niedziela, 2 października 2022

Od Lei cd. Antaresa

Drzwi do archiwum, zupełnie obojętne na stojącą przed nimi grupką osób, nie zamierzały otworzyć się choćby odrobinę, o długość koniuszka palca. Pascal zaparł się o nie na próbę, dłonią spróbował wymacać ukrytą klamkę, cokolwiek, co umożliwiłoby wejście do środka.
— Nie ma żadnych zatrzasków — geolog przesunął palcami po ścianie. — Zawiasów ani śrubek też nie uświadczysz. Wytrzymała sztuka, ktoś się znał na rzeczy. 
— Czy mogę?
Pytaniu bliżej było jednak w swoim tonie do stwierdzenia. Historyczka jednym ruchem ręki, jakby przeganiała muchę, odpędziła mężczyznę na bok, przyjrzała się ścianie z bliska. Spojrzenie ślizgało się wzdłuż kamieni i ozdób, aż do pęknięć obmurowania, bystro obejmowało kolejne zdobienia i połacie mchu w pobliżu; wargi kobiety poruszały się bezgłośnie, dopasowywały kolejne elementy układanki. Zielonopióre ptaki, jedne z wielu istot z mozaiki, zerkały ciekawsko ze ściany na wszystkie te poczynania.
— Pochodzą z okresu świetności ludu Idra — zaczęła w końcu. Głos miała rzeczowy, stanowczy, taki jak zwykle, ale zdawał się skakać czasami o te kilka tonów wyżej, zdradzając radość z powodu znaleziska. — Kapłani byli bardzo wykształconymi i szanowanymi osobami, niemal wszyscy potrafili pisać i czytać, więc zajmowali się też często kronikarstwem. Nie wspominając już o kopiowaniu ksiąg. Bardzo im zatem zależało na odpowiednich warunkach przechowywania zbiorów.
Insteia wzięła nieco głębszy wdech, podekscytowanie udzieliło się zresztą całej grupie badawczej.
— Zanim tylko zajmiemy się tymi, bez wątpienia, fascynującymi zapiskami – musimy się do nich dostać — przypomniał profesor.
Marco nieco nerwowo odchrząknął, zwrócił na siebie uwagę pozostałych.
— Zdaje się, że archiwa nie były tak dobrze strzeżone jak skarbce, prawda? Chodziło przede wszystkim o zabezpieczenie przed wilgocią.
— Masz rację — historyczka powoli skinęła głową. — Aczkolwiek, papier w tamtym okresie był drogi. Podobnie jak księgi. Bezmyślnych rabunków również nie brakowało, a mogły zniweczyć lata ciężkiej pracy.
— Zachowały się teksty opiewające kunszt idryjskich magów — dodała Insteisa — zwłaszcza na polu zaklinania i pieczęci. Bardzo zazdrośnie strzegli swoich sekretów, a śmiałków, którzy próbowali je wykraść, obdarowywali klątwą.
Skończywszy zdanie, najswobodniej w świecie zaczęła badać ścianę, naciskać poszczególne ozdoby, szczególną uwagę poświęcając zwierzętom. Liczyła zapewne, że któreś z nich okaże się kluczem.
— Klątwą? — podchwyciłam niepewnie.
— Teksty są tu bardzo niespójne — wyjaśniła lingwistka. — Niektóre mówią o pladze, inne o wielkiej wodzie, która wypłynie z trzewi ziemi i zaleje świat. Albo o strażniku, dziecku Pierzastego Węża, zapewne bazyliszku, który pożre tych dybiących na życie mieszkańców miasta. Spotkałam się też kiedyś z bardzo ciekawym, ale wyraźnie dużo późniejszym tekstem, który traktował  o spadających z nieba kulach ognia.
Żadna z tych wizji nie brzmiało zachęcająco. Fioravanti machnął jednak tylko ręką, uśmiechnął się (wciąż nieco blady) i popatrzył po całej grupie, nieco dłużej zawiesił wzrok na Antaresie i mnie. Staliśmy tuż obok niego, ciągle czujni na wypadek, gdyby poczuł się gorzej.
— Jakoś trzeba odstraszyć śmiałków — wyjaśnił uspokajająco. — To bardzo powtarzalny schemat przestróg. Miejmy nadzieję, że nawet jeśli jakaś klątwa była, przez lata zdążyła się wypalić. Magia nie jest wieczna.
— Czas jej się nie ima jak drewna czy metalu — zaprotestowała historyczka.
— Przecież nie zostawimy archiwum. Możemy co najwyżej spróbować przedostać się od ściany, a nuż gdzieś jest drugie wejście.
— W takich momentach zdecydowanie brakuje nam alchemika — mruknęła Verena. — Oni lubią takie zabawki.
— Możemy też liczyć na Antaresa — rzucił Pascal. — Te drzwi nie wydają się chętne do współpracy.
Wywołany z imienia rycerz uniósł wzrok, skinął głową, gotowy do działania.
— W ostateczności, warto będzie wypróbować śpiewne zaklinanie.
— Przepraszam, co? — biolożka zmarszczyła brwi.
— Wolałabym uniknąć rozwiązań siłowych — przyznała Insteia, zerknęła przelotnie to na geologa, to na Antaresa. — Drzwi mogły zostać zaklęte w ten sposób, by zapobiec niepożądanym wizytom. Ale część pieśni, w tym i rytualnych, udało się odnaleźć w zbiorach podróżnych, którzy zdołali przechwycić choć część sekretów. Choć w wielu mówi się, że trzeba wyjątkowego bohatera, który dopiero ma się urodzić, bo tylko jego głos będzie w stanie wzruszyć kamień.
 — Mamy śpiewać, żeby ściana się przesunęła?
Lingwistka wzruszyła ramionami, krytycznie przyjrzała się przeszkodzie dzielącej ich od archiwum.
— Mamy ją otworzyć. Cokolwiek będzie skuteczne.
Antares stał nieco z boku, zamyślony przyglądał się intensywnie mozaikom. Dotąd zerkał co rusz to na zacienione kąty, to na wyszczerbione gzymsy lub upstrzone trawą i kamiennymi odłamkami podłoże. Domyślałam się, że podobnie jak ja, chce się upewnić, czy aby żaden wąż nie czai się na grupę. Sama co rusz tylko wypuszczałam z ulgą powietrze, gdy biała plama okazywała się nie wylinką, ale odłamkiem skały, a gałąź pozostawała nieruchoma i drewniana, bez zamiaru zmiany w mokasyna. Bałam się choćby na chwilę stracić czujność, tylko od czasu do czasu zerkałam szybko na rycerza.
Teraz trzymał już podbródek prosto. Zastanawiałam się, czy źle mu z tym, że być może będzie musiał zniszczyć – nawet jeśli w szczytnym celu i za pozwoleniem naukowców – tysiącletni zabytek.
Przez wzgląd na słowa o klątwie, miałam nadzieję, że uda się w sposób pokojowy uruchomić mechanizm. Nie wątpiłam bowiem, że jeśli coś niedobrego zacznie się dziać, Antares będzie chciał wziąć jej ciężar na swoje barki. A nawet jeśli potrafił unieść wiele, to nie znaczyło jeszcze, że powinien. Zwłaszcza sam.
Nie wiedziałam tylko, jak w tej sytuacji mogę pomóc, w konkretny sposób. Cienkim grotem strzały można było do pewnego stopnia zapewne manipulować przy zamkach, ale tu chodziło o coś dużo bardziej skomplikowanego. Wytrych nie zadziała na niewidzialny zamek.
— Jeśli wybierzemy złą pieśń, duchy magów się na nas pogniewają? — zapytała Verena.
— Wierzę, że będą to wolały od bezczynności. Zdecydowanie już zbyt długo wszystko tam niszczeje.
Rycerz zbliżył się do ściany, spojrzał kolejno na historyczkę i lingwistkę.
— Chciałbym czegoś spróbować — odezwał się.
— To znaczy?
— Nie zniszczę ściany — obiecał, urwał na chwilę, jakby szukał słów, które mogły pomóc objaśnić, co chce zrobić. Wybawił go profesor:
— Śmiało. Mam co do ciebie dobre przeczucia — wtrącił, nachylił się nieco bliżej mnie, szepnął tak, by nikt nie usłyszał. — To miły chłopak.
Szarpnęłam pasmo włosów, może nieco zbyt mocno. Ale nikt oprócz nas tego nie usłyszał, każdy był pochłonięty nieoczekiwanym obrotem wydarzeń.
— Tak — zaprzeczyć, z której strony by na to nie spojrzeć, nie mogłam. I nie chciałam.
Antares z nieco nerwowym uśmiechem skinął głową. Ale bez dalszej zwłoki uniósł dłoń, zbliżył ją do ściany, aura dookoła zmieniła się na moment. 
Zaraz jednak zniknęła. Nic więcej się nie zadziało.
— Przepraszam — mruknął rycerz.
— Cóż, warto było spróbować — dziarsko odparł Pascal. — A teraz, tak sobie pomyślałem…
 Nagle coś zgrzytnęło, wzruszona warstwa kurzu opadła znad belek i zawirowała w blasku słońca. Spięłam mięśnie, bo przecież nie tak dawno Marco niemal zginął, gdy stara konstrukcja zagroziła zawaleniem się. Ta była może i w dużo lepszym stanie, ale miała przecież swoje lata.
Poruszenie nastąpiło jednak z innego powodu. Obrys drzwi uwidocznił się, dawno już nieużywany mechanizm jęknął, ale nienagannie ruszył, napędzany odrobiną magii. Ciężki kamień odskoczył, nieco światła z zewnątrz ześlizgnęło się w lepkie, duszne ciemności archiwum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz