wtorek, 15 grudnia 2020

Od Mattii - Event

Po ostatnich wydarzeniach Mattia miał mocne postanowienie pozostać tego dnia w bursach i nigdzie się nie szwendać. Dlatego gdy do jego pokoju zapukał Ignatius i oznajmił, że Cervan go potrzebuje, astrolog zdobył się wyłącznie na dość nietęgi uśmiech. Przytomnie wziął ze sobą torbę, w której znajdowało się jego wahadełko, karty tarota oraz mapa Almery, a następnie udał się do Mistrza.
Powitał go niezwykły widok – oto w Głównej Sali (tak przynajmniej utarło się mówić o największym wspólnym pomieszczeniu w bursach) przy jednym ze stołów siedział Cervan, a wraz z nim dwóch egzotycznie wyglądających mężczyzn. Ich głowy były gładko ogolone, zaś szaty miały prosty, acz niespotykany w rejonie krój. Na widok Mattii obaj wstali i skłonili się.
— Oto Mattia D’Arienzo, nasz astrolog — przedstawił go Cervan, a następnie zwrócił się do Mattii. — Bracia Zorawar i Khakwani przyszli do nas po pomoc. Sądzę, że będziesz najodpowiedniejszą osobą, by jej udzielić.
— Jeśli tylko będzie to w mojej mocy... — Mattia zajął miejsce naprzeciwko Mistrza, ten zaś skinął na jednego z braci. Mężczyzna odezwał się. Mówił z silnym akcentem, ale dobrze rozdzielał słowa i Mattia nie miał problemów ze zrozumieniem go. Zdania tworzył proste i tylko czasem astrolog wychwycił w nich jakiś niegramatycznny zbitek lub dosłowną kalkę z ojczystego języka mężczyzny.
— Wczoraj zaginął nasz brat, Ghorzang. Szukamy go w mieście, nikt nie jest w stanie pomóc. To bardzo niepokojące. Podróżujemy razem od wielu lat. Brat Ghorzang jest skrupulatny, dobrze rozumie drogi — Mattia domyślił się, że chodziło o dobrą orientację w terenie. — Nie mógł się zgubić, to niemożliwe… — Drugi mężczyzna urwał na chwilę, potarł dłonie. — Boimy się, że coś mu się stało. Byliśm już w uh… domu medyków i domu straży miejskiej, ale nikt go nie zna. Jesteśmy inni niż uh… wszyscy. Łatwo nas znać.
Mattia pokiwał głową ze zrozumieniem. To prawda, bracia na pierwszy rzut oka wyglądali na obcokrajowców, więc łatwo było ich zapamiętać. Ucieszył się też w duchu – znalezienie danego człowieka, szczególnie kiedy miał dwóch, którzy dobrze go znali i byli z nim emocjonalnie związani było bardzo proste.
— Mistrz Cervan ma rację, przyszli bracia do odpowiedniej osoby. Mogę sprawdzić, gdzie obecnie przebywa brat Ghorzang. — Mattia wyjął mapę Almery, dobył też swego wahadełka. Wyciągnął rękę do brata Zorawara. — Proszę wyciągnąć dłoń… o tak, wnętrzem do góry.
Mnich zrobił, jak go poinstruowano, a astrolog zawiesił wahadełko nad wyciągniętą ręką. Ametyst na końcu kołysał się przez chwilę, a potem znieruchomiał. Wahadełko wydawało się zastanawiać nad czymś, by zaraz zacząć wirować niecierpliwie. Wtedy Mattia przeniósł je nad mapę.
— Wskaż, gdzie jest brat Ghorzang — powiedział, zaś ametyst momentalnie się wychylił. Mattia przesunął jeszcze dłoń z wahadełkiem by lepiej było widać, które miejsce dokładnie wskazuje.
A wskazywało jedną ze szlacheckich posiadłości, umiejscowioną nieco dalej niż willa pana Delafontaina i otoczoną niewielkim lasem, który na pewno zapewniał ciszę i prywatność.
— Och, i to tutaj jest brat Ghorzang? — zapytał zakonnik, a Mattia skinął głową.
— Wahadełko wskazuje, że przebywa właśnie w tej posiadłości.
Zakonnicy wyraźnie się ucieszyli. Podziękowali Mattii i Cervanowi za pomoc, rzucili też jeszcze kilka pełnych uznania komentarzy na temat samego wróżenia, a potem opuścili bursy mówiąc, że kierują już swoje kroki do posiadłości. Mattia zaś westchnął z ulgą – na szczęście tę sytuację udało się szybko i sprawnie rozwiązać. Astrolog nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.


Bracia dość szybko wrócili. Mattia właśnie kończył obiad, kiedy dostrzegł brata Zorawara i Khakwaniego, jak nieśmiało zaglądają do wnętrza Głównej Sali wyraźnie kogoś szukając. Ich wzrok się spotkał i bracia zaraz podeszli do astrologa.
— Nie chcemy przeszkadzać. Można jeść… — zaczął brat Zorawar.
Mattia pokręcił głową, złożył sztućce i wytarł usta.
— Nie, nic się nie stało. Może mogę zaoferować braciom posiłek?
Zakonnicy podziękowali, a następnie przeszli szybko do właściwej sprawy.
— Byliśmy w domu, który powiedziało wahadełko, ale uh… Powiedzieli, że brata Ghorzanga tam nie ma. Nie myślę, że wahadełko było złe… — Zorawar zaraz dodał, potrząsając głową, a następnie nachylił się nieco w kierunku Mattii. — Chodzi o innych tam. W domu. Ich słowa zasłaniają prawdę.
Bracia popatrzyli po sobie.
— Ten dom… Jest dziwny. Nie ma w nim ognia.
Mattia uniósł brwi. “Nie ma w nim ognia” musiało być jakąś kolejną kalką, ale powiedzmy, że nietrudno było ją zinterpretować. Astrolog musiał też przyznać, że nigdy nie był w tamtej części Almery i nie widział posiadłości na oczy, trudno mu więc było ocenić, na ile to miejsce faktycznie jest “dziwne”.
— Istnieje szansa na to, że brat Ghorzang przebywał w posiadłości bardzo krótko i dokładnie w tym momencie, kiedy próbowałem go zlokalizować. To by tłumaczyło, dlaczego służba może nie kojarzyć jego osoby, zaś jeśli chodzi o to niebycie szczerym… — Mattia na moment zawiesił głos. — Jak bracia sami wcześniej zauważyli, ich wygląd jest charakterystyczny. Niektórzy mogą negatywnie na to reagować i nie być skłonni do współpracy.
Bracia pokiwali głowami ze smutkiem, jednak słowa Mattii musiały ich jakoś uspokoić – widać nie był to pierwszy przypadek, kiedy ktoś odnosił się do nich z rezerwą, bo się wyróżniali. Chociaż na pewno było to przykre, to przynajmniej sytuacja była im już dobrze znana.
— Ach, to… to by było dobrze. To znaczy, że po prostu my jesteśmy tu, a on tam. W tym samym czasie. — Zakonnik starał się gestykulacją pomóc sobie w przekazaniu myśli. — Może brat Ghorzang już poszedł i nas szuka?
— Niewykluczone. Ale chciałbym to jeszcze sprawdzić, proszę chwilę poczekać.
Mattia przeprosił braci i udał się do swojego pokoju. Wydobył wahadełko i mapę, i wrócił do Głównej Sali. Ponownie lokalizował brata Ghorzanga, jednak ku jego zdziwieniu wahadełko pokazywało znów to samo miejsce. Astrolog spiął się – czy to on się mylił, czy może faktycznie służba nie chciała z jakiejś przyczyny ujawniać, że zakonnik znajduje się w posiadłości? Nie był w stanie tego określić. Isidoro oczywiście nie miałby z tym najmniejszego problemu, ale Mattia był zdeterminowany, by nie pozwalać swojemu bratu przemęczać się z wróżeniem. Musiał to rozwiązać na własną rękę.
— To zastanawiające, że… — zaczął, ale nie dane mu było skończyć.
— Zastanawiającym może być, dlaczego twój drogi brat kroi kotlety w równoległoboki. Zaginięcie człowieka jest zatrważające.
Mattia prawie spadł z krzesła, słysząc tuż za sobą głos Nagi. Gildyjna egzorcystka, mimo że niewidoma, potrafiła poruszać się jak duch i na dodatek od czasu do czasu mówiła też coś, co mroziło krew w żyłach. Przynajmniej astrologowi.
Kobieta wyciągnęła rękę nad mapą, dotknęła wahadełka. Przesunęła palcami w miejscu, w którym stała owa tajemnicza posiadłość.
— To miejsce… pełne jest dusz i emocji, pełne historii i wspomnień — powiedziała w zamyśleniu. — Jakby żyło tam o wiele więcej osób, niż mogą pomieścić mury. Tylko czy oni wszyscy naprawdę żyją…? Czy może to tylko iluzja?
— Co masz na myśli? — zapytał Mattia, zerkając to na Nagę, to na zakonników. Twarze tych ostatnich lekko pobladły.
— Stosownym będzie udać się w tamto miejsce. Jeśli przeznaczenie pozwoli, los zaginionego zakonnika będzie nam znanym.
Mattia zacisnął lekko usta. A już się cieszył, że sprawa sama łatwo się rozwiązała. Los uwielbiał płatać mu figle.


Pogoda znowu robiła, co chciała. O ile przez ostatnie dni wiał zimny, wilgotny wiatr, a każdej nocy nad Almerą przetaczała się burza, o tyle teraz powietrze było podejrzanie nieruchome i ciche. Mattia mimowolnie schylał głowę, idąc opustoszałymi ulicami. Chociaż było ledwie wczesne popołudnie, niebo zasnuły chmury tak gęste i ciemne, że niemal nie przepuszczały żadnego światła, topiąc całe miasto w przygnębiającym półmroku. Astrolog miał wrażenie, jakby wszystkie kolory wyciekły z rzeczywistości, zmyte nieustannym deszczem.
— To tutaj — westchnął, patrząc na majaczącą na końcu ulicy posiadłość.
Jednopiętrowy budynek straszył ciemnymi barwami i szczelnie pozamykanymi okiennicami. Chował się za pokrzywionymi od morskiego wiatru sosnami, jakby nie chciał, by ktokolwiek go odnalazł.
— Faktycznie wygląda jakoś… dziwnie — dodał stojący obok Cahir.
Mimo ostatnich wydarzeń szpieg widać nie miał dosyć towarzystwa astrologa, za co Mattia był mu naprawdę wdzięczny. Naga zasugerowała, że pójście do posiadłości w której zaginął człowiek może być niebezpieczne i bez zbrojnego ramienia się nie obejdzie – na te słowa Mattia pomyślał od razu o Cahirze. Szpieg, jakby przyciągany myślami astrologa, po prostu się pojawił i swoim zwyczajem stwierdził, że w sumie nie ma nic konkretnego do roboty, więc może się przejść.
Naga również przystanęła, wyciągnęła dłoń w stronę posiadłości. Przez chwilę jakby słuchała, jej palce badały powietrze. Jej kruk w spokoju siedział na ramieniu, łypał tylko dookoła jednym okiem.
— Posiadłość ta niczym oset pośród róż — powiedziała enigmatycznie, opuszczając dłoń. — Jedno i drugie jest kwiatem, jedno i drugie broni się kolcami. Róża jednak zwiastuje miłość, oset zaś – cierpienie.
— To nie napawa optymizmem — mruknął Cahir, krzyżując ręce na piersi. — Jakieś pomysły?
Mattia zastanawiał się przez chwilę.
— Może… zasięgnijmy języka na mieście. To zawsze jakiś początek. Nawet nie wiem, do kogo ta posiadłość w ogóle należy — powiedział, jak zwykle starając się wymyślić jakiś plan i podjąć działanie.


Zasięgnięcie języka na mieście okazało się problematyczne. Pogoda wygoniła wszystkich do domów i ulice były opustoszałe. Grupa kręciła się przez pewien czas, dopóki nie trafili na jakąś starszą kobietę sprzedającą owoce. Stała na rogu ulicy, między złożonymi straganami. Na co dzień musiał tu być maleńki targ – ot, tylko parę straganów, na których można było tanio kupić nieco żywności. Podła pogoda musiała zniechęcić wszystkich straganiarzy i tylko ta jedna, niezmordowana staruszka pozostała na placu boju.
— Dzień dobry — zaczął Mattia, zerknął na owoce.
— Dobry, dobry — odparła kobieta. Odłożyła robótkę do koszyka, wstała.
Skrzynki były pełne po brzegi, widać i klientów też wywiało. Kobieta pewnie się nudziła.
— Poproszę pięć ligoli i… — Mattia zawiesił głos. — Och, proszę się nie kłopotać, może ja pani podam.
Mattia sięgnął jabłka ze skrzynki. Ledwo mieściły mu się w dłoniach.
— Paskudna pogoda dzisiaj… Nie przewiało tu pani?
— Przewiało, kochaneczku, ale co poradzić. — Kobieta odebrała jabłka, położyła na wagę. Postawiła kilka ciężarków.
— Człowiek przyjechał do Almery, a tu taka niespodzianka — Mattia pokręcił głową. — Inaczej ją zapamiętałem z mojej ostatniej wizyty.
— Sześć koron — oznajmiła kobieta. — Czas płynie, miasto się zmienia. Pogoda widać też. Taki to już los. Coś jeszcze podać?
— Poproszę jeszcze mandarynki. Tak… ja wiem? Dwie garści. Może trzy?
Kobieta zdjęła jabłka z wagi, zaczęła układać mandarynki.
— Ostatnio byłem tu dawno temu, jeszcze jako dziecko. Może nie wszystko dobrze pamiętam… Nie przypominam sobie chociażby tamtej posiadłości. — Mattia wskazał brodą posiadłość, w której według wahadełka powinien być brat Ghorzang.
— Ano, nie dziwota. To ruina była. — Kobieta położyła ciężarki na drugiej szali. — Dopiero niedawno odnowili. Jakiś markiz się tam wprowadził… To będzie osiem koron. Jeszcze coś podać?
— Tak, trochę tych gruszek… Może też z pięć — odparł Mattia. — A pamięta pani, jak się ów markiz nazywa?
— Ian Thambon. — Kobieta zaczęła zdejmować z szali mandarynki. — Dziwny człowiek. Nikt go nie widział. Siedzi tylko w tej swojej posiadłości i tyle. Chory ponoć. Służba też jakaś… jakaś taka nie tego. — Dodała, zaczęła ważyć gruszki.
Nie tego? — podjął Mattia.
— Ano nie tego. Nie idzie pogadać. Przychodzą, kupują, idą. Jak zapytać o markiza, to od razu się denerwują. Dziwni ludzie. Skryci tacy… Za gruszki pięć koron. Jeszcze coś dla pana?
— Może uh… może tych ulen tak… też ze trzy garstki. — Staruszka zajęła się ważeniem kolejnych owoców. — Widziałem w mieście, że jacyś zakonnicy chodzą. Mają ogolone głowy i takie charakterystyczne, długie szaty.
— A, to słyszałam. No, jeden tu nawet był. Poszedł prosto do tamtej posiadłości, jakaś służąca go zaprowadziła.
Cahir i Mattia popatrzyli po sobie.
— A wie pani może, czy wyszedł?
— Nie, jeszcze siedzi. Jakby wyszedł, to na pewno bym wiedziała. A za śliwki cztery korony. — Kobieta popatrzyła na Mattię. — Pan ma jakąś torbę na to wszystko?
— Hm… Ile by pani chciała za ten koszyk?
Staruszka parsknęła śmiechem.
— Dla takiego rozmownego młodego człowieka to będzie pięć koron.
Mattia podziękował, zapłacił. Razem z Nagą i Cahirem oddalił się od straganu, niosąc koszyk pełen owoców. Astrolog nie zaprotestował, gdy szpieg poczęstował się jabłkiem.
— Ten cały Thambon to jakiś twój znajomy, hm? — Głos Cahira wyrwał Mattię z rozmyślań. Mężczyzna potrząsnął jednak głową. Przystanął, westchnął.
— Nie znam go. I tu jest problem.
— Bogowie obdarzyli cię gładkim słowem, czyż nie? Jego magia topi lód ludzkiego serca, otwiera bramy pierwej zamknięte…
Mattia uśmiechnął się kwaśno na te zamknięte bramy - ostatnio jego “magia” nic w tej materii nie wskórała.
— Chodzi o co innego. Nie znam markiza, który nazywałby się Ian Thambon. Nie kojarzę nawet tego nazwiska, po prostu nic…
— A więc fałszywe?
Mattia pokiwał głową.
— Ta cała sytuacja coraz mniej mi się podoba. — Astrolog ponownie westchnął, popatrzył na kupione owoce i zwrócił się do Cahira. — Potrzymaj na chwilę ten koszyk.
Mattia odwiązał z szyi chustę, następnie udrapował ją wokół koszyka i zawiązał w fantazyjną kokardę. Poprzestawiał i przemieszał nieco owoce, by ładniej się prezentowały.
— Biedny markiz podobno jest chory. Jeśli mamy go odwiedzić, to nie możemy iść z pustymi rękami, prawda? Może drobny prezent wystarczy za zaproszenie i tym razem moje słowa otworzą przed nami bramy pierwej zamknięte…?
— Jeśli Erisha pozwoli. — Naga pokiwała z powagą głową.


Służąca, która im otworzyła, przez długi czas patrzyła to na Mattię, to na trzymany przez niego koszyk. Zwróciła uwagę na kokardę, jej spojrzenie przepłynęło do Nagi i jej kruka, w końcu zatrzymało się na Cahirze. Służąca stała w drzwiach, nerwowo przestępując z nogi na nogę, niepewna, co zrobić z niespodziewanymi gośćmi.
— Pan… to znaczy, markiz Thambon, nie czuje się najlepiej, może pan słyszał na mieście…
— Och, nie musiałem pytać o to innych. Gwiazdy mi powiedziały.
— Gwiazdy?
— Owszem. Jestem astrologiem. Tak samo, jak wszyscy w rodzinie D’Arienzo.
Na twarzy służącej odbiła się lekka panika, ale kobieta szybko to zamaskowała.
— W takim razie… Może niech państwo wejdą. Porozmawiam z panem… to znaczy z markizem i zobaczę, jak się dzisiaj ma jego zdrowie.
Służąca odebrała koszyk od Mattii i poprowadziła całą grupę do wnętrza posiadłości.
Wnętrze domostwa nie przypominało typowej szlacheckiej rezydencji z Almery. Było ciemne i zagracone, a meble czasy świetności miały dawno za sobą. Wzrok Mattii prześlizgnął się po tych kilku niewielkich obrazach w za grubych ramach, przedstawiających bez wyjątku martwe natury. Było w nich coś niepokojącego, ale astrolog nie potrafił określić, co dokładnie. Może były zbyt ciemne, może ten martwy królik na talerzu mu nie odpowiadał, może to te suche, sypiące się kwiaty?
Służąca poprowadziła ich do jakiegoś klaustrofobicznego saloniku, którego centralną część stanowiły trzy wysokie, wytarte fotele. Rozdzielający je stolik niemal w całości krył się pod pękatym wazonem ze zmatowiałego szkła, w który wstawiono pęk postrzępionych, ptasich piór. Kobieta poleciła im się rozgościć, sama zaś zniknęła w trzewiach posiadłości. Zapadła cisza.
— Przytulnie… — mruknął z przekąsem Cahir, podchodząc do jednego z foteli, jednak gdy przyjrzał się bliżej, postanowił jednak z niego nie korzystać – siedzisko pokrywała warstwa kurzu tak gruba, że stanowiła chyba dodatkową poduszkę.
Mattia podszedł do stojącej w kącie półki z książkami. Za przeszklonymi drzwiczkami można było dostrzec obłażące, złote tłoczenia skulonych tam woluminów.
— Edgar A. Poe, Hiob A. Katzman, Howard P. Lovecraft… — przeczytał na głos. — Ktoś tu jest fanem horrorów. Zupełnie jak moja siostra. Nawet nazwała swojego kruka Armin.
— Armin? — Cahir uniósł brwi.
— Drugie imię Katzmana.
Naga nie wydawała się zainteresowana ani fotelami, ani tym bardziej półką z książkami. Powolnym krokiem chodziła po pokoju, trzymając wyciągniętą przed sobą dłoń. Na jej twarzy widać było skupienie. Mattia patrzył na nią z nadzieją, bo sam nie miał na razie zbyt wielu pomysłów wychodzących poza czekanie na powrót służącej.
— Prócz nas są tu jeszcze trzy inne osoby — powiedziała w końcu.
— Służąca, pan domu i ten mnich? — zapytał Cahir, wybierając sobie miejsce daleko od zakurzonych foteli, zasłon i półki z książkami. — To raczej niedużo… Nasz “markiz” prowadzi bardzo mało wystawne życie.
— Wcześniej mówiłaś, że w tym domu kryje się wiele dusz… — Mattia zmarszczył nieco brwi.
— W tej materii nic się nie zmieniło — odparła egzorcystka. — Teraz, gdy jestem bliżej czuję wyraźnie, że jedynie trzy z nich żyją w ciałach, tak jak i nasze. Jednak pozostałe… — Zawiesiła głos, przechyliła nieco głowę, jakby czegoś nasłuchując. — Bezcielesne byty, widma, odpryski wspomnień…
— Duchy? Posiadłość jest nawiedzona? — zapytał Mattia.
— “Nawiedzona” to złe słowo. Zasłona między naszym i ich światem jest w tym miejscu niebywale cienka.
— Na moje oko zasłony w tym miejscu są niebywale grube. I zakurzone — mruknął Cahir, krzyżując ręce na piersi. — Zamierzamy czekać na tą służącą?
— A co proponujesz? — zapytał Mattia.
— Jeśli jest tak, jak Naga mówi, i w tej posiadłości naprawdę znajduje się tylko chuda służąca i schorowany “markiz”, to… Wiesz, to nie jest jakaś wielka armia. — Cahir niezobowiązująco wzruszył ramionami. — Możemy się chociaż rozejrzeć. Jak nas złapią, to jakoś nas wytłumaczysz.
Mattia wyraźnie się zafrasował. Nie uśmiechało mu się buszowanie po posiadłości na własną rękę, jeszcze wbrew woli domowników, ale… Można było powiedzieć, że domownicy sami zaczęli. Zwabili i uwięzili nieszczęsnego zakonnika, do tego jeszcze była kwestia używania fałszywego nazwiska i tytułu. Astrolog nie lubił takich rozwiązań, ale nie potrafił wymyślić niczego sensownego.
— Najwyżej powiemy, że… szukaliśmy łazienki — mruknął pod nosem, a potem zwrócił się do Nagi. — Czy jesteś w stanie jakoś odróżnić duszę brata Ghorzaga od pozostałych? Możesz nas poprowadzić?
— Mogę spróbować. Twe wahadełko powinno go jeszcze pamiętać, użycz mi go.
Mattia podał swoje wahadełko egzorcystce. Kobieta wyciągnęła je wprawnie przed siebie. Ametyst zakołysał się łagodnie, zawirował, a potem zaczął wyciągać się w kierunku drugich drzwi prowadzących w głąb posiadłości.
Cahir podszedł, otworzył drzwi. Zawiasy zaskrzypiały potępieńczo. Znajdujący się za nimi korytarz było widać ledwie na parę kroków, dalsza jego część tonęła w kompletnej ciemności.
— Czekajcie, nie damy rady bez światła — powiedział widząc, że Naga już szykuje się, by iść korytarzem.
Astrolog wyjął świecę z jednego z kinkietów, ustawił ją na stole. Wydobył z torby saszetkę z nawoskowanego papieru. W środku tkwiło kilka patyczków z pomalowanymi farbą końcówkami.
— Prototyp Nicolasa — wyjaśnił Mattia, widząc zaciekawione spojrzenie szpiega. — Zapałki.
Wziął patyczek, jednym szybkim ruchem potarł kolorowym końcem o pasek draski. Patyczek zapłonął. Mattia zapalił nim świecę i zgasił drewienko.
— Zmyślne — rzucił Cahir.
Cała trójka ruszyła korytarzem. Naga prowadziła, za nią szedł Mattia ze świecą, a pochód zamykał Cahir, oglądając się za siebie od czasu do czasu.
Posiadłość była nienaturalnie cicha, a dźwięk kroków tonął w zakurzonych dywanach. Co jakiś czas pod czyjąś stopą zaskrzypiała podłoga sprawiając, że na moment zamierali. Lichy płomień świecy rzucał niewiele światła, a bezkształtne cienie niespecjalnie chciały przed nim czmychnąć. Chowały się na moment po kątach, ale zaraz wyłaziły, by krążyć wokół intruzów, śledzić ich i chuchać im w kark. Cahir coraz częściej oglądał się za siebie.
— Wydaje mi się, że już tu byliśmy — rzucił nagle Mattia. — Poznaję ten… to coś. — Wskazał na stojącą na półce figurkę przedstawiającą jakąś egzotyczną istotę o głowie ośmiornicy, pękatym tułowiu i nietoperzych skrzydłach.
— Wahadełko wskazuje kierunek, nie pokazuje jednak drogi. — Naga westchnęła. — I ja czuję, że choć przeszliśmy wiele kroków, nie przybliżyliśmy się do zaginionego… Gdzieś tu musi być przejście, którego nie dostrzegamy.
— Przydałby się Isidoro — mruknął Cahir i wyciągnął dłoń do kinkietu. Niepewnie pociągnął za ramię, ale nie wydarzyło się nic ciekawego.
— Spróbujemy sami sobie poradzić. Niech pomyślę… — Mattia zmarszczył brwi, wpatrzył się bezwiednie w płomień świecy. W tej posiadłości było tyle dziwnych elementów, że nawet nie wiedział, od czego zacząć. Zastanawiał się, gdzie ukryłby porwanego zakonnika, gdyby był na miejscu “markiza”, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nagle go olśniło.
— Czekajcie… Zauważyliście, ile tu jest kurzu? Wszystko jest tak zakurzone, jakby nikt nie sprzątał tu co najmniej od roku. Ale przecież zakonnik przybył niedawno, prawda? Gdziekolwiek został zabrany, powinien zostawić po sobie jakiś ślad w tym kurzu.
Mattia odsunął się pod ścianę, obniżył nieco świecę. Na zakurzonym dywanie widać było ślady stóp różnej wielkości.
— No nieźle. Powinniśmy teraz znaleźć jakieś ślady, które odbijają w bok. Te tutaj są nasze. — Podsumował Cahir, a potem kucnął, by dokładniej się im przyjrzeć. Oprócz swoich, Mattii i Nagi śladów, szpieg wyłapał częściowo zadeptane odciski dużej, drewnianej podeszwy. — Zakonnik też tędy szedł, te ślady tutaj muszą należeć do niego.
Gildyjczycy ruszyli przed siebie, częściowo wspierając się kołyszącym wahadełkiem, częściowo zaś śladami w kurzu. W pewnym momencie dostrzegli to, o czym mówił Cahir – ślady odbiły w bok, ku jakiejś komodzie, i przy niej się urwały.
— Hm, to teraz trzeba poszukać jakiegoś mechanizmu. — Mattia popatrzył uważnie na komodę.
Pokrywała ją gruba warstwa kurzu i nie było widać śladów, by ktokolwiek coś przy niej robił. Mosiężne rączki szuflad były równomiernie zakurzone, podobnie jak wierzch komody, a także makabryczny stroik z zeschniętych kwiatów i ptasich czaszek. Kruk Nagi poprawił się na jej ramieniu, zezując na szczątki swych współbraci. Cahir wpatrzył się w ten nieszczęsny stroik, a potem niepewnie dotknął dzioba jednej z czaszek.
Rozległ się upiorny chrzęst, jakby coś się złamało. Łepek opadł, skręcony, komoda zaczęła ze zgrzytem jechać w bok, odsłaniając ciemny przestwór tajemnego przejścia. Z jego wnętrza powiało suche, zatęchłe powietrze, które kojarzyło się Mattii z zapachem butwiejącego drewna, zakurzonych pergaminów i dymu. Cahir nasłuchiwał czujnie, ale mimo hałasu zrobionego przez komodę, nikt nie nadchodził.
— To trzeba będzie zgłosić straży miejskiej — mruknął astrolog, przyświecając bliżej podłogi. W pokrywającym ją kurzu widać było charakterystyczne, duże ślady drewnianych sandałów.
Gildyjczycy niepewnie podążyli dalej. Mattia z lekkim niepokojem obserwował świecę – miał wrażenie, że jakoś podejrzanie szybko jej ubywa.
Już poprzedni korytarz wydawał się dziwnie złowróżbny, tutaj jednak było dużo gorzej. Łyse, kamienne ściany straszyły kruszącymi się odłamkami. Wyglądały na dużo starsze, niż reszta posiadłości, jakby zbudowano je kilka epok temu. Podłoga była również kamienna, gładka, podejrzanie wyślizgana i prowadziła równomiernie w dół. Sufit zdawał się opadać, jakby w każdej chwili zamierzał przygnieść idących pod nim ludzi.
— Co to za pieprzone kazamaty — warknął Cahir. — I co to jest. — Wskazał na ścianę.
Mattia podążył wzrokiem za jego dłonią. Krew odpłynęła mu z twarzy.
Połowę ściany zajmował wciąż powtarzający się, namalowany czerwoną farbą symbol. Bo to była tylko farba, prawda? Ktokolwiek go wykonał, musiał robić to w pośpiechu, znak przy znaku, jakby w gorączce.
— Symbol Nibiru — odparł astrolog.
— A, czyli twoja dziedzina? To chyba dobrze?
Mattia pokręcił głową.
— Nie powiedziałbym. To symbol planety, która ma przynieść koniec znanego nam świata. Tylko że… ona nie istnieje. Nie ma takiego ciała niebieskiego — powiedział astrolog.
— Nasz “markiz” ma w takim razie wspaniały gust, powinszować — prychnął szpieg i chciał coś jeszcze dodać, ale Naga podniosła nagle dłoń, uciszając ich obu.
— Słyszycie to? — zapytała, zrobiła lekką pauzę. — Płacz niewinnego…
Mattia wsłuchał się w ciszę. Faktycznie, gdzieś na granicy słyszalności doszedł do niego czyiś żałosny szloch.
— Torturują go tutaj!
— Pójdźmy — zakomenderowała Naga. — Dość już zasłon i zagadek. Niech prawda o tym miejscu stanie się nam znaną.
Ruszyli przed siebie, a szloch stawał się coraz wyraźniejszy. Gdzieś z przodu korytarza zaczęło wydobywać się światło. Zbliżali się do celu.
— Pójdę pierwszy, poczekajcie chwilę — rzucił Cahir, wyprzedzając Nagę i Mattię.
Szpieg przylgnął do ściany nie zważając tym razem na kurz i sypiące się okruchy skalne. Bezszelestnie skradał się w kierunku źródła światła, aż dotarł do wykutego w kamieniu przejścia. Cahir ostrożnie zerknął do środka, dbając o to, by jego sylwetka cały czas pozostawała w cieniu.
Pomieszczenie wyglądało na niewielką bibliotekę. Ściany zakryte były w większości półkami z książkami, a te, które były wolne, pokrywały jakieś czarnomagiczne symbole. Wewnątrz Cahir dojrzał jakąś tajemniczą postać rozsiadającą się na wysokim tronie. Był to starszy mężczyzna odziany w powłóczyste szaty, a może zawinięty w liczne koce tak, że ledwie było widać jego sylwetkę. Zaraz obok tronu stał żarzący się koksownik, z którego wystawały rękojeści pogrzebaczy. Kawałek dalej Cahir zobaczył zaginionego mnicha - pochylał się nad staroświeckim pulpitem, łkając w rękaw, a jego wygolona głowa błyszczała w świetle żaru. Szpieg nie potrafił określić, jak ciężko ranny był mnich, mężczyzna za mocno się kulił, a jego szaty szczelnie spowijały całe ciało.
Cahir skinął głową Mattii, astrolog dotknął ramienia egzorcystki i oboje powoli podkradli się bliżej. Mattia zerknął do środka, na jego twarzy odmalował się wyraz grozy. Naga wyciągnęła dłoń. Ponownie, jej palce jakby badały powietrze, kobieta była skupiona.
— Człek ten jest biegłym w sztuce magicznej. To jego tu obecność rozdziera zasłonę rzeczywistości, to on sprowadza dusze z innych krain.
W tym momencie siedzący na tronie mag odezwał się w jakimś dziwnym, obco brzmiącym języku. Widać rzucał jakieś zaklęcie. Sięgnął do koksownika. Jego dłoń zacisnęła się na jednym z pogrzebaczy, żar sypnął gorącymi iskrami.
— Trzeba go zatrzymać — powiedział Mattia i nim Cahir zdążył go złapać, przeszedł do działania. — Stać! Co pan wyprawia! — zawołał, wkraczając do pomieszczenia.
Zakonnik podniósł głowę, zaskoczony. Mag odwrócił się do Mattii.
— A na co to wygląda? Piekę ziemniaczki — odparł, wyciągając pogrzebacz. Na jego końcu wisiał mały, metalowy koszyk, w którym faktycznie znajdowały się pieczone ziemniaki. — Lepiej mi pan powie, co pan wyprawia? Moment, państwa jest więcej! — Mag dopiero teraz dostrzegł wyłaniających się z cienia Nagę i Cahira.
Mattia przystanął, przez chwilę nie mógł wykrztusić słowa. Jego wzrok przeskakiwał pomiędzy magiem i zakonnikiem. Ten ostatni faktycznie siedział zapłakany, ale jego ciało nie nosiło śladów ran. Na pulpicie zaś tkwił jakiś gruby manuskrypt.
— W tajemnicy więzi pan tego biednego człowieka! Jego konfratrzy zwrócili się o pomoc w odszukaniu go, i oto się znalazł! W tym ukrytym, podziemnym… lochu!
— Ach, więc to o to chodzi! — Siedzący na tronie mężczyzna odetchnął, rozluźnił się. — Mają państwo bardzo bujną wyobraźnię, winszuję. Muszę jednak przyznać, że ze swoimi oskarżeniami nie mogą być państwo dalsi od prawdy. Wszystko, co się tu dzieje co prawda jest okryte tajemnicą, ale bratu Ghorzangowi nie dzieje się żadna krzywda. Poza tym nic nie dzieje się też wbrew jego woli. Prawda? — Ostatnie słowa skierował do mnicha.
Brat Ghorzang otarł łzy rękawem i pokiwał głową.
— Prawda. To ja dałem pomoc.
Mattia przekrzywił głowę. Nadal nie rozumiał, co się tu właściwie działo i było to wyraźnie widać na jego twarzy. Starszy mężczyzna uśmiechnął się do niego.
— Obecny tu brat Ghorzang jest rodowitym Luoańczykiem. Zdarzyło się, że obecnie potrzebuję konsultacji lingwistycznej, jako że używam języka luo w swojej najnowszej pracy.
Zakonnik pokiwał głową, potwierdzając słowa maga.
— Wszystko prawda. Ale historia jest taka smutna, taka smutna… — Pociągnął nosem. — Nigdy nie czytałem smutniejszej książki.
Starszy mężczyzna zwrócił się do Mattii:
— Pan jest jednym z braci Eleny, prawda? Mattia? Ma pan najjaśniejsze włosy z całej czwórki.
— To prawda, nazywam się Mattia D’Arienzo. I byłbym zobowiązany, gdyby i pan zechciał się przedstawić, bo “markiz Ian Thambon” to nie jest pana prawdziwe imię.
— Owszem, nie jest. — Drugi mężczyzna wydawał się świetnie bawić. — To anagram. Da pan radę zgadnąć?
Mattia zamilkł na chwilę. A potem wszystko wpasowało się na swoje miejsce - i te dodatkowe dusze, i to że mężczyzna znał Elenę, cały wystrój tej posiadłości…
— Pan Katzman! — wykrzyknął Mattia.
Starszy mężczyzna klasnął w dłonie, roześmiał się serdecznie.
— Bingo, to ja! Chowam się przed fanami.
Mattia musiał przyznać, że nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Z jednej strony bardzo cieszyło go, że brat Ghorzang był cały i zdrowy, z drugiej zaś było mu niesamowicie wstyd – radośnie naszedł pisarza w jego własnym domu.
— Państwo sobie usiądą… Proszę wybaczyć, że nie podam krzeseł, nie te lata. — Mężczyzna poprawił się w kocach i wskazał róg pokoju. — Tam, przy półce z książkami powinny być jakieś taborety.
— Jest nam bardzo przykro, że… dopuściliśmy się takiego najścia i posądzaliśmy pana o nielegalne praktyki — powiedział w końcu Mattia, biorąc sobie taboret. Podobnie postąpił też Cahir i Naga. Pan Katzman jednak tylko się roześmiał.
— Jeśli się zastanowić, faktycznie z państwa perspektywy całość wyglądała bardzo podejrzanie. Martha, moja służąca, ma przykazane nie przeszkadzać mi dzisiaj i odmawiać wszelkim gościom. Pewnie chciała państwa przetrzymać w jednym z salonów, a potem sprzedać tą samą bajeczkę, co zawsze, że źle się czuję i takie tam, mam rację? — Cała trójka pokiwała zgodnie głowami. — Państwo zaś byli twardzi i mieli konkretną misję do wykonania, więc przeszli się nieco po domu i w końcu trafili tutaj, wyciągając swoje jakże daleko idące wnioski. — Pisarz ponownie parsknął śmiechem. — Cóż, urządzam mój dom jak mi się podoba, ale jestem świadom, że dla większości osób wystrój ten jest nieco… niepokojący. I nie czuję się urażony. Proszę się tym nie martwić. Ale to bardzo ciekawy motyw, to państwa śledztwo tutaj, hm… — Mężczyzna popatrzył na nich z błyskiem w oku. — Jeśli nie mieliby państwo nic przeciwko, chętnie użyłbym go w następnej mojej książce. Oczywiście będzie to tylko motyw, zaręczam że nikt postronny nie będzie w stanie rozpoznać państwa w dziele… Ach, nie omieszkam też przesłać egzemplarzy. Musiałbym tylko wiedzieć, komu je wysłać.
— Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem moich towarzyszy. To Naga, jest egzorcystką. A oto Cahir O’Harrow. We trójkę należymy do Gildii Kissan Viikset.
— Ach, tak, słyszałem, słyszałem… — Pisarz pokiwał głową. — Bardzo zacna inicjatywa, posłuchałbym kiedyś historii. Na pewno znajdą się jakieś mrożące krew w żyłach, czyż nie?
Mattia zapewnił go, że na pewno coś się znajdzie, tymczasem zaś Cahir nachylił się do Nagi.
— Wspominałaś coś o magii i jakichś duszach… — szepnął, ale słowa te nie umknęły pisarzowi.
— Magia i dusze? Ach, no tak, skoro pani jest egzorcystką… — Pan Katzman odwrócił się do Nagi. — To prawda, posiadam dar magii. Ale daleko mi do maga z prawdziwego zdarzenia. Jestem kroczącym w snach, tak to się chyba nazywa… — Mężczyzna wzruszył ramionami. — Śnię świadomie i mogę wkroczyć w cudze sny, ale z całym szacunkiem - moje mi się najbardziej podobają. Tutaj zaś jest jakieś hm… magiczne miejsce. — Machnął ręką, starając się ubrać myśli w słowa. — Nie powiem, by teoria magii była moją mocną stroną. W każdym razie tutaj łatwo mi się śni, a że śnię historie, które potem opisuję, to ich bohaterowie muszą być zapewne owymi duszami, o których pani mówiła. — Wzruszył ramionami. — Magiczne miejsce i do tego tak tanio mogłem sobie nabyć tę przepiękną posiadłość. Jak to teraz młodzież mówi? Tyle wygrać!
— Ale… — Brat Ghorzang w końcu zdołał zabrać głos. — Brat Zorawar i Khakwani mnie już szukają? Umówiliśmy się spotkać wieczorem…
Pan Katzman wydobył spomiędzy koców zegarek kieszonkowy. Grawerowane w małe czaszki wieczko odskoczyło, pisarz wpatrzył się w tarczę.
— O, hoho! Kochany bracie Ghorzangu, wieczora jeszcze nie ma, ale data się nie zgadza! — Pisarz podniósł wzrok. — Jak myśmy tego dokonali? Cała doba minęła nam na czytaniu mojej książki! Muszę nabyć jakiś zegar ścienny…


Gdy wszystkie nieporozumienia zostały wyjaśnione, cała piątka opuściła pracownię pana Katzmana i udała się na poszukiwanie Marthy. Służąca zajęta była popijaniem herbaty, czytaniem powieści romantycznych i pałaszowaniem mandarynek.
— I właśnie dlatego ją zatrudniam! — Wykrzyknął pan Katzman na ten widok, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że Martha radośnie się obija i wyjada przeznaczone dla niego owoce. — Mamy kompletnie inny gust literacki! Tajemnice mych powieści są z nią bezpieczne. — Pisarz zwrócił się do gildyjczyków. — Nie muszę chyba mówić, by nie rozpowiadali państwo na mieście o mojej nowej kryjówce…? Oczywiście uwielbiam moich fanów, ale czasem nie mają dla mnie litości! Żeby pisać, potrzeba spokoju!
Sekret pana Katzmana był oczywiście bezpieczny. Gildyjczycy w końcu pożegnali się z pisarzem, a następnie powrócili do burs, gdzie na brata Ghorzanga czekali jego towarzysze.
— Brat Ghorzang rozumie drogi, ale nie rozumie czasu — podsumował go brat Zorawar, ale uśmiech ulgi nie schodził z jego twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz