poniedziałek, 28 grudnia 2020

Od Tadeusza – Event

𝔗
Ulewa. Ulewa okropna i choć Tadeusz był żabą, woda więc zupełnie nie powinna była mu przeszkadzać, tak jednak zdecydował się na zabranie parasola, co powodowało, że spacerujący po ulicach Almery przedstawiciel płazów budził niemałe zamieszanie – w drugiej łapie w końcu dzierżył odrobinę za wysoką jak na siebie laskę. Bo któż to widział, żaba w całkiem nieźle dopasowanym fraku, nie wspominając już o pięknym i zgodnym z aktualną modą cylindrze. Tadeusz Softmantle stwierdził bowiem, że warto skorzystać, gdy już wystawiło się nos zza Tirie, i zamówić nowe, porządne nakrycie głowy, co uczyniło z niego szczęśliwego posiadacza dwudziestu trzech cylindrów pasujących na okrągły czerep. Do tego oczywiście nie należy wliczać kaszkietów przeznaczonych jedynie na wyścigi konne, na których zresztą już tak dawno nie był. Kto wie, może gdy powrócą do Tirie wybrałby się z kimś do stolicy, by zorientować się w temacie najszybszych rumaków tego dziesięciolecia, choć nie podejrzewał, by miały dorównać tym sprzed około sześćdziesięciu lat. Wtedy to były konie! Teraz konie również były, ale raczej z krzywymi nogami, szpatami i nie za dobrze prowadzonymi kopytami. 
Pierwsza kropla spadła na szeroki, żabi nos i dokładnie w tym samym momencie Tadeusz stwierdził, że to dobry moment na otwarcie równie barwnego, co wstążka jego nowego, dopiero co odebranego od kapelusznika cylindra, parasola. Prychnął pod nosem na myśl o pracowniczych bursach, które im przydzielono i o ich dziurawych dachach oraz stwierdził, że kędzierzowatemu, koziemu futru Balthazara wilgotna pogoda na pewno niezbyt sprzyjała, tym samym udowadniając kolejną wyższość płazów nad ssakami. Ha!
Uderzył laską zbliżającego się do niego od prawej strony kuglarza, a temu z lewej strony pogroził długim językiem. Robili się zbyt pewni siebie, myśleli, że wszystko im wolno i że jak ktoś wygląda odrobinę zamożniej, to tym prościej włożyć w kieszenie jego fraka łapska, gdy przed oczami będzie się wymachiwać kartami. Niedoczekanie, zwłaszcza, gdy trafiało się na ponad stuletniego, dawnego, ale Tadeusz za tym konkretnym przymiotnikiem nie przepadał, rektora magicznego uniwersytetu znajdującego się pośród istnego raju dla kieszonkowców.
Zawartość woreczka zawieszonego pod jednym z pół fraka zasyczała jednak niebezpiecznie, a biały kamień w magicznej lasce zaiskrzył. Tadeusz zatrzymał się, może i doceniając szeroki rozstaw swoich oczu, dzięki któremu dostrzegł czającą się w rogu jednej z ciemnych uliczek kobietę. Zacisnął mocniej łapę na lasce, gotując się do obrony, bo choć był niski, doskonale wiedział, gdzie celować. W kolana, ewentualnie w niebo, modląc się, że sztuczka z piorunem zadziała. 
— Łapy panienkę świerzbią?
— Panią.
— Dla mnie panienka, może dziwa w zależności od tego, jak potoczy się ta rozmowa — zasyczał, odwracając się pyskiem do obwieszonej w kolorowe szaty kobiety. No tak. — Czego chce?
Kobieta wyciągnęła spod jaskrawoturkusowego materiału karty. Tadeusz skrzywił się, o ile żaby w ogóle mogą się skrzywić.
— I co, i jeszcze może poleje mi wosk? Powróży z dłoni? — zapytał, biorąc laskę i parasolkę do jednej ręki, a drugą rozkładając przed babą, w ten sposób pokazując kompletny brak lini papilarnych, lini życia czy śmierci, czy innych pseudonaukowych bzdur, które nigdy nie zostały przecież potwierdzone.
Montgomery od dobrych kilku miesięcy próbowała wmawiać mu, że jest zupełnie inaczej, ale Montgomery wystawiała na śnieg kwarc górski i następnie okładała nim sobie twarz. Nie była więc zdrowa na umyśle, a w dodatku była heksą i zbyt tajemniczą, jak na mniemanie żabiego czarnoksiężnika, kobietą. Ufać jej więc nie należało, co chyba należało do ogólnych zboczeń zawodowych wszystkich istot posługujących się jakąkolwiek magią. Ufać jedynie sobie i mieć oczy szeroko otwarte, przynajmniej zauważysz, gdy ktoś podstawi ci nogę. Kto wie, może było to jednak tylko zboczenie Softmantle’a, tak bardzo poturbowanego przez los i przez swoich przyjaciół. I jedną konkretną kobietę potrafiącą układać tarota, pachnącą majerankiem i lawendą. 
— Jeżeli tylko zechce. 
— Nie ufam wieszczkom.
— Nie dziwi mnie to, gdy płynie to z ust osoby, której również nie należy ufać — parsknęła gardłowo kobieta, wychodząc odrobinę z cienia z dłonią wyciągniętą ku żabiej sylwetce oraz jednym palcem wystawionym w konkretnym kierunku. Konkretnym kierunkiem był skórzany woreczek. Tadeusz zarechotał, cofając się o krok i wyciągając przed siebie laskę. Biały kamień zaiskrzył nerwowo. — Oszukujesz wszystkich czy tylko siebie?
— W zależności od mojego humoru, tak myślę. 
Łypnął szklanym okiem, uważniej przyglądając się sylwetce wróżki. Odrobinę przy kości, z pulchnymi polikami i zadartym noskiem, gęstymi, czarnymi włosami ukrytymi pod kapturem, bo przecież deszcz dotykał wszystkich, bez wyjątków, no chyba że skorzystało się z odpowiedniego, niezbyt skomplikowanego czaru. Nie mogła być w młodości brzydka, na pewno znaleźliby się jacyś amatorzy gotowi przyjąć ją na jakieś sensowne nauki czy na mały dworek jako sensowną doradczynię. A jednak proszę, stała teraz przed nim, mokła i niezbyt pięknie pachniała. Kobieta zmrużyła oczy, najwidoczniej w tym samym czasie również nie próżnując.
— Byłeś blondynem?
Tadeusz westchnął, starając się wyprostować odrobinę bardziej. Zmarszczył śliskie czoło. 
— Och, i miałeś błękitne oczy! — zaskrzeczała, klaszcząc w dłonie. — Ale ktoś ciebie załatwił, co panie?
Płaz stwierdził, że nie ma dalszego w sensu w dalszym moknięciu. Zwinnie obrócił się wokół osi własnego cielska, po czym ruszył przed siebie, czym prędzej w tłum. Nim postawił trzeci krok, pomarszczona dłoń złapała za jego laskę, starając się przyciągnąć emerytowanego czarnoksiężnika do siebie. Ten jednak zaskrzeczał, zasyczał, po czym wyciągnął łapę w kierunku staruszki.
Lepkie opuszki chwyciły za kartę. Tadeusz przeklnął, doskonale przecież znając zasady, kobieta za to uśmiechnęła się w szerokim, prawie bezzębnym uśmiechu, ogłaszając światu w ten sposób swoje zwycięstwo. 
— Zadaj pytanie.
Tadeusz więc zadał pytanie, zachowując je jedynie dla siebie, oczywiście. Karta została wyciągnięta, żabie oko łypnęło na nią niechętnie. 
— Odwrócone umiarkowanie — oświadczyli zgodnie, łapiąc w tym momencie swoje spojrzenia. Tadeusz oddał kartę kobiecie, poprawił cylinder. 
— Czego za to chcesz?
— Tylko tej złotej korony. I może tej drewnianej figurki. 
— Złota korona. Ale tylko, jeżeli wszystko będzie zgodne z rzeczywistością.
Baba parsknęła śmiechem, klasnęła w dłonie.
— Ależ oczywiście! 
— Jak się przekonasz, czy nie kłamię, gdy tu wrócę?
— Oboje wiemy, że nie skłamiesz.
Żaba prychnęła, a następnie już na dobre obróciła się plecami do wróżbitki.
— Stoi. Do jutra. 

— Tadeuszu, a cóż to za nowy nabytek? — wesołe pytanie dobiegło żabich uszu. 
— Ach, nowy cylinder, pozwoliłem sobie skorzystać z okoliczności, bo ten, który ze sobą zabrałem był już trochę wiekowy. A w końcu znajdujemy się w doskonałym miejscu do zamawiania nakryć głowy — stwierdził Tadeusz, uśmiechając się do Nikolaia, dosyć szeroko jak na siebie. Zaczął zdejmować swój frak.
— Och, czy mógłbym go obejrzeć z bliska? Ten szew przy wstążce jest dosyć interesujący, nie?
— Nikolaiu, wolałbym, żebyś… — Tadeusz nie zdążył skończyć swojego zdania, smukłe dłonie krawca bowiem już chwytały za jego nakrycie głowy. Żaba podskoczyła, zarechotała i upuściła frak, parasol, laskę. Wraz z nimi na brudną posadzkę spadł również skórzany woreczek, który nie powinien był nikomu rzucać się w oczy.
Softmantle miał wrażenie, że jeszcze chwila i popełni najprawdziwszą defenestrację, w ten sposób może i kontynuując tradycję ustanowioną przez tiedalskich studentów, gdy prorektor zdecydował się nie przepuścić ich do kolejnego semestru. Nie wiedział tylko, czy osobnikiem wyrzucanym przez okno miał być on sam, czy może jednak szczerze zainteresowany jego cylindrem krawiec, którego brzuch przebijał właśnie żabim spojrzeniem. Blondyn jednak niezbyt się tym przejmował, cały czas przewracając nakrycie głowy w swoich dłoniach i podziwiając skrzętnie ukryte nici na zdobionej wstążce. 
— Och, tu mogli trochę lepiej to zszyć. Tadeuszu, jeżeli chciałbyś, żebym to poprawił…
— Nie. Nie chciałbym — burknęła żaba, wyrywając cylinder z krawieckich dłoni.
— Och, dobrze. I coś ci upadło… — zauważył Nikolai, już sięgając po woreczek, prawdopodobnie już czając się na jego zawartość, już mając zepsuć cały plan Tadeusza i chcąc go skompromitować przed całą gildią. Softmantle jednak był starym wyjadaczem, co to, to nie, młody krawiec przecież nie mógł zepsuć jego planu. Położył stopę na woreczku, przyciskając go do podłogi.
— Poradzę sobie sam, Nikolaiu — zasyczał chłodno, wkładając cylinder na głowę oraz sięgając po wszystkie rzeczy, które upadły na posadzkę. — Idę do pokoju. Czy mógłbyś przekazać wszystkim, żeby mi nie przeszkadzali?
— Tadeuszu, jest jedna sprawa.
— Co tym razem?
— Zalało twoje łóżko. Wiesz, ulewa.
Softmantle przeklnął siarczyście i zdecydowanie niezbyt kulturalnie, przy okazji budząc wszystkie koty chowające się po kątach bursy. Pod jego nogami przebiegł jeden z kocurów goniących mysz. Żaba podskoczyła, wyżej, niż wtedy, gdy z jego głowy brutalnie zabrano kapelusz. Przeklnęła podobnie, poddając się już całkowicie, zerknęła na krawca.
— Ile weźmiesz za niewspominanie nikomu o woreczku?
Nikolai zmarszczył czoło.
— Woreczku?

Kobieta siedziała na kamiennym murku, wesoło wymachując nogami. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, odkąd zobaczyła zmierzającą w jej kierunku żabę. Ze zdjętym kapturem, jak się okazała, miała jeszcze więcej czarnych loków niż się wydawało, a na tle morza oraz z bryzą kręcącą się po nozdrzach wydawała się młodszą od wróżki widzianej przez niego dzień wcześniej. 
Kobieca magia była magią niezwykle zdradliwą. Ewentualnie przemawiało przez niego niewyspanie spowodowane odpoczynkiem na twardej i zimnej posadzce, bo ową wolał od przemoczonego, skrzypiącego materaca.
Tadeusz zdjął cylinder, skłonił się, niezbyt nisko, ale jednak i wyjął woreczek skrywany pod frakiem. 
— Korona. Zgodnie z naszą umową. 
— Bez figurki?
— Bez. 
Kobieta parsknęła cichym śmiechem. Żaba rzuciła w jej kierunku monetą, a ta całkiem zwinnie ją złapała, jakby nigdy nie odczuwając jakichkolwiek bólów w stawach, które na pewno doskwierały Softmantle’owi. 
— Szkoda. Może mogłabym poradzić coś na twoją… — zmierzyła go wzrokiem — przypadłość. Byłeś ładnym mężczyzną. 
— Wystarczy, zresztą doskonale wiem, jak wyglądałem, nie musisz mi przypominać. Poradzę sobie sam. 
Wróżbitka pokręciła głową, wyciągając talię kart, by następnie spojrzeć na Umiarkowanie.
— Tak myślisz? — zapytała, a Tadeusz wbił wzrok na iskrzące się za kobietą morze, mocniej ściskając woreczek w klejącej się łapie. Poczuł czającą się w nim drobinę. 
— Jestem o tym święcie przekonany. 
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz