piątek, 4 grudnia 2020

Od Cahira cd. Mattii

Cahir położył pustą miskę na podłodze.
— Gulasz wcale niezły — stwierdził, przeciągając się. Popatrzył na kufel spod półprzymkniętych powiek. — Ale piwo to lura. 
Mattia uśmiechnął się lekko z drugiego końca pomieszczenia. Upił łyk, prawie się przy tym nie krzywiąc.
— Nie jest aż takie złe. Trochę gorzkie, ale da się pić.
— Tak? — Brew Cahira uniosła się nieco. — Sądziłem, że masz bardziej wysublimowane podniebienie.
— A ja myślałem, że nie będziesz kręcić nosem — zaśmiał się Mattia cicho, bez gniewu, ale i bez przesadnej wesołości. Rysy twarzy miał napięte, w jego spojrzeniu kryło się zmęczenie.
— Co mogę powiedzieć. — Cahir rozejrzał się po ciasnej, źle oświetlonej izbie. — Spodziewałem się nieco wyższych standardów.
Stłumiwszy westchnienie, opadł plecami na siennik. Poczuł, jak jego ciało przyjemnie zapada się w świeżym, pachnącym sianie. Przeciągnął się ponownie, tym razem leniwiej, mocniej. Zamknął oczy, czując, jak jego obolałe po podróży mięśnie zaczynają się rozluźniać. Miał wrażenie, że po raz pierwszy tego dnia jest mu naprawdę ciepło i dobrze. 
— Idziesz już spać? — zapytał Mattia.
Cahir nakrył się kocem po samą brodę, ułożył na boku, zwinął w kłębek.
— Jestem zmęczony — wymruczał. — Fala dała mi w kość.
— Światło będzie ci przeszkadzać? Może zgasić jedną świecę?
— Nie musisz.
— Mam zamiar jutro wstać wcześnie. Obudzić cię?
— Akurat — uśmiechnął się. — Planuję spać do południa.
— Niech będzie i tak. Dobranoc.
— Dobranoc.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Błoga. Senna. Ciężka.
Cahirowi w pewnym momencie przestało być wygodnie. Przewrócił się na brzuch, zobaczył mimochodem, że Mattia postawił tarota.
— Co mówią karty? — zapytał, prawie nie poruszając wargami.
— Wciąż te same rzeczy — westchnął Mattia. Głos miał czysty i spokojny, choć nieco zatroskany. — Wszystkie wieloznaczne i trudne do zinterpretowania. Odwrócona śmierć, wieża, wisielec, księżyc, odwrócona papieżyca, król denarów... — Zaciął wargi, lekko pokręcił głową. — Nie wygląda to najlepiej.
— Wieża — mruknął Cahir w poduszkę. — Ten symbol często mi się śni. Znaczy coś konkretnego?
— To ostrzeżenie. Wieża często zapowiada niebezpieczeństwo i gwałtowne zmiany, bywa, że mówi o złym losie, chorobie, nieszczęściu czy śmierci.
— A papieżyca?
— Zwiastun nadchodzących kłopotów, uosobienie wielkiego smutku, depresji, rozczarowania, żałoby, rozstania, utraty kogoś bliskiego. Symbolizuje choroby zarówno ciała, jak i duszy.
— Śmierć?
— Mniej więcej to samo, co dwie pozostałe.
— Brzmi złowróżbnie — stwierdził Cahir tonem, w którym nie było ani przejęcia, ani zainteresowania. 
Mattia uśmiechnął się niewyraźnie, pochylił głowę, zamknął oczy na znak zgody. Siedział na podłodze po turecku, jak zawsze wyprostowany, z dostojną miną. Spojrzenie miał nieco znużone, lecz nadal przejrzyste i przytomne. Blask świec rzucał na jego twarz złocistą poświatę, odbijał się od kart, pełgał po ścianach fantastycznym światłocieniem.
— To nie jest zbyt pomyślna wróżba.
Cahir odetchnął głęboko. Czuł, że lada moment zapadnie w sen. 
— Wiesz już, jak może się mieć do naszej misji?
— Jeszcze nie. — Mattia wyciągnął dłoń, odsłonił kolejną kartę. — Ale zrobię tyle, ile będę w stanie, by się tego dowiedzieć, nim stawimy się u wójta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz