środa, 16 grudnia 2020

Od Antaresa do Javiery

Antares stał na wysokim stołku – tylko w ten sposób był w stanie obejrzeć grzbiet Favellusa z góry. Rycerz zacisnął usta, widząc cztery wyraźne wgniecenia w śnieżnobiałej sierści swego wiernego rumaka. Dwa większe, mniej więcej w środku grzbietu, symetrycznie po obu stronach kręgosłupa, i do tego dwa nieco mniejsze, bliżej zadu, te zaś dla odmiany nieco przesunięte względem siebie. Terlica była źle wyprofilowana. Zbyt mocno wygięta podłużnie, przez co ciężar ciała rycerza zamiast rozkładać się na całe siodło, opierał się w środkowej części pleców konia. Do tego rozstaw ławek w tylnej części był niesymetryczny, stąd te dwie kolejne wytarte łaty.
„Pieprzony partacz, nogi z dupy powyrywam…”
Tym razem Antares nie uciszał tego drugiego. Chociaż rycerz nie lubił się do tego przyznawać, to były takie tematy, w których rycerz z magiem się zgadzali. Jednym z nich był Favellus. Jego dobro stało wysoko na liście priorytetów, a ten drugi irytował się raczej wtedy, gdy Antares nie poświęcał rumakowi wystarczająco dużo uwagi, niż gdy spędzał z nim całe dnie lub wydawał pieniądze na ładniejszą derkę.
„I to ma być rymarz? Całe to jego siodło idzie o kant dupy rozbić! Policzył sobie jak za zboże, a obtarło nam Favellusa! Spalmy tej szmacie chałupę!”
„Nie będziemy palić niczyich chałup. Trzeba najpierw zająć się Favellusem” poprawił go Antares, zaś ten drugi o dziwo bardzo szybko się z nim zgodził.
„Mają tu na miejscu weterynarza. Niezła z twarzy, zobaczymy, czy ogarnięta. Jak nie, to jej też spalimy chałupę.”
Antares postanowił już nie uświadamiać tego drugiego, że „chałupa” owej pani weterynarz to budynek Gildii, który akurat przypadkiem jest też ich „chałupą”. Mag miał krótką pamięć, zazwyczaj też skupiał się na rzeczach, które akurat widział albo które właśnie się działy. Był z tym niczym dziecko i Antares zauważył, że jeśli omijał dany temat wystarczająco długo, ten drugi w końcu przestawał do niego wracać i wiercić mu dziury w brzuchu. Może więc zapomni o tym nieszczęsnym rymarzu, jeśli uda się wyleczyć grzbiet Favellusa i przysposobić dla niego odpowiednie siodło.
Antares zeskoczył ze stołka. Westchnął, przesunął dłonią po muskularnym karku Favellusa. On się nigdy nie skarżył, co by się nie działo.
W tym momencie rycerz drgnął, usłyszał jak ktoś wchodzi do stajni. Wychylił się z boksu.
„To ona! To ta weterynarz, uderzaj do niej!”
Ponownie, Antares nie miał wyboru, musiał zgodzić się z tym drugim. Otworzył boks, wyszedł i skierował swoje kroki ku kobiecie, starając się przypomnieć sobie, jak miała na imię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz