wtorek, 8 grudnia 2020

Od Mattii cd. Cahira

Mattia starał się zachowywać cicho, ale różnie mu to wychodziło. Widać jednak, że podświadomość Cahira nie poczytywała tego niezbyt głośnego szurania astrologa jako potencjalne źródło niebezpieczeństwa i szpieg spał spokojnie. Plecy zwrócone miał ku ścianie, jedna dłoń leżała płasko na podłodze, druga zaś schowana była pod poduszką. Mattia domyślał się, że zapewne ściskała rękojeść kordu.
Astrolog wrócił z dwiema miskami gorącej jajecznicy z boczkiem i gąsiorem kwasu chlebowego, a apetyczny zapach zaraz wypełnił niewielki pokój. Cahir poruszył się na posłaniu, mruknął coś pod nosem i otworzył w końcu oczy. Jego wzrok momentalnie zogniskował się na misce.
— Wyspałeś się? — Mattia podał mu jajecznicę.
— Jeszcze nie ma południa.
— Nie narzekaj. Dostałeś śniadanie do łóżka.
Cahir odrzucił koc i usiadł po turecku. Wziął miskę, skinął astrologowi głową w podzięce.
— Jeszcze od samego hrabiego.
Mattia też usiadł. Rozlał kwas do pozostałych z wczoraj kufli. Cahir pogrzebał w misce, wybrał bardziej przypieczony kawałek boczku.
— Długo wczoraj siedziałeś?
— Może jeszcze z pół godziny. Chyba dopiero teraz wszystko ułożyło mi się w głowie. Wydaje mi się, że sobie poradzimy.
— My?
Mattia rzucił Cahirowi lekko zdziwione spojrzenie. Upił łyk kwasu chlebowego.
— Chciałeś zostawić mnie samego?
Trudno było powiedzieć, czy Mattia na poważnie czuł się urażony, czy tylko sobie żartował. Szpieg postawił na to drugie.
— Czyli jednak sam sobie nie poradzisz. No tak, do przewidzenia.


Mężczyźni skończyli śniadanie, odświeżyli się. Mattia przebrał się w nieco bardziej eleganckie ubranie – mimo wczorajszej koszmarnej ulewy, jakimś cudem pozostało suche i bez zagnieceń. Sama przyroda wydawała się kompletnie zapomnieć o tamtym deszczu. Świeciło ciepłe słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Droga w dużej mierze już wyschła - tylko w koleinach po wozach rolników pozostało jeszcze nieco stojącej wody. Mattia miał wrażenie, jakby znajdowali się w jakiejś innej wsi, bardziej pasującej do sielskich opisów z baśni, niż smutnej rzeczywistości z wczoraj.
Sam wójt był im niestety niechętny. Kazał czekać, co Taavettiego doprowadziłoby pewnie do szewskiej pasji, Mattia zaś zniósł to bez mrugnięcia okiem. Gdy urzędnik postanowił w końcu łaskawie ich przyjąć, wszedł razem z Cahirem ignorując nieprzychylne spojrzenie, jakim ten obdarzył szpiega. Astrolog nie zamierzał jednak pozostawiać go za drzwiami. Skoro Mistrz Cervan powierzył im obu tę misję, to obaj mieli ją wykonać, nie zaś dzielić się na ważnego posła i jego najemnika.


— Już wiem, dlaczego Taavetti to położył — odezwał się Cahir, gdy w końcu opuścili dom wójta i skierowali swe konie z powrotem w stronę siedziby Gildii. — Musiałby się jeszcze raz urodzić, żeby przeprosić za coś, do czego nie przyłożył ręki. W sumie za coś, co schrzanił własnymi rękami też by nie przeprosił.
Mattia jechał u jego boku, wodze leżały luźno w jego dłoniach. Rozmowa z wójtem kompletnie go wykończyła i astrolog nie marzył już o niczym innym, jak o powrocie do domu.
— Bo traktuje dyskusję jak siłowanie się na ręce. Prosta próba, w której może być tylko jeden zwycięzca — odparł Mattia, przymykając oczy.
Takich ludzi było na pęczki wśród młodych szlachciców. Astrolog zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że Taavetti jest żywą średnią ze wszystkich znanych mu młodych szlachciców. Bystry, obyty w świecie, błyszczał wśród równych sobie, niższych stanem traktował z góry i nie giął karku przed nikim.
— A ty, jak traktujesz dyskusję?
Mattia zerknął na niego kątem oka, uśmiechnął się.
— Jak wielką, skomplikowaną bitwę, o której losach może zaważyć ruch najmniejszego z oddziałów. Starcie wielkich umysłów, z którego obronną ręką wyjdzie tylko ten, kto poznał siebie, przeciwnika i wolę niebios. Takiej odpowiedzi się spodziewasz, hm? — Zażartował. — Cóż, muszę cię rozczarować. Dyskusja to dyskusja. Jeśli zapomni się, że to po prostu rozmowa z drugim człowiekiem, a nie rywalizacja, nie zajdzie się daleko.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
— Poza tym… Sytuacja wójta jest dość podobna do tych, których czasem doświadczamy z Isidoro — dodał już innym tonem.
Cahir odwrócił się do niego. Widać zmęczenie sprawiło, że astrolog zrobił się nieco bardziej wylewny. A może była to ulga związana z wykonaniem powierzonego zadania?
— Ludzie chętnie wskazują winnego, kiedy dzieje im się jakieś nieszczęście. Córka wójta umarła w Ovenore, zabrała ją zaraza. Jak wójt mógł zemścić się za swą stratę na zarazie? Jak mógł dać upust rozpaczy? Wybrał to, co miał najbliżej, czyli Gildię. To realni ludzie, Mistrza Cervana nawet kiedyś widział. Gildia była w Ovenore, miała zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy, jednakże… — Mattia zawiesił głos. — Wójt połączył jedno z drugim, nagle Mistrz urósł do rangi mordercy jego dziecka. — Astrolog westchnął. — Gdybym traktował dyskusję jak wojnę, starałbym się zmusić wójta, by cofnął wszystkie swoje słowa i przyznał, że sytuacja zaszła za daleko. Ale to by tylko rozjątrzyło jego rany, nie tędy droga.
— Dużo mieliście takich przypadków? Że ktoś miał wam za złe przepowiednie?
Mattia zamyślił się nieco.
— Kilka, owszem. Ale nigdy nie było to nic, czego nie dałoby się w końcu rozwiązać spokojną rozmową. Chociaż, nie powiem. To zawsze tak samo bolesne. — Zakończył, poprawił się w siodle. — Wiesz, dobrze jest porozmawiać, ale obawiam się, że jeśli nie przyspieszymy, czeka nas nocleg pod chmurką. A prowiantu mamy tylko na obiad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz