parsknął śmiechem, pokręcił głową — zmęczyć.
      Westchnął ciężko, po przekazaniu papierów w cudze ręce odstąpił na krok, uważniej łypnął okiem ku barwnym skrzydłom, ku fioletowym, pierzastym czółkom. Nie skomentował ich, nie wypadało bowiem, nawet jeżeli miał swe przemyślenia na tematy wszelakie.
      Cieszył się jednak, że w Gildii znaleźć miejsce dla siebie miał każdy.
      — Mam nadzieję, że nie dołożyłem wam tą niespodziewaną przesyłką za wiele pracy.

      Usuń
    3. Słuchała uważnie przybysza, nawet na lekki uśmiech się siląc przy krótkim sprawozdaniu. Nigdy pierwsze spotkania nie były jej mocną stroną, jeśli już takowe miały miejsce, lecz to wydało się miłe, przyjemne, ochoty na herbatę w międzyczasie nabrała. Odnotowała imię pani Apolonii po raz kolejny tego dnia w pamięci, gdyż ono znacząco często pojawiało się w przeglądanych dokumentach; za niedługo pewnie i twarz mianu miała przypisać. Wraz z tą myślą minęła chwila wytchnienia, bowiem w końcu przytargane rachunku trzeba było odebrać, a posłańca grzecznie odprawić, na pewno zajęty był obowiązkami wszelakimi, sterczeć bez sensu dłużej nie chciał.
      Westchnęła cicho, przyjęła z postarzałych dłoni zawiniątko, przez moment jeno krótki wiek ich szacując. Zamierzała potem papierom oznaczonym literą "M" więcej uwagi poświęcić.
      Przekartkowała zawartość, zatrzymała się na małej karteczce wepchniętej gdzieś w środek.
      — Tak... Znaczy nie! — odezwała się bez namysłu, wzrok podniósł się momentalnie znad papierów, chciała palnąć sobie w łeb — Przepraszam. Nie dokładacie, skądże. Dziękuję za przesyłkę.
      Aż się spięły ćmowe ramiona, palce zacisnęły mocniej na papierze, ślad drobny zrobiły. Nie tak wyjść to miało, już tak dumna była ze swojego znikomego udziału w tej drobnej wymianie zdań, a tu czar prysł, jak zwykle sama sobie mogła być winna. Mężczyzna uniósł jedną brew, śmiech jednak ponownie jego usta opuścił i uspokoił nieco przy tym zdenerwowane serducho wróżki.

      Usuń