wtorek, 8 grudnia 2020

Od Antaresa do Cahira

Antares specjalnie wybrał czas, gdy siedziba Gildii pustoszała, by spokojnie zaznajomić się z tutejszym placem treningowym. Nikt z góry nie planował jego układu - elementy w rodzaju tarcz strzelniczych czy tych kilku manekinów były chaotycznie rozrzucone, najpewniej pojawiając się w odpowiedzi na potrzeby stopniowo dołączających gildyjczyków. Rycerz nie miał bardzo egzotycznych wymagań, toteż wystarczyło mu rzucić okiem, by znaleźć interesujące go części.
Wyciągnął z kieszeni prosty, żeliwny klucz i skierował swoje kroki ku wtulonej w bok placu szopie, gdzie miała znajdować się broń treningowa. Antares dał sobie czas, by poświęcić należytą uwagę zawartości szopy. Chodził po nieco zagraconym pomieszczeniu, co jakiś czas przystawał, zdejmował z kołka broń, ważył ją w dłoni. Nigdy nie ostrzone miecze nosiły ślady bezlitosnego użytkowania - niektóre miały szczerby tak głębokie, że rycerz mimowolnie się zastanawiał, kimże mógł być wojownik, który je dzierżył. Pod ścianami stały w karnym rządku włócznie i halabardy, mężczyzna wyłowił też wzrokiem nieco bardziej egzotyczna broń, której co prawda nie potrafił nazwać, ale z chęcią zmierzyłby sie z dzierżącą ją osobą.
W końcu Antares wybrał sobie zwykły, półtoraręczny miecz. Był taki, jaki rycerz najchętniej brał do treningu - smukły i długi, jak jego własny, ale z rękojeścią wypełnioną ołowiem, a więc dużo cięższy. Tę wagę było czuć od pierwszego cięcia i dokładnie o to mężczyźnie chodziło.
Rycerz wyszedł z szopy, wbił miecz w ubitą ziemię. Schował okulary do wewnętrznej kieszeni haftowanego kaftana, który następnie ściągnął i zawiesił na płocie. Zaczął powoli chodzić wokół miecza, rozgrzał nadgarstki, potem łokcie i ramiona. Przystanął, zrobił kilka przysiadów. Wziął miecz, złapał go jedną ręką za rękojeść, drugą za sztych. Wyciągnął nad głowę, zrobił lekki przeprost, następnie kilka skłonów do samej ziemi, starannie rozciągając plecy.
Czuł to niezbyt przyjemne, charakterystyczne mrowienie w karku - ktoś go obserwował. Wydawało mu się, że Gildia powinna być o tej porze kompletnie pusta, ale widać musiał się pomylić. Mimo że w tym akurat momencie zależało mu na spokoju i samotności, Antares nie przeszkadzał sobie w treningu. Nie chciał zawstydzać swego obserwatora dając mu odczuć, że jest świadom jego taksującego wzroku i w duchu liczył na to, że może ów obserwator zechce się ujawnić, gdy już wystarczająco się ośmieli.
Jego cierpliwość została nagrodzona. Gdy Antares skończył krążenia bioder i odwrócił się, jego wzrok padł na jakąś postać.
„Jasna cholera, po co on tu przylazł?!”
Ten drugi dzielił z Antaresem wszystkie zmysły, jednak nie potrafił interpretować niektórych sygnałów. Tak jak Antares nie potrafił poczuć, jak w jego obecności ktoś używa magii (ponoć podstawowa umiejętność dla każdego czarodzieja), tak ten drugi nie był w stanie wyczuć, kiedy jest obserwowany (co dla odmiany ratowało życie wojownikowi). Nagłe pojawienie się nowej osoby wytrąciło tego drugiego z równowagi, ale zaraz ją odzyskał.
„Morda, którą tylko matka może kochać” prychnął.
Ocena Antaresa nie była aż tak surowa, nie skupiała się też jedynie na twarzy nieznajomego. Ten mężczyzna zwrócił uwagę rycerza już wcześniej. Jego lekki, nienaturalnie bezgłośny chód, a do tego smukłe dłonie o wyraźnie zaznaczonych nadgarstkach i kostkach zdradzały człowieka obytego we władaniu ostrzem. Spojrzenie miał uważne, lecz nienatarczywe, a gdy zajmował miejsce w Sali Wspólnej, starał się wybrać takie nieco z boku, mieć ścianę za plecami i prostą drogę do drzwi. Szermierz. Szybki, to na pewno, ale czy ruchy jego pełne były finezji, gładkie niczym płynąca woda, czy też raczej gwałtowne, podobne bardziej buzującym płomieniom?
— Cahir O’Harrow — przedstawił się nieznajomy.
„Ależ plebejskie imię.”
— Antares — odparł rycerz.
Rozmowa się urwała. Antares nigdy nie był dobry w podtrzymaniu konwersacji.
— Widzę, że trenujesz. Przeszkadzam?
— Nie.
I znowu cisza. Antares przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę. W oddali ćwierknął ptak.
— Sparing?
„Pajac prosi się o łomot.”
— Będę zaszczycony.
Cahir uniósł tylko kącik ust, uśmiech nie sięgał oczu. Jego wzrok prześlizgnął się od Antaresa do jego miecza.
— Będziesz walczył tym?
Antares dobrze wiedział, jak to wygląda. Miecz stanowił więcej niż połowę jego wzrostu, wyglądało to po prostu komicznie.
— Tak.
Cahir wydał z siebie tylko ledwie słyszalne “Hm…”. Poszedł do szopy, po chwili wrócił dzierżąc krótki miecz i sztylet. Kilka razy obrócił ten ostatni w dłoni.
— Zaczynamy?
— Tak.
Rycerz nie spodziewał się, że Cahir weźmie to tak dosłownie.
W okamgnieniu znalazł się przy nim, krótki miecz gwizdnął, sięgnął głowy. Antares szarpnął w ostatniej chwili, ostrze przemknęło mu na wysokości oczu. Poderwał miecz, odbił cios sztyletu wymierzony w jego bok. Krok do tyłu, byle nabrać dystansu. Cahir tylko na to czekał. Na instynktowny ruch zaskoczonego przeciwnika. Na pierwsze, co mu przyjdzie do głowy. Zacznie się cofać, odchylać, w końcu się potknie i wtedy…
Nie tym razem.
Antares opadł na jedno kolano, podparł sztych otwartą dłonią, miecz Cahira ześlizgnął się po jego płazie. Zaskoczenie błysnęło w oczach szpiega, nigdy nie widział takiego manewru. Poleciał za mieczem. Tylko wrodzona zręczność pozwoliła mu odskoczyć na tyle, by rycerz go nie sięgnął.
— Nieźle — mruknął.
I skoczył do ataku.
Wyprowadził kilka szybkich cięć. Antares wprawnie parował. Smukły, niski, w całości chował się za klingą. Cahir zerknął w bok. Jeden raz, drugi. Nie musiał, nie było tam niczego ciekawego. Ale Antares o tym nie wiedział.
Rycerz pozwolił sobie na jedno krótkie spojrzenie.
Wystarczyło.
Cahir zasłonił się mieczem, huknął drugiego mężczyznę barkiem. Całym ciężarem.
Antares sam odskoczył, w jednej chwili wyszedł z cienia, świecące zza szopy słońce padło prosto na jego twarz. Cahir zrobił błyskawiczny, długi wypad, miecz pomknął bezbłędnie w stronę piersi rycerza.
Sięgnąłby, gdyby Antares zrobił to, co każdy normalny człowiek. Zmrużył oczy, przystanął na moment, może podniósł mimowolnie dłoń lub odwrócił twarz. Nic takiego nie miało miejsca. Sztych uwiązł między jelcem i ostrzem Antaresa. Rycerz nieznacznie obrócił nadgarstek, dźwignia zadziałała, Cahir prawie stracił miecz. Szpieg odskoczył, zacisnął lekko usta, obrócił sztylet.
„He, cymbał! Teraz mu dociśnij!”
„Jeszcze nie.”
Antares czekał, nie atakował. Ostrze trzymał nisko, plecy miał wyprostowane, barki opuszczone. Nie spuszczał wzroku z Cahira.
— Nie atakujesz? To miał być sparing. Na razie tylko się bronisz — rzucił szpieg, kołysząc miarowo ostrzem w lewo, w prawo, hipnotycznie. Miękko stawiał kroki. Ich synkopowy rytm nie pokrywał się z rytmem miecza. Xavier byłby dumny, ale barda akurat tam nie było. — Miałem nadzieję na coś interesującego. Na razie to trochę jak…
Szpieg urwał, zaatakował. W ostatniej chwili skręcił, zaorał butem ziemię. Mokre grudy bryznęły Antaresowi w twarz.
Momentalnie wiedział, że źle zrobił.
Rycerz zasłonił się płazem, przemknął w tanecznym piruecie i już był z drugiej strony. Cahir poderwał broń, skrzyżowane ostrza przyjęły pełen impet uderzenia znad głowy. Stal dźwięknęła. Szpieg zaklął, kopnął przed siebie, celując w krocze. Chybił, jego noga trafiła w pustkę, mężczyzna stracił równowagę. Instynktownie schował głowę, nadstawił bark. Tylko dzięki temu nie runął twarzą na ziemię.
„Teraz go! Tak z góry, jak muchę! Rozgnieć robala!”
Cahir instynktownie się odturlał, usmarował ziemią całe plecy. Oczekiwał uderzenia, ale to nie nastąpiło. Szpieg zerwał się na nogi, gotowy do walki. Jego oddech stał się szybki i ciężki. Musiał to zakończyć. Teraz.
Zlustrował wzrokiem teren, jakby szukając jakichś pomysłów. Zrobił parę kroków w bok, przez jego twarz przemknął niemal niedostrzegalny grymas bólu. Nie stawiał pełnego ciężaru ciała na jednej nodze. Prawej, dominującej. Każdy szermierz natychmiast wziąłby jego prawą stronę na celownik, jednak Cahir miał tutaj do czynienia z rycerzem, który cierpliwie czekał, aż jego przeciwnik wstanie i się pozbiera. Skoro sam wiązał sobie ręce honorem, to niech się na nim trochę przejedzie…
Szpieg zaatakował, rycerz znów parował. Tempo spadło. Cahir wolniej stawiał kroki. Jego ciosy nie miały już tyle werwy. Mężczyzna odczekał chwilę, wystarczająco długo, by Antares się przyzwyczaił. A potem zerwał się do ostatniego ataku, gwałtownego, diablo szybkiego, nieprzewidzianego.
Cahir nagle szarpnął w prawo, zrobił niemożliwy piruet na swojej „rannej” nodze. Sztylet gdzieś wyparował, zastąpiony krótkim mieczem przerzuconym za plecami. Mężczyzna wyprowadził cios niespodziewanie długim ostrzem, mierząc w pierś przeciwnika. Niemalże sięgnął.
Antares zasłonił się, ponownie wspierając sztych dłonią, jego miecz znalazł się pod najgorszym dla szpiega kątem.
Prostym.
Czubek miecza Cahira przejechał z gwizdem wzdłuż zbrocza. Szpieg prawie nadział się brzuchem na własną rękojeść, głowica otarła mu boleśnie żebra.
„Na cycki Erishi! Weź mu w końcu dolej!”
„Nie bluźnij.”
Antares nie czuł się dobrze z tym, że akurat wypadło mu zgodzić się z tym drugim. Poczuł, że ma już ocenę możliwości swojego partnera sparingowego i może wyjść nieco z defensywy.
Tymczasem Cahir przerzucił miecz z powrotem do prawej dłoni. Wyciągnął wetknięty za pas sztylet. Spodziewał się, że inicjatywa będzie znów po jego stronie.
Pomylił się.
Coś się zmieniło. Szpieg mimowolnie cofnął się pół kroku.
Antares natarł na niego niczym fala przyboju. O ile do tej pory trzymał miecz blisko ciała, kryjąc drobną sylwetkę za szerokim ostrzem, o tyle teraz jakby wypuścił miecz na wolność, dając mu ciąć ze świstem powietrze, wykorzystując w pełni przewagę dłuższej broni. Magia popłynęła wartkim strumieniem, rozchodząc się regularnie z ukrytego w sercu źródła. Antares przyspieszył. Jego ciosy stały się silniejsze. Każdy kolejny sprawiał, że ramię Cahira drętwiało. Szpiegowi skończyły się pomysły. Skończył się też czas. Nie miał nawet okazji by się zastanowić, co dalej zrobić. Reagował tylko na kolejne ciosy.
W końcu zareagował zbyt wolno. Nie cofnął się dość sprawnie, zmęczona ręka nie utrzymała rękojeści. Krótki miecz dźwięknął po raz ostatni, pokoziołkował gdzieś dalej. Cahir poczuł charakterystyczny chłód stali przy gardle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz