niedziela, 23 kwietnia 2023

Od Adonisa cd Apolonii

Apolonia kulturalnie oddała mu własność, a niedźwiedzie spojrzenie go skompromitowało mężczyznę, mrugając leniwie w jego kierunku, tak, jakby pragnął szepnąć. “Wiem o tobie wszystko, a więc i to, o czym właśnie myślisz”. Niedźwiedź nigdy nie krył się z uszczypliwymi komentarzami. Chylił czoła, gdy przyjmował od kobiety własność, chociaż zwierzęcy łeb momentalnie poparzył jego dłonie. Gdyby wiedział, jak się to skończy, wziąłby wilka, ten nigdy go nie oceniał, zajęty był szczerzeniem groźnie kłów. Odłożył laskę po drugiej stronie, z dala od kobiety, obawiał się, że niesforny zwierzak postanowi znowu zsunąć się przy którymś zakręcie, czy mocniejszym podskoku i zakłóci święty spokój szanownej damy. Tego nie chciał i tak w jego odczuciu wystarczająco struł jej dzień. 
Ku zadowoleniu obojga, incydent ostudził oba interesy i przynajmniej kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt kolejnych minut mogli usiedzieć w ciszy, tylko trochę (bardzo) krępującej, gapiąc się we własne okna. W białe i kolorowe kamienice, które wkrótce zaczęły się szarzyć, by po chwili znów nabrać kolorów i zazielenić się lasem, zazłocić polami i skontrastować z błękitem nieba. Odetchnął z ulgą, gdy obyło się bez straży miejskiej pukającej w okno, tym razem się udało. Adonis nic nie miał do dużych miast, ale już dawno nauczył się, że ze stolicą zwyczajnie mu nie po drodze. Była aż zbyt. Zbyt zatłoczona, zbyt dystyngowana, zbyt zróżnicowana – ilość skrajnie biednych i skrajnie bogatych zdecydowanie górowała nad innymi rejonami kraju. Nawet piękne, szerokie drogi, śmiechy z kafeterii i przeróżnych jadłodajni, które pękały od gości również wczesnym rankiem i bogate targi nie miały go przekonać. Nawet wysokie budynki, czyste materiały trzepoczące na wietrze, zapełnione symbolami kraju i wszechobecne poczucie wspaniałości (przynajmniej w najbardziej centralnej części miasta). Żadna z tych rzeczy nie była wystarczającą, by pokochał stolicę i chciał do niej wracać. Ironiczne, zważając na to, że większość życia, podobnie jak inni jego pokroju, marzył o tym, by do stolicy trafić, ba! Zamieszkać tam, najlepiej na najdroższej z ulic, mieć chociaż jeden pokoik w kamienicy, wychodzić z niej dumnie, stukając pozłacaną laską o wytarty przez tysiące par butów, brukowy chodnik. Może się zestarzał. Może teraz nie marzył o zapadających się pod nim miękkich fotelach, kanapach i obitych najdroższymi materiałami pufach, czy krzesłach. Nie pragnął marmurów, złota i mahoniu...
Nie, nie miał zamiaru się oszukiwać, dalej rozkoszował się w wizjach życia na poziomie, posiadania obrzydliwej wręcz ilości pieniędzy, którą wydawałby na obrzydliwie niepotrzebne rzeczy. Proste miał marzenia i proste potrzeby, których jednak nijak nie miał jak zaspokoić. Kradzież kilku pierścionków, kolekcji kryształów, czy zastawy stołowej nigdy nie miała być wystarczającą, by dosięgnąć choć piętki jego celu. 
Spojrzał kątem oka na Apolonię, która prezentowała się wyjątkowo dostojnie. Kobieta z pewnością miała wszystko, o czym marzył i jeszcze trochę. Widział jej izbę. Widział, jak się nosiła i co nosiła. Znała już luksusy, jakie może zaoferować świat, może nawet nie wywierały na niej większego wrażenia. Zastanawiał się, jak wygodne musiała mieć łóżko i ile ptactwa musiało pójść na jej poduszki i kołdrę.
— Ah — obudził się nagle, wyrwał go niemożliwy ból nogi, fantomowe szarpnięcie pod kostką, jednak nie chwyta się za kolano, nie marszczy brwi, nie krzywi się. Chrząka cicho, widząc, że zwrócił na siebie uwagę. — Nie mamy zaplanowanych żadnych noclegów. Nie poza prowizorycznymi obozowiskami. Jeśli to dla Pani problem, zawsze możemy postarać się zahaczyć o jakąś karczmę. — Gra szybko i dziwi się, że tak szybko znalazł rozwiązanie dla własnej, krępującej sytuacji. 

Ja pierdole on żyje XDD 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz