poniedziałek, 17 października 2022

Od Mefistofelesa cd. Calithy


Spojrzenie czarnych jak węgielki oczu prześlizgnęło się po naprawdę apetycznie wyglądającej szyi, po obojczyku, który, bo przecież Mefistofeles żył o te kilkaset lat za długo, by nabierać się na takie sztuczki, wcale nie został odsłonięty przypadkiem. Westchnął, zgodnie z myślą swą i tylko w niej, zacmokał.
Może gdyby był młodszy, dałby się nabrać. Może gdyby nie wrzucili jego nieszczęsnej głowy do zatęchłej studni, ugryzłby i wcale nie byłoby mu szkoda, bo krew pachniała słodko, bo krew z poufałością łaskotała kubki smakowe. Ale był stary, z doświadczeniem, z przysięgą na barkach, że ludzkiej krwi nie tknie ni zębem.
Skinął więc tylko głową, uśmiechnął się, wcale kłów nie kryjąc, bo i po co, bo oboje mogli się w tej zabawie podroczyć, nawet jeżeli to Calitha miała wygrać, będąc żwawszą, odważniejszą i skłonniejszą do ryzyka.
Parsknął śmiechem. Mógł te pozory podtrzymywać, dla spokoju swojego ducha i jej bardzo ładnej szyi.
— Są, oj są — potwierdził, łypnął okiem ku niebu, z którego kraknęło, trzepnęło mocniej czarne skrzydło. — Ale same się przypałętały, w sposób zupełnie niepodobny światu realnemu podkreślając archetyp poważnego wampira. Nie przeganiałem ich. To inteligentni i mili mi towarzysze. — Skinął głową, ponownie zerknął ku kobiecie.
Podniósł brew na przytyk o kruczych pseudonimach, prychnął, bo może nawet i to go dotknęło. I nawet jeżeli nie złapał się w teatralnym geście za pierś, tak uniósł poszarpaną, siwą brew, zmarszczył już pomarszczone czoło.
— Za kogo ty mnie masz, Calitho? — zapytał z przekorą i prychnięciem na wargach. — Oczywiście, że je nazwałem. — I jak na zawołanie, jeden z ptaków opadł nagle gwałtem, kraknął.
Trzepocząc skrzydłami i uderzając w ten sposób Mefistofelesa w zapadły polik, wylądował na ramieniu. Żachnął się:
— Jagódka! — Dużym dziobem prawie że wydłubał wampirze oko.
— To jest Archibald.
— Jagódka! — Ponownie dziabnięto, tym razem w polik.
Wampir prychnął.
— A ten, który lata po niebie, to Baltazar. — Wampir uśmiechnął się, wyciągnął dłoń ku chmurom.
Kilka chwil później kruk balansował na długich, wysuszonych palcach.
— Jest kolekcjonerem, lubi zbierać błyskotki. Na twoim miejscu więc byłbym uważny, bo i ty, i Cahir macie konkurencję.



[ wybacz, że te kruki tak długo leciały ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz