niedziela, 9 kwietnia 2023

Od Hotaru cd. Vilre

Wioska „Maćka”, Radka i Krystka zniknęła za zakrętem, za lasem, za horyzontem. Zasłonięta mijającymi dniami podróży, pozostała wspomnieniem czekającym na dalszą część.
Hotaru nie wiedziała, czy doppelgänger sobie poradzi. Jej taniec sięgnął jego serca, ale czy jej starania były ziarnem, które miało wyrosnąć i zapuścić korzenie, czy też zniknąć i rozpaść się bez śladu, padłszy na jałową ziemię? Mimo tej niepewności, w sercu wciąż miała nadzieję, że Fortuny uśmiechną się do tego niezwykłego yōkai i że to światło, które zobaczył tamtego wieczoru, ogrzeje go, gdy mrok postanowi znów do niego przyjść. Tancerka wiedziała, że te krótkie, przypadkowe, pozornie niewiele znaczące spotkania potrafią zmienić ścieżkę przeznaczenia i sprawić, że poprowadzi ona nagle w nowym, niespodziewanym kierunku.
Ich droga prowadziła w dobrze znanym i spodziewanym kierunku. Kobiety kołysały się rytmicznie w siodłach swych wierzchowców, gdy te, noga za nogą, podążały traktem na północ. Miu drzemała w swym koszyku, usadowiona wygodnie na przednim łęku, a wzmagający się, jesienny wiatr, zdawał się nie mieć na nią wpływu. Może od czasu do czasu jakieś pióro się zmierzwiło, lecz kurka niewiele sobie z tego robiła, co najwyżej gdacząc cicho.
Trakt wił się między wzgórzami, opadał ku dolinom, to znów wspinał lekko, mijając szumiącą miarowo kaskadę. Wzrok Hotaru uciekał w stronę tych wielobarwnych koron drzew, ścielących się nierzeczywistym kobiercem gdzieś w oddali, czasem spowijającym się mgłą, jakby nigdy nie należał do materialnego świata. Ciszę podróży, nie licząc miarowego stukotu kopyt, przerywał nieregularny szum opadających liści, niosące się echem krakanie, zmęczone skrzypienie wyschłych gałęzi. Myśli Hotaru mimowolnie zbiegały ku filozoficznym rozważaniom, jakie przyroda wraz ze swymi wiecznymi przemianami wzbudzała w myślicielach z jej rodzinnych stron. Już na początku swego pobytu na terenie Iferii dostrzegła, że tutaj, na tych ziemiach, to co delikatne, ulotne i przemijające, często nie posiadało wielkiej wartości w oczach ludzi, będąc jedynie nic nieznaczącym drobiazgiem. Po cóż się przywiązywać, po cóż podziwiać, jeśli i tak zaraz zniknie? Lub wróci następnego roku, jak czyniły to barwy jesiennych liści. Jeszcze gorzej było, gdy dana rzecz była niekompletna, niedoskonała, nosiła jakąś skazę. Liście brązowiały i zwijały się na końcach, niektóre były naddarte, pełne brzydkich, ciemnych plam. Gałązki, niesymetryczne, wygięte, czasem nadłamane, nie prezentowały sobą nic z matematycznej symetrii i ładu cenionego w tym regionie. Może właśnie ten brak docenienia tutaj, tak odmienny od filozofii jej kraju, zasiał w sercu tancerki melancholię, mającą rozkwitnąć dopiero wieczorem.
Uśmiechnęła się i odwróciła wzrok, przypadkiem krzyżując spojrzenie z Vilre i dostrzegając, że historyczka się jej przygląda.
— Pomyślałam, że mogłybyśmy zacząć rozglądać się za miejscem na postój.
Vilre zerknęła w stronę prześwitującego wśród pustoszejących gałęzi nieba. Słońce minęło już najwyższy punkt, biegło niestrudzenie w stronę horyzontu.
— Zmrok zapada coraz wcześniej. Masz rację, powinnyśmy niedługo gdzieś się zatrzymać.
Trakt skręcił raz i drugi, aż w końcu gdzieś z boku ukazała się lekko wydeptana, dość krótka i szeroka ścieżka. Ledwie parę kroków dalej – niewielka polana. Widać, że używana przez podróżnych, bo oto środek zdobił pełen popiołu krąg osmalonych kamieni, ktoś nawet powiązał opadłe gałęzie, stworzył z nich coś na kształt schronienia. Z boku leżał wytarty od siedzenia konar, podparty ongiś kamieniami. Teraz stare drewno rozmiękło, zespoliło się z martwą skałą, obrosło zielenią mchu i porostów.
Mono no aware — powiedziała cicho Hotaru, obejmując wzrokiem miejsce.
Drobiazgi, wzniesione niegdyś przez bezimiennych ludzi, przyjmowały kolejne ślady upływającego czasu, służąc równie bezimiennym podróżnym, zostającym tu nie dłużej, niż na jedną noc i odchodzącymi dalej, by nigdy nie powrócić. Wspomnienia i historie, rozsnute wśród milczących gałęzi, zamknięte w umysłach wędrowców, rozsiane daleko po świecie. Tancerka przesunęła opuszkami po wyrytych z boku konaru znakach. Kaprysy przyrody zatarły je do reszty, nie dało się już nic z nich odczytać, a cokolwiek ktoś próbował tam zapisać, przepadło na zawsze. W Yamato ta niewielka, asymetryczna, opuszczona polanka, byłaby przedmiotem kontemplacji.
Kobiety rozkulbaczyły i przywiązały konie. Przez pewien czas zastanawiały się, czy skorzystać z gościnności zmęczonego życiem szałasu. Kilka dodatkowych gałęzi, jeden płaszcz, koc wyłożony pod osłoną spadzistego dachu i można było powiedzieć, że szałas stanowił całkiem miłe miejsce, by przespać w nim noc. Na pewno byłoby lepiej i cieplej, gdyby pora roku była nieco łagodniejsza, jednak Hotaru nie zamierzała narzekać na jesień. Każda część roku przynosiła z sobą inne dary, zaś tancerka starała się przyjmować je wszystkie z taką samą wdzięcznością.
Ciemność przypełzła od strony lasu, szybko otuliła polanę. Płonące polana rozgoniły lepki mrok, starały się walczyć z chłodem jesiennego zimna, lecz mgła podchodziła blisko, kładła się wśród konarów, czyniąc przestrzeń dziwnie obcą, jakby należącą do innego świata.
Hotaru skończyła, posiłek, resztki kości poleciały w stronę ognia. Tancerka otarła usta, zebrała naczynia, tego wieczora to do niej należało posprzątanie wszystkiego. Gdy wróciła, Vilre przypatrywała się jej, na dnie spojrzenia czaiło się coś między pytaniem a troską.
— Wydaje mi się, że coś zaprząta twoje myśli. — Historyczka zaczęła ostrożnie, przysiadłszy naprzeciw ognia i splótłszy dłonie na kolanach. Miu drzemała w swym koszyku.
— To prawda, ostatnio jestem nieco bardziej zamyślona. Ale nie musisz się martwić, to nic wielkiego.
— Skoro tak mówisz…
Mimo to brwi Vilre pozostały ściągnięte. Hotaru obdarzyła drugą kobietę uśmiechem.
— To żadna tajemnica — powiedziała miękko. — Widzisz, przyroda skłoniła mnie do rozmyślań o ulotności chwili i przemianach, jakie przychodzą z każdym rokiem. Myślałam o tym, jak upływający czas zostawia piętno na tym, czego dotknie, i jak… jak w moich stronach jest to postrzegane jako piękne. — Zakończyła, spoglądając w stronę naprędce skleconego szałasu. — Historia, ale ta drobna i prywatna, zaklęta w zwykłych i niedoskonałych przedmiotach, skazanych na to, by zaginąć wraz z upływem czasu.
Vilre patrzyła na nią w milczeniu, nim się odezwała.
— Wiele z historii zostaje zapomniane i stracone, bo ci, którzy mogli tę historię opowiedzieć lub spisać, albo tego nie zrobili, albo stali po niewłaściwej stronie konfliktu — odparła, przechylając głowę.
— Wydaje nam się, że codzienne zmagania i wydarzenia niewiele znaczą — kontynuowała Hotaru — gdy tymczasem wraz z upływem czasu właśnie one, te zupełnie zwyczajne działania i przemyślenia, najbardziej kształtują ducha.
Vilre skinęła głową. Przełożyła w dłoniach resztkę skórki chleba.
— Co najbardziej ukształtowało twojego?
— Mojego ducha?
Historyczka skinęła głową. Hotaru milczała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w skaczący wśród polan ogień. Cisza drżała napięciem. Tancerka nie chciała, by druga kobieta czuła się skrepowana – jej przeszłość nie była tajemnicą, nie kryła przecież w sobie niczego, czego mogłaby się wstydzić. Nie tutaj, nie w tej krainie. Lekki uśmiech błąkał się po twarzy kobiety, uspokajając i mówiąc, że pytania nie są dla niej niewygodne, że Vilre może pytać, o co tylko zechce.
— Wiele się wydarzyło, wiele z tego było… Uczuciem i myślą, spotkaniem, jakie zdarza się tylko jeden raz. Trudno to ująć słowami.
— Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz — odparła Vilre, poprawiła się na siedzisku. — Wybacz, że pytałam. To było zbyt osobiste…
Hotaru pokręciła głową.
— Nie, nie o to chodzi. Po prostu… gdy słowa zawodzą, pozostaje mi taniec.
Vilre przechyliła głowę.
— Taniec?
— To ten język jest dla mnie najbardziej naturalny, przychodzi mi łatwiej, niż mowa Yamato. Jeśli nie miałabyś nic przeciwko, chciałabym ci pokazać, co było dla mnie najważniejsze.
— Nie… nie mam nic przeciwko — odparła Vilre, a ta przekładana w dłoni skórka wylądowała gdzieś z boku.
Hotaru uśmiechnęła się, wstała, płynnym ruchem dobyła swego wachlarza.
— W takim razie… oto historia o Smoku Pustki i służącej, która stała się tancerką.
Hotaru pamiętała ten moment, gdy stanęła przed wiekowym bóstwem, uzbrojona jedynie w swój wachlarz i emocje, za tarczę mając serce, a za ostrze – całe swoje doświadczenie. Lecz żadna broń nie była jej potrzebna, bo cóż znaczy wola śmiertelnika wobec stworzenia, jakie przybyło na ten świat wraz z pierwszym jego oddechem? Jedynym, na co człowiek mógł liczyć, była przyrodzona łagodność i dobroć serca, jaka drzemała w duszy tego, kto oglądał przemijanie tysiącleci.
Tancerka odeszła parę kroków, rozłożyła wachlarz. Hikaru uśmiechnął się do niej, jak zawsze się uśmiechał, gdy mieli razem tańczyć. A potem jego magia sięgnęła serca, popłynęła wraz z pierwszymi krokami improwizowanego tańca.
Oto cień, niemający własnego kształtu i celu, przemykał wśród zdobnych pokoi, przynosił herbatę, przynosił posiłek. Sprzątał, prał, nosił, służył. Niewidzialny i niedoceniany, zawsze gdzieś z boku, w rogu, poza głównym nurtem, zadowalał się brakiem nagany, gdy wykonał swe zadanie. Mimo to cień był szczęśliwy, bo uważał, że był zbyt marny, by mieć z życia coś więcej.
Światło stanęło na jego drodze. Jedno spojrzenie wystarczyło, by cień zrozumiał, że wcale nie jest tym, kim sądzi, że jest. Jego naturą nie było stać w kącie, uciekać od innych i tłamsić własne serce. Nie, on był naczyniem mającym nieść owo światło, rozpalać je w sercach innych i przemawiać do nich, barwą, tańcem i dźwiękiem. To, co już nie było cieniem, stało się naczyniem i sięgnęło po święty płomień, by zabrać go z grobowca zdobnych pokoi, wydrzeć skostniałym korytarzom, wydobyć z zastałego mauzoleum etykiety i tradycji.
A potem światło i naczynie czmychnęli gdzieś, zaszyli się wśród niedostępnych lasów, zatonęli w labiryncie bambusowych ścieżek. Samotni i zapomniani, unikali ludzkiego wzroku, kryjąc się wśród labiryntów niezbadanych ścieżek. Ale to nie było dobre ani dla światła, ani dla naczynia i oboje dobrze o tym wiedzieli. Nie mogli wiecznie uciekać, starać się zgubić pościg, nie mogli chować się i odcinać od reszty świata, pragnąc bezpieczeństwa.
Więc ruszyli w drogę, daleką i niebezpieczną, która zaprowadziła ich do nieznanych miejsc, obcych lądów i pokazała ludzi, jakich nigdy wcześniej nie widzieli. Wszystko to, czego naczynie się nauczyło i co potrafiło, przydawało się bardzo rzadko, a dziwny akcent, zdradzał egzotyczne pochodzenie równie mocno, co ta niespotykana twarz.
A potem znaleźli dom i przestali być uciekinierami. Naczynie odnalazło w końcu swój głos, zaczęło zmieniać się w człowieka, przywdziewać konkretny kształt, mieć własną barwę i melodię. Więzi, jakie zadzierzgnęło z innymi, trzymały je bliżej rzeczywistości, czyniły bardziej realnym i prawdziwym, określały. Jednak mimo stania się człowiekiem, byt nadal potrafił przywdziać tę nierzeczywistą i niematerialną formę cienia, mógł nadal stać się pustym naczyniem, zupełnie tak, jakby wszystkie te formy były jego częścią, były całkowicie naturalne.
I przyszedł czas, gdy oboje stanęli przed swym stwórcą – Smokiem Pustki – ucieleśnieniem wszystkiego tego, co magiczne, niemożliwe do opisania, niemożliwe do namalowania. Przed wszystkim tym, co wymykało się zrozumieniu i poznaniu, przed tym co przybywało spoza czasu i materii. Moment próby, gdy rozdarli własną pierś, pozwalając emocjom wylać się u stóp Stwórcy, dając mu zobaczyć wszystko to, czym się stali i co w nich zamieszkało. Nie było miejsca na kłamstwa i tajemnice, stali nadzy pod smoczym wzrokiem, oddając mu wszystko, pozwalając bóstwu osądzić, czy serce było wystarczająco czyste, czy duch silny, a umysł światły.
Hotaru pamiętała tamten moment, gdy powróciła na krótko do swej ojczyzny, szukając leku na pogarszające się zdrowie jej wachlarza, odnajdując zaś pradawną istotę, której wszechpotężna magia scaliła jej duszę z duszą Hikaru, tworząc między nimi karmiczną więź, potrafiącą pokonać zasłonę czasu i barierę śmierci. Smok przyjął do siebie zwykłą służącą, naznaczył jako dziedziczkę jego magii, w tamtym momencie dzieląc z nią taniec i muzykę.
Inkarnacja Pustki przyjęła taniec i oboje pozostali tam, gdzie zaprowadziła ich droga przeznaczenia – wśród przyjaciół i w miejscu, które nazywali domem.
Hotaru przystanęła, zatrzymała kołyszący się na wietrze wachlarz. Magia zniknęła, rozsypała się w powodzi iskier, zamilkła szumem wiatru. Tancerka uśmiechnęła się, spojrzała na Vilre.
— Czy to odpowiada na twe pytanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz