środa, 26 kwietnia 2023

Od Jamesa, CD. Nikolaia

— Panie Nikolai, myślę, że teraz to tylko ja, ty i te biedne, umęczone dzieci. — James wcale nie jęczał, nigdy, nie śmiałby psuć sobie reputacji, ale na widok kocich umizgów, gdy małe, futrzaste łapki nieporadnie próbowały wydostać się z plecionego koszyka, praktycznie tracił ostatnie resztki rozumu. A i  tak był ostatnimi czasy przekonany, że zostały mu najwyżej dwie czy trzy wciąż działające komórki mózgowe. Z czego tylko jedna nadal odpowiadała za procesy logicznego myślenia. 
Jakby, miał do czynienia ze stadem kotów. Miałczących. Uroczych i przecudownych, ale nadal: to były tylko kocięta. Gromadka zachowywała się jak małe, upojne słodziaśne królestwo, które wymagało od ciebie wiecznego zaangażowania w opiece nad nimi. Już przy pierwszych szczeniakach wychowywanych przed laty historyk zrozumiał, dlaczego jego świętej pamięci żonie tak bardzo zależało, żeby każdy rodzinny zwierzak przeszedł od razu pod opiekę wyszkolonego tresera i behawiorysty. James mógł przysiąc, że przy swoim trybie snu, ledwo wówczas widział na oczy ze zmęczenia przez nocne wstawanie. Przeżył tydzień, zanim zgodził się, że jego sypialnia to średnie miejsce do wychowywania przyszłych, wspaniałych czempionów.
Nie mógł jednak powiedzieć panu Nikolaiowi, że bał się zaopiekować ich wspólnym potomstwem, bo zbyt bardzo cenił swój plan dobowy. Siedzieli teraz w tym razem, połączeni paskudnym, parszywym sekretem. Z jakiegoś powodu nawet Cervan miał się o kotach nie dowiedzieć i nagle Jamesa nabrało paskudne przekonanie, że wplątał się w jakiś przeokrutny szwindel. Może… może krawiesz w rzeczywistości wiedział, skąd wzięły się koty? Może od samego początku maczał w całym zamieszaniu swoje zwinne, wyćwiczone na igłach palce?
Profesor przycisnął mocniej koszyk do piersi, wyprostowując się nieco, mimo uciążliwego bólu w lewej nodze.
— Dajmy im dzisiaj jakieś mleko, rozcieńczmy w razie czego z wodą? Cokolwiek? Myślę, że są naprawdę głodne — przyznał, przysuwając palec w kierunku jednego stworzonka, które w myślach już nazywał Lucią. 
Kocię wychyliło ciekawsko łebek, żeby zaraz schować się z przerażeniem. Jego brat, siostra czy cokolwiek to było, bo James nawet ich płci nie potrafiłby sprawdzić, okazało się bardziej odważne. Najpierw powąchało z zainteresowaniem materiał skórzanej rękawiczki, zanim rozwarło szeroko pyszczek i spróbowało zacisnąć go na podstawionym palcu. Historyk umarł na miejscu, stwierdził, że więcej już do szczęścia nie potrzebuje i tylko będzie nadprogramowo się męczył. 
— Znajdziemy tych chujów pierdolonych — powiedział spokojnie, zerkając uważnie na Nikolaia. Miał wrażenie, że mężczyzna w odpowiedzi skinął mu głową i zawiązał się między nimi braterski pakt ważniejszy niż kamienica na kredyt w banku krasnalskim czy umowa alimentacyjna. Teraz to nawet nie była już sprawa życia czy śmierci, a za to honoru. Dumy. Świadomości czynu społecznego!
— Ale jednak myślę, że musimy zapytać pani Marty dzisiaj. Nie żebym miał jakiekolwiek wątpliwości do naszych umiejętności wychowawczych — no, dobrze, najwyżej do swoich własnych — ale nie chcielibyśmy zacząć na złej stopie. Jeden zły krok we wczesnym dzieciństwie i za kilka lat będą nam wypominać, że stworzyliśmy im fundamenty do życiowych traum. 
Gorzej. Lucia znalazłaby sobie jakiegoś okropnego kota z okolicy, czarną, paskudną znajdę, pewnie o jakimś bezsensownym, durnym imieniu jak Salem czy Hieronim. Miałby nieuczesane, brudne futro, zamiast puszystego jak u gildyjskiego Sakiego. Ściągnąłby ją na manowce, na nieutuczone, dzikie myszy, gdy mogłaby żyć na racjonalnych, porządnie przygotowywanych domowych posiłkach o odpowiedniej skali składników odżywczych.  A to wszystko przez nieuporządkowane relacje z ojcami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz