środa, 30 grudnia 2020

Od Cahira cd. Antaresa

Dotyk stali na szyi. Chłodny, upokarzający.
Cahir zadarł brodę, cofnął się o pół kroku, odsunął od ostrza. Oddychał ciężko, prawe ramię miał całkowicie zdrętwiałe. Chciał je rozetrzeć, ale powstrzymał się, widząc, że Antares mu się przygląda. Był zmęczony, czuł fizyczną niemoc. Dawno nie ćwiczył. Zastał się. Wyszedł z wprawy. Dlatego przegrał. 
— Ciekawi mnie, gdzie się tego nauczyłeś. 
Antares opuścił miecz.
— Miałem dobrego nauczyciela.
Cahir, nie mogąc się powstrzymać, otaksował go spojrzeniem. Mężczyzna był od niego szczuplejszy, węższy w ramionach i przynajmniej o głowę niższy. Trzymał w dłoni długi miecz, który w porównaniu z jego sylwetką wydawał się nieproporcjonalnie wielki. Cahir opuścił brwi. Jeszcze chwilę temu sądził, że jest mu gorąco z wysiłku, ale teraz wiedział, że była to irytacja. Miałeś szczęście, pomyślał, zaciskając usta w wąską kreskę. Udało ci się tylko dlatego, bo nie jestem w formie. Nie jesteś lwem. Nie jesteś dla mnie przeciwnikiem. 
— Ja także — mruknął, a jego oczy zwęziły się z gniewu. — Nie znam nikogo, kto bieglej władałby bronią. Wiele mu zawdzięczam.
Antares nie poruszył się. Twarz miał pozbawioną wyrazu.
— Mogę o swoim powiedzieć to samo.
— Nie nauczył mnie tylko jednej rzeczy i do tej pory mam do niego o to żal — kontynuował Cahir, niemal wpadając mu w zdanie.
Cisza. 
— Czego nie potrafisz?
Uśmiechnął się. Nie był to dobry uśmiech. 
— Przegrywać.
Antares jakby się zafrasował.
— A więc interesuje cię rewanż?
— Zgadłeś.
— Kiedy?
Cahir kątem oka spojrzał na miecz, który Antares wytrącił mu z ręki. Nie powinien był w ogóle go wybierać. Nie jest przyzwyczajony do walki dłuższym orężem. Nigdy go nie lubił. To zła broń. Dziwnie kojarzy się z arystokracją. Łypnął na Aresa. Dziwnie kojarzy się z takimi, jak on. Podrzucił w dłoni lekki, nieco zakrzywiony sztylet, złapał go bez trudu, obrócił, spojrzał na klingę, na odbite w niej własne oczy. Nie popełni drugi raz tego samego błędu.
— Jak najszybciej.
— Co to znaczy?
Zacisnął dłoń na rękojeści.
— Teraz.
Cahir natarł bez uprzedzenia, błyskawicznie. Zakończy to szybko. Nie będzie się cackał. Ciął na odlew, potem z góry, potem z prawej. Raz-raz-raz. Antares spokojnie blokował ciosy, unikał bez trudu. Cahir atakował coraz gwałtowniej, coraz mniej rozważnie, coraz bardziej wściekły, że nie potrafi przełamać jego zasłony. 
Spróbował finty, ale się nie udała. Ciął z półobrotu, ale Antares odbił jego sztylet pewnie, z taką mocą, że stal wydała z siebie głuchy jęk. Wyprowadził proste pchnięcie, ale chybił. Przerzucił broń do lewej dłoni, chwycił ją w locie, zamachnął się. Antares sparował. I to tak, że sztylet Cahira wyleciał mu z ręki, upadł na ziemię.
Cahir nie obrócił się, nie popatrzył na leżącą na ziemi broń. Tylko zacisnął pięść. Z bezsilności.
Leonis nie byłby dumny. Dałby mu do wiwatu, że pozwolił się sprać mężczyźnie takich gabarytów. Ksander nic by nie powiedział, tylko uśmiechałby się pod nosem. Ishil za to śmiałby się otwarcie i głośno. Cahir spojrzał na Antaresa szybko, z cieniem nadziei. Przegrać w pojedynku z półelfem to nie dyshonor, może...
Uszy Antaresa były okrągłe, zwyczajne.
Cahir zamknął oczy. Dobrze. Więc hańba.
— Jeszcze raz? — zapytał Antares po prostu, tonem, w którym nie było wyzwania.
— Nie. Wystarczy mi. Wygrałeś.
— Dziękuję za trening, to był dla mnie honor.
Cahir, zmierzając do wyjścia, nie obrócił się.
— Dziękuję za lekcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz