sobota, 12 maja 2018

Od Blennena CD.: Desiderius

• • •
Concept Art : Oriental Market by Gycinn on DeviantArt
• • •

Miał zdecydowanie rację. Brak jakiejkolwiek reakcji mógłby zdawać się w porządku. Z drugiej jednak strony będzie sprawiał przykrość w tym czy innym przypadku. Ofiarowanie monet to mimo wszystko jedno z najgorszych opcji jaką mógłby wybrać. Z pewnością głodne sieroty na tym nie zyskają. Dorośli spędzą pięć minut w karczmie pijąc grzane wino, które uderzy im do głowy i usiądzie na wątrobie doprowadzając ją do przegnicia. Zero pożytku, jedynie dewastacja organizmu i marnowanie życia. Nie każde jest piękne oczywiście, ale w teorii każde może być coś warte. Mimo przeciwności losu i głosów, które próbują utwierdzić nas w odmiennym przekonaniu. Wyrzutkowie ulic prawdopodobnie nie mają nic do stracenia, a ich jedynym atutem jest to, że wciąż udaje im się oddychać. Niekiedy przynosi to większy ból, gra nie warta świeczki, kolokwialnie mówiąc. Mechanicznie raz jeszcze poprawił swój płaszcz, czując już jego ciężar na całym ciele. Zastanowił się przez chwilę nad faktem zakupów. Z jednej strony chętnie udałby się z nowym towarzyszem, może lepiej go poznał, z drugiej jednak miał zbyt wiele do załatwienia, by obarczać go dodatkowo słanianiem za czarnym płaszczem. Jedzenie, wystrój, trunki. Jedzenie, wystrój, trunki. Podsunął nieco kaptur do góry, tak, by widoczne były jego oczy. 
- Z chęcią poszedłbym z tobą, Desideriusie, ale sam mam wiele do zrobienia. Spotkajmy się w tym miejscu, gdy zakończysz swe zakupy, a będę miał jeszcze jedną prośbę. Może nawet nie ja, a Leithel. Będę cię widział, nie oddalę się, widzę, że większość rzeczy znajduje się niedaleko stąd. – mówiąc to zbliżył się do mężczyzny, nie miał ochoty wykrzykiwać kolejnych słów, by przedrzeć się przez osłonę deszczu. 
Stanowił grubą barierę, przez którą widoczność stawała się coraz gorsza, a dźwięk odbijał się niezrozumiałym echem gdzieś w przestrzeni. Dlatego w pewnym momencie ich kaptury nawet się zetknęły. Oczywiście wojak nie odczuł tego w inny sposób jak zwyczajne ułatwienie podczas rozmowy.  Leithel, doszczętnie już mokry kręcił się niespokojnie w miejscu rozpatrując się za swymi celami. Chciał ruszyć się już dalej, stanie dla takiego stworzonka to istna mordęga. Dlatego nie chcąc dłużej czekać skinął głową do towarzysza i odsunął się postępując krok w przeciwną stronę. Rozgoryczony czekaniem zwierzęcy przyjaciel ruszył się z miejsca i prędkimi krokami poprowadził swego pana w stronę straganu z owocami i warzywami.
- Tak Leith, najpierw jedzenie, masz rację. – westchnął i dźwięcznym, przez klamry zbroi, krokiem ruszył w stronę sprzedającej kobiety.
Mimo takowej pogody rynek wciąż wypełniony był ludźmi, potencjalnymi klientami, zarówno jak i sprzedawcami. Najwyraźniej deszcz w żaden sposób im nie przeszkadzał skoro istniała szansa na zarobek, chociażby najmniejszy. Nie dziwiło go to. To podobna zasada jeśli o wojownika chodzi. Bez wojny go nie ma, tak jak i bez pieniędzy nie ma sprzedawcy, a bez produktu brakuje kupującego. Kiedy dotarli do straganu, kątem oka zerknął czy ciemnowłosy znajomy udał się już w swoją stronę. Nie widział dokładnie miejsca w jakim stali, ale podświadomie stwierdził, że na pewno nie mókłby dla marnowania czasu. Starsza kobieta stojąca za drewnianym stolikiem, obok drewnianych półek z owocami spoglądała na Blennena z ukosa. Może nie wiedziała co o nim sądzić, może próbowała go rozpoznać, albo stwierdzić czy podobnie jak gwardziści weźmie i nie zapłaci. Poprosił jednak o kilka jabłek, gruszek, smoczych owoców i innych egzotycznych skarbów, przy których oczy białej przemokłej kuli skrzyły się najbardziej. Otworzył swą sakwę i wyjął monety, którymi uprzejmie zapłacił kobiecie. Obdarowała go zepsutym uśmiechem, na to ściągnął nieco brwi do środka i spróbował odwzajemnić uśmiech unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Przeszedłszy kilka kroków dalej zatrzymali się ponownie przy stoisku, gdzie Leithel bezceremonialnie pochwycił rzepę, za co Blennen musiał przeprosić i zapłacić. Krótko skarcił stworzonko, które przez najbliższe pięć minut chodziło z położonymi uszami i biedną, samotną rzepą na górze sakwy, na owocach. Jej liście były podobnie oklapnięte co uszy istoty.
 - Znajdź zwierzęce skóry i pomóż mi coś wybrać do naszej izby. Coś co będzie pasowało. To w ramach rozejmu. – rzucił kucając na chwilę przy Leithelu i gładząc go po głowie.
Nie lubił, gdy się na niego gniewał czy był przygnębiony. Nie o to chodzi w tej dziwnej więzi pomiędzy człowiekiem, a stworzeniem magicznym, czyż nie? Kiedy tylko biały futrzak miał swoistego rodzaju zadanie, wszelkie poróżnienia zanikały. Czuł się wtedy potrzebny, bardzo ważny, ba, najważniejszy. Jak heros, bohater, który może zbawić cały świat. Taka niewielka sprawa, a ile szczęścia może wnieść w zwierzęce serduszko. Zwierzę oddaliło się natychmiast, biegając w tę i z powrotem szukając wyznaczonego stoiska. Blennenowi zdawało się, że nie było go może dwóch minut, a na samo stoisko szli zdecydowanie dłużej. To pewne, spowalniał swego towarzysza. Kiedy jednak dotarli na miejsce w oczach mężczyzny coś się poruszyło. Iskierka zainteresowania, wręcz szczęścia. Spodziewał się marnej jakości futer odyńców, lisów i borsuków, tymczasem na pierwszym planie dostrzegł dorodnego szarego wilka, a po przekalkulowaniu sierści w dotyku z zadowoleniem uznał, iż jest prawdziwy. Oczywiście nie brakowało marnych łasic, a nawet szczurów, które miały robić za kuny. Nie dał się jednak oszukać, ale słysząc cenę, tak wygórowaną zaśmiał się. Chęć zarobienia czasami bywała irytująca. Kiedy Blennen stwierdził, iż czas się oddalić, sprzedawca zatrzymał go ostatecznie i zniżył nieco swoją cenę. Wtedy skóra została zwinięta, a w drewniany stolik uderzyły monety z sakiewki wojownika. Zarzuciwszy futro na prawy bark z lekkim uśmiechem odszedł. Będzie pasował, myślał. Zostały im zatem dwa sprawunki. Dość istotne jak się okazało. Przede wszystkim rośliny, w drugiej kolejności trunki. Plany jednak uległy drobnym zmianom, ponieważ słuchając rady Desideriusa jedne z najlepszych napitków miały być w wyznaczonym przez niego miejscu. Było to zdecydowanie bliżej niż upragnione kwiaty, chwasty i inne tego typu rzeczy, Leithela. Dlatego skierowali swe kroki tam, gdzie smaczne wino i miód. Fakt faktem Blennen nie należał do koneserów wspaniałego smaku, ani nie nadużywał alkoholi, tak lubił spocząć wieczorem w łożu z kuflem gorącego miodu lub podgrzanego, lekko gorzkawego wina. Z pomocą handlarza wybrał po dwie butelczyny, wyszedł zatem z czterema, schowanymi pod płaszczem w torbie jaką tam krył. Radość białej kuli nie miała końca. Choć sierść bardzo mu już ciążyła, to oczy raziły blaskiem, gdy usłyszał o rozejrzeniu się za kwiatami. Oko wiarusa ujrzało jednak towarzysza podróży. Nie sposób było zostawić go tam bez uprzedzenia. Etykieta. Dlatego w czasie, gdy chowaniec poszukiwał skrzętnie idealnych roślin, von Rafgarel podreptał w stronę Desideriusa.
 - Znasz się może na roślinach? – spytał stojąc za nim.


• • •

[Desideriusie?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz