czwartek, 17 grudnia 2020

Od Mattii cd. Xaviera

Z każdym dniem aura stawała się coraz chłodniejsza. Co rano słońce pojawiało się coraz bardziej spóźnione, snuło się nad horyzontem, jakby wcale nie planowało odwiedzin, wieczorem zaś coraz szybciej uciekało, nie podając już nawet wymówek.
Mattia dopakował jeszcze dwie grubsze, wełniane koszule i dodatkową parę ciepłych onuc. Nie wiedział, ile czasu zajmie im poszukiwanie tej nieszczęsnej lutni, wolał być jednak dobrze przygotowany. W jukach wylądowały jeszcze karty tarota wraz z wahadełkiem i mapą, nieco koron na drobne wydatki. Astrolog w końcu wsunął pierścień rodowy na palec i westchnął.
— Weź jeszcze to. — Isidoro wręczył mu niewielki woreczek. Mattia odruchowo po niego sięgnął, zawartość zagrzechotała mu w palcach.
— Runy…?
Mattia bardzo rzadko korzystał z ich pomocy w przewidywaniu przyszłości. Runy, będąc jedną z najstarszych metod wróżbiarskich, potrafiły też dać najbardziej enigmatyczne i trudne do interpretacji przepowiednie, z którymi nawet Isidoro miewał problemy. Ofiarowywały wiele wskazówek, jednak w przeciwieństwie do kart tarota, nie lubiły konkretnych pytań, miały też tendencje do dawania odpowiedzi, które można było interpretować na dwa przeczące sobie sposoby. Mattia nie widział powodu, dla którego miałby ich używać, jednak jeśli Isidoro nalegał… Woreczek grawerowanych kości nie ważył wiele i znalazło się dla niego miejsce między rękawiczkami i ozdobnym dubletem, który astrolog postanowił zabrać pod wpływem impulsu.


Xavier trochę go zaskoczył. Bard był gotowy do drogi bladym świtem, a gruby, dobrze nawoskowany płaszcz zakrywający zarówno postać jeźdźca, jak i dużą część jego konia jasno dawały do zrozumienia, że mężczyzna nie zamierza dać się pokonać pogodzie. Dopasowane rękawiczki okrywały wrażliwe dłonie muzyka nie tylko chroniąc je przed zimnym wiatrem, ale i chowając zdobiące je zapewne pierścienie przed niepowołanym wzrokiem. Przy pasie Xaviera tkwił jego rapier, złocisty kosz migotał w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Mattia miał szczerą nadzieję, że w drodze nie będzie potrzeby, by Xavier musiał demonstrować swą wprawę w dzierżeniu ostrza.
Podróż upłynęła im w dużej mierze w milczeniu. Xavier narzucił dość szybkie, ale na szczęście nie karkołomne tempo i Mattia, mimo miernych umiejętności jeździeckich, nie miał problemu by nadążyć, siłą rzeczy nie było jednak warunków do rozmowy. Mężczyźni podążali traktem, mijając po drodze niewielkie spłachetki lasu, gros widoków stanowiły jednak pola uprawne. Straszyły zoraną, ciemną ziemią i słomianymi chochołami otulającymi co wrażliwsze rośliny. O tej porze roku nikt tam już nie pracował – przyroda ułożyła się już do snu i czekała tylko, aż niebo przykryje ją grubą, śnieżną pierzyną.
Było już kompletnie ciemno, gdy dotarli do jakichś zabudowań. Trudno było to nazwać nawet wsią – raczej trafili na jakieś osamotnione gospodarstwo. Po obejściu kręciło się kilka gęsi, ich pękate, białe brzuchy i długie szyje odznaczały się w mroku wcześnie zapadającej nocy. Mattia zastukał do drzwi i tak, jak się spodziewał – otworzył im gospodarz z liczną rodziną, który przychylnym okiem spojrzał na nieco koron i chętnie zaoferował niespodziewanym podróżnym sienniki przy piecu. Gorąca strawa, choć uboga, rozgrzała brzuchy, Mattia dostrzegł jednak, że niewiele pomogło to Xavierowi.
Gdy rodzina gospodarza udała się już na spoczynek, ale zanim zrobił to Xavier, astrolog wydobył z juków jeszcze swoje wahadełko. Na jego widok bard wyraźnie się ożywił, nawet wyciągnął dłoń w tym samym momencie, w którym Mattia miał go o to poprosić. Jego wzrok podążał za błąkającym się po powierzchni ametystu odblaskiem świecy, a gdy ametyst sam zaczął się kołysać, Xavier przekrzywił lekko głowę.
— Jak ono właściwie działa?
Mattia już miał odpowiedzieć, jednak zmienił zdanie. Zamyślił się na chwilę.
— Jak kamerton. — Astrolog uśmiechnął się. — Wchodzi w rezonans z sercem i emocjami danej osoby, by potem łatwiej odnaleźć dla niej drogę, której poszukuje. — Mattia przeniósł wahadełko nad mapę. — Wskaż miejsce, w którym jest lutnia Xaviera — powiedział ponownie.
Wahadełko wychyliło się, wskazało miejsce nieco dalej na trakcie. Mattia przesunął dłoń, by wisiało idealnie nad wskazywanym punktem, następnie wyjął cienki, ołowiany rysik, ostrożnie naniósł kropkę na mapę, dopisał datę. Gdy Xavier się przyjrzał, mógł dostrzec że i poprzedniego dnia Mattia uczynił to samo – teraz dwie kropki znaczyły ślad, jakim podążał złodziej.
— Jedzie konno, forsownie. — Zauważył bard, w jego głosie dało się słyszeć napięcie.
Mattia pokiwał głową.
— Jeśli chcemy go dogonić, musimy przyspieszyć, albo… — Astrolog zerknął w stronę świecy, wykonał nieokreślony gest ręką.
„Przewidzieć jego następne działania.” dodał w myślach.
Astrolog na samym wstępie skreślił możliwość, że złodziej ukradł lutnię tylko po to, by się wzbogacić. Instrument był zbyt charakterystyczny, by łatwo dało się go ukryć lub sprzedać, do tego był delikatny i zajmował relatywnie dużo miejsca, a więc był niewygodny w transporcie. Przypadkowy złodziej o wiele prędzej połasiłby się na jakiś element biżuterii barda – w końcu pierścień lub bransoletę można ukryć w kieszeni i sprzedać w jakimś większym mieście. Ten jednak zamierzył się naprawdę wysoko, wycelował prosto w honor barda i odarł go z symbolu jego muzycznego statusu. W całej tej sytuacji Mattia widział rzuconą rękawicę, ale kto i dlaczego miałby to zrobić, to pozostawało dla niego zagadką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz