sobota, 1 stycznia 2000

Ja życia czerwień, ty śmierci błękit
ja jestem z mirtu, ty jesteś z figi

21.05.1767 ∙ odległa kraina spoza granic Iferii
Mówili, że została znaleziona na progu świątyni. Blade, schorowane dziecko, mokre i wymarznięte, ostatkami sił trzymające się iskierki młodego życia. Mówili, że przed śmiercią uratowało ją bóstwo. Transcendentny opiekun słońca, obdarowujący dziewczęce policzki złotem swego blasku i niemowlę złożone przed marmurowym obliczem, w obdartym, brudnym rożku, z oczkami, tak tkliwie błagającymi o resztki litości. Mówili wiele, nieraz nazywając ją córą potężnej gwiazdy, znalezioną w turkusowych falach wybrzeża, wychowaną przez syreny, które przy okazji obdarowały niesamowite dziewczę głosem tak nieskazitelnie czystym, iż czarował on największych potępieńców. Lecz nie dla niej były wielogodzinne modlitwy, cisza klasztornych komnat. Kolory zewnętrznego świata kusiły i mamiły, ostatecznie wypełniając młodzieńcze serce tęsknotą za życiem, którego nigdy nie doświadczyła. Uciekła nocą, by drogie chusty i miękką poduszkę, zamienić na prześmierdły, rozgrzany słońcem bruk. Nie było nic boskiego w otaczającym ją świecie.
Pierwsze grzechotki ukradła ulicznemu muzykowi, wieczorami bawiąc prostymi rytmami resztę wygłodzonych, pozostawionych samych sobie dzieciaków, które wspólnie próbowały przetrwać w ciemnych alejkach wielkiego miasta, z każdej strony otoczonego przez płonące wyżyny piasków. Ud zakupiła za całe złoto, które latami przetrzymywała w ich małej, ciasnej kryjówce, nie kwapiąc się, by zarobione uczciwie pieniądze wydać na świeże obwarzanki — po co, kiedy tak łatwo było zgarnąć z okupowanego przez klientów straganu kilka świeżych pigw, a liście winorośli skraść z niestrzeżonego ogrodu na niskim dachu bogatej posiadłości. Ud, który zniszczyła w ferworze walki, celując instrumentem prosto w łeb jednego z bezczelnych pijaków. W geście uznania, gdy na jej drodze pojawiła się drobna, podróżna grupka minstreli rozpoznająca talent młodego dziewczęcia oraz proponująca jej występy i wyprawy do odległych krain, otrzymała nową lutnię wraz z bogato zdobionym kanunem. I ruszyła w podróż, opuszczając wysokie mury dawnego domu z ludźmi, których szczerze mogła nazwać rodziną. Nie było nic boskiego w życiu błąkającej się sieroty.
Nigdy nie sądziła, iż los obdarzy ją szansą, by zobaczyć i poznać tak wiele. Ludzie, zapachy, kolory — wszystko to na długo zapadło w pamięci młódki, wciąż jednak głodnej świata i wszystkiego, co było dla niej nowe oraz obce. Nie mogła jednak wiedzieć, że nigdy nie będzie jej dane wrócić do domu. Że zostanie sama, zdradzona przez przyjaciół, ludzi których szczerze kochała i szanowała. Sama pośród nieznajomych jej lasów. Opuszczona w środku nocy, gdy schowana w drobnym namiocie próbowała zapaść w sen po dniu kolejnych nieporozumień i bezsensownych kłótni. Szczęście oraz kilku uprzejmych chłopów zechcieli, by ostatecznie postawiła stopę na terenie Tirie, do gildijskiej siedziby wpadając z impetem, szerokich uśmiechem i tym przekornym błyskiem w złotej tęczówce. Ponownie osamotniona, pozostawiona z bagażem pełnym żalu oraz tęsknoty. Nie było nic boskiego w jej własnej osobie.
złote piegi, złote ślepia, złote palce ∙ bard
Inanna