wtorek, 22 grudnia 2020

Od Antaresa cd. Williama

Antares ledwo zdążył przekroczyć próg biblioteki.
”Dobra, to dawaj teraz tego capa.”
Rycerz westchnął w duchu.
”Nie przyszedłem tutaj, by niepokoić Balthazara.”
”Skąd wytrzasnąłeś jego imię?” Ten drugi był wyraźnie zaskoczony.
”Słucham, co inni mają do powiedzenia. Przecież Ignatius o nim opowiedział, na samym początku.”
”Hmpf.”
W głowie Antaresa zapadła błoga cisza. Rycerz w końcu mógł zebrać myśli i skupić się na tym, po co tu przyszedł.
Gdy jeszcze podróżował z sir Roderykiem, miał okazję spędzić nieco czasu w szlacheckiej posiadłości. Jako że w tamtym czasie leczył dość poważne złamanie, siłą rzeczy nie mógł trenować, a że bezproduktywne spędzanie wolnego czasu było mu obce, wypełniał go czytaniem zgromadzonych przez szlachcica ksiąg. Jedna z nich wielce przypadła mu do gustu, nie zdążył jej jednak dokończyć. Jak na złość nie pamiętał też tytułu, choć kojarzył imiona postaci i choć początek fabuły. To jednak nie pomagało w odnalezieniu woluminu – Antares nie potrafił zaklasyfikować książki inaczej, niż jako beletrystykę, nazwiska autora oczywiście też nie pamiętał, a co do okładki, to mgliście kojarzyło mu się, że była zielona.
Samo pomieszczenie biblioteki było dla Antaresa nieco zawikłane. Mężczyzna uświadomił sobie, że mija tę samą półkę kolejny raz, choć przecież gildyjna biblioteka nie była aż tak rozległa. Westchnął. Sam sobie nie poradzi. Przecież tej książki mogło tu równie dobrze nie być, wtedy szukałby na marne. Powinien kogoś spytać.
Antares wyszedł spomiędzy półek, skierował kroki ku sercu biblioteki. To tam powinien urzędować bibliotekarz, prawda?
Spodziewał się, że za biurkiem zastanie charakterystyczną postać Balthazara, zdziwił się więc widząc, że miejsce to zajmuje młody mężczyzna o niezwykłej barwie włosów. Pochylał się w skupieniu, pisząc coś w opasłej książce. Antares przestąpił lekko z nogi na nogę. Nie chciał przerywać mu pracy, ale nie bardzo miał wyjście.
— Przepraszam — zaczął w końcu.
— Tak, w czym mogę pomóc? — Nieznajomy podniósł głowę, uśmiechnął się ciepło. Sprawiał wrażenie osoby przyjaznej i pomocnej. Antares nieco się ośmielił.
— Szukam książki. Zacząłem ją kiedyś czytać, jednak nie skończyłem... — Rycerz urwał, zająknął się. Gdzie jego maniery, nawet się nie przedstawił! — Proszę wybaczyć! Nazywam się Antares. — Skłonił się dwornie.
Drugi mężczyzna też wstał, chyba stłumił śmiech.
— William Crox, miło mi poznać. Pamiętasz może tytuł tej książki? Albo autora?
— Tu właśnie jest problem. — Przyznał się rycerz. — Było to dość dawno temu, jedno i drugie umknęło mej pamięci. Przykro mi.
— Nic nie szkodzi. — William był chyba przyzwyczajony do tego, że ludzie nie pamiętają najbardziej kluczowych elementów. — A o czym mniej więcej była ta książka?
— Opowiadała historię rycerza Avtandila, którego król Rostevan poprosił o odnalezienie pewnego tajemniczego człowieka odzianego w… chyba w skórę pantery. — Antares się zafrasował, pamiętał z owego dzieła mniej, niż mu się wydawało. — Bardzo mi przykro, nie zdołałem przeczytać zbyt wiele...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz