sobota, 1 stycznia 2000

Kim tyś?


O.C.
Mów, kiedy cię spytają, czy twój syn powraca,
Że syn twój na sztandarach, jak pies, się położył
I choć wołasz, nie idzie — oczy tylko zwraca,
Oczy zwraca ku tobie… więcej nic nie może,
Tylko spojrzeniem tobie smutek swój tłomaczy;
Lecz woli konający — nie iść na obrożę,
Lecz woli zamiast hańby — choć czarę rozpaczy!
Przebaczże mu, o moja ty piastunko droga,
Że się tak zaprzepaścił i tak zaczeluścił;
— J.S. Narodu wieszcz
"Do matki"


F.C.
Ojcze, płakałeś, prawda?
Czemuż to?
Ojcze, przecież wiesz. Przecież wiesz, że nie kocham jej wcale.
Że serce me niespokojne.
Niepokorne.
Jak twe konie, narwane.
Pamiętasz, jak uczyłeś mnie ich dosiadać? Jak pędziliśmy lasami? Jak całowaliśmy ustami suche usta wiatru?
Dlaczego tam czasem nie wrócimy?
Aż tak bardzo mnie nienawidzisz, bo dotykać wolałem pióra, aniżeli ciała tej, którą dla mnie wybrałeś?


A.G.
Jakiż to chłopiec piękny i młody?
Jaka to obok dziewica?
Brzegami sinej Świtezi wody
Idą przy świetle księżyca.

Ona mu z kosza daje maliny,
A on jej kwiatki do wianka;
Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,
Pewnie to jego kochanka.
— A.M. Narodu wieszcz
"Świtezianka"


E.C.
Zaprawdę, mnie też bolało, że nigdy nie potrafili tego zrozumieć.


Rafgarel
Pora letnia 1787.
Z pewnością jest ludzki. Nie jestem jednak świadom w jakim stopniu, ani czy bez Leithela zachowywałby te części człowieczeństwa. Przyznaję szczerze, z początku nieco się go obawiałem, nawet jeśli mieszkaliśmy pod jedną strzechą i trwaliśmy tu w jednym celu. Jest dziki. Jest niebezpieczny. Ma wzrok, który powaliłby najpotężniejszego smoka, pierw mrożąc krew w żyłach.
Brzydzę się sobą, ale nawet udało mi się nazwać go barbarzyńcą. Co prawda w myślach, jednakże niesmak pozostał na długo, a każda próba spojrzenia w ₵₰₻ℑ₾₻₲ oczy kończyła się pospieszną ucieczką rozbieganym wzrokiem i rumieńcem na twarzy, bo jak mogłem być aż tak głupim?
Intryguje mnie.

Pora jesienna 1787.
Mętnieje mi wzrok, przestaję dostrzegać już zło. Czynię paskudnie, nigdy nie powinienem przebaczać takich czynów, nigdy nie powinienem popierać takich zachowań.
A jednak.
A jednak przy nim nie potrafię inaczej.
Boję się, że przebaczyłbym mu i zabicie rodziciela. Mojego rodziciela.

Pora sam nie pamiętam już która.
Rozdygotanym spojrzeniem błądzę śladami twojego cienia. Tęskno mi do niewiadomego.
Zniknąłeś z dnia na dzień, nie pozostawiając po sobie żadnego wspomnienia. Zakładam, że nawet po wyjściu spod pierzyny, ta natychmiast stała się zimną, choć przewracałeś się w niej przez kilka godzin.
Brakuje mi zapachu świeżej gałązki na jego białej piersi i widoku twojej niewyraźnej sylwetki, gdy akurat błądziłeś północnym korytarzem.
Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć surowy wyraz twojej twarzy, gdy nieśmiało pytałem jak się czułeś.


Ratignak
Pora jesienna 1787.
Drapie mnie w gardle na myśl o jego osobie. Czuję, jak brakuje mi kontroli nad kończynami.
Uśmiecham się, gdy go widzę, nawet jeśli za każdym razem, gdy spaceruje, utykam razem z nim i razem z nim poczuwam ból w nodze. Widzę czyste oczy, widzę czyste serce. Wątpię, bym póki co był w stanie pomyśleć o nim inaczej, niż w sposób pozytywny.
Chyba także przeżył wiele.
Mam ja do takich szczęście...


Kai Montgomery
I nie łączyło ich intensywnego. Żadne szczególne uczucie, a mimo to znajomość ta była na tyle wyjątkowa, by wracał po nią z uporem maniaka, a i ona z chęcią po nią sięgała. Tak prosta, tak niewymagająca i zwykła. Pragnąca jedynie bliskości, wysłuchania, ludzkiej szczerości. Wiedział, że jeśli któreś odejdzie, drugie zapomni o nim bez problemu. Nie zapłacze. Nie zająknie się nad znajomością. Uśmiechnie się na przelotne wspomnienie, a później pozwoli, by pamięć zniknęła. Wyparowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz