poniedziałek, 17 października 2022

Od Reginalda, cd. Kukume

    Kiedy Reginald utkwił spojrzenie w postaci profesora Howella, mężczyzna ze zdziwieniem odkrył, że spodziewał się kogoś zupełnie innego. Skoro miał to być ktoś, kto miał ewentualnie potrzebować pomocy, w jego umyśle wykreował się obraz niskiego, siwego mężczyzny z okrągłą twarzą i w równie okrągłych okularach. Tymczasem naukowiec stojący naprzeciw niego prezentował się zgoła inaczej.
    Wysoki, szczupły, z pociągłą twarzą, w której nie brakowało czegoś surowego, i pewnym uśmiechem, w wieku około pięćdziesięciu lat. Trochę wysportowany, ze skrzętnie ułożoną fryzurą i eleganckim, schludnym ubiorem – rzystojny, szpakowaty pan. Z wizją Reginalda zgadzało się tylko to, że Howell nosił okrągłe okulary.
    Mężczyzna bez słowa podał mu plik dokumentów schowanych w szarobrązowej teczce przewiązanej sznurkiem i ozdobioną pieczęcią Gildii.
    — O tak, tak, dziękuję serdecznie.
    Nie ruszając się chociażby o krok, otworzył pakunek i przewertował dokumenty. Chyba nie szukał w nich niczego konkretnego. Ot, tak sobie tylko zerknął. Może z ciekawości, może z obowiązku, ale chyba nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego, co się w niej znajduje. Najwyraźniej chciał przejrzeć ją dokładnie trochę później, w lepszych warunkach, bo faktycznie stanie na chodniku, z ryzykiem potrącenia przez losowego przechodnia, nie stanowiło najlepszych okoliczności do tego typu praktyk... Reginald nie przywiązał do tego wagi, nawet jeśli zachowanie Howella nieco odbiegało od typowych poczynań osoby w jego sytuacji.
    Wkrótce potem schował dokumenty znów do teczki, a ją do swojej wielkiej, wypełnionej innymi papierzyskami torby.
    — Ruszajmy więc!
    Profesor zgrabnie odwrócił się na pięcie. Przy jego butach uniosła się niewielka chmura siwego dymu. Nie miał pojęcia, dokąd zmierzał.
    Reginald jeszcze przez sekundkę patrzył na sylwetkę mężczyzny. Amis nadal był nieznośnie milczący. Czuł jednak, że nie ma potrzeby powiedzenia czegokolwiek. Gdzieś w tym wszystkim miał tylko nadzieję, że nie wystraszy Kukume swoim zachowaniem. Ostatecznie przecież mogła oczekiwać czegoś innego, a chyba była na niego skazana, przynajmniej chwilowo – Howell chyba nie brał już pod uwagę, że dziewczyna miałaby z nimi nie iść.
    Spojrzał na nią, a potem, chcąc wykonać zapraszający, a może nawet serdeczny, gest w jej stronę, skinął głową w kierunku towarzyszącego im mężczyzny, dając jej w ten sposób znać, że mogą ruszać.
    Ledwo zdążyli przejść do alejki znajdującej się za zakrętem, a profesor zaczął coś do nich mówić i zadawać dziesiątki pytań.
    — Dobrze znacie państwo tę okolicę? — zaczął, a potem się posypało.
    I dopiero gdzieś w lawinie słów, którą z siebie wylewał, jakoś między pytaniem “czy długo już należycie państwo do Gildii?” a “co lubicie państwo robić w wolnym czasie?” przypomniał sobie, że przecież nawet się właściwie nie pozwolił się w pełni przedstawić swoim towarzyszom niedoli. Zatrzymał się więc gwałtownie i szybko wyciągnął dłoń w stronę Kukume.
    — Bardzo przepraszam, nawet nie zapytałem! — zreflektował się, posyłając Kukume słoneczny uśmiech i wyciągając w jej stronę dłoń do uściśnięcia. — Jak pani na imię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz