środa, 2 maja 2018

Od Yenny CD Kai

Stojąc na wzgórzu mojej góry marzeń,
Wmawiam sobie, że to nie takie trudne, jakim się wydaje.

Rytmiczne uderzenia kopyt o rozmoczoną drogę zdawały się nie mieć końca. Najwygodniejsze siodło, na jakim kiedykolwiek Yenna miała okazję siedzieć, uwierało niemiłosiernie, a wybrane zioła w torbie miały zostać przerobione na, cóż, maść leczącą odciski. Zbierało się na deszcz, a deszcz był ostatnią rzeczą, której podróżnym brakuje. Mniej przezorni kupcy już wyciągali swoje zbyt ciężko załadowane wozy z błota, a piesi wylewali wodę ze swoich butów. Nawet konie co jakiś czas traciły równowagę, krocząc po niepewnym gruncie. Ta podróż była jak dotychczas jedną najgorszych z mnóstwa, które zielarka w swoim życiu odbyła.

Zapasy skończyły się rano, a manierką z kwasem chlebowym najeść się nie mogła. Swoją drogą, co ją porwało tak na ten napitek w karczmie? Nie urodziła się wczoraj i dobrze wiedziała, że zwykła woda bardziej się jej przyda, tak samo większa ilość pożywienia. Od obcych jedzenia nie chciała kupować, szkoda było jej pieniędzy. Wolała już trochę wycierpieć, zresztą wszystko wskazywało na to, że była bliżej celu, niż się jej zdawało. Yenna z żalem spojrzała w górę, czując na twarzy kolejny już raz ciężkie krople deszczu. 

Jacy byli tak naprawdę ci ludzie? Dlaczego zawracali sobie głowę kataklizmami? Do czego dążyli? Czego pożądają, władzy, pieniędzy, sławy, a może wszystkich trzech? Yenna słyszała o nich wiele, jeszcze więcej sama wycisnęła ze wszelkich innych źródeł. Nie potrafiła zrozumieć motywu Mistrza Gildii. Niejaki Cervan Teroise był zwierzchnikiem organizacji i ponoć człowiekiem kierującym się prawdziwie szlachetnymi wartościami, o dobrym sercu i intencjach. Lavrance nie potrafiła i po wielu latach dalej nie rozumiała jego czynów i słów, za długo już tkwiła w tej brudnej i mrocznej części rzeczywistości, jaką był znany jej od zawsze świat.

Rozważania kobiety przerwał widok trzech budynków na horyzoncie. Nie zastanawiała się nawet, czy to aby na pewno cel jej podróży, nie było żadnych wątpliwości. Siedziba była już blisko, trochę inna, niż ją sobie wyobrażała. Bardziej zadbana, większa i przede wszystkim pełna życia, jak wskazywało światło wydobywające się z okien. Niewygody długiej podróży stały się natychmiast banalne, Yenna przebudziła się z zadumy i oddała w ręce niezawodnego instynktu. Nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji, nie pukała do drzwi żadnej organizacji, szukając wolnego miejsca. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Wejść do środka? Zrobić wstępne rozpoznanie terenu? Przepytać kogoś na uboczu? 

Nie, mruknęła. Dziś tylko podróżowała, co prawda w celach zawodowych, ale nie pracowała. Po co psuć sobie jeszcze dzień? - zapytała. Kamienista już droga wiodła w przód, a jej spieszno było, by usiąść na czymś wygodniejszym i mniej ruchliwym. Poprawiła się w siodle i pogoniła klacz, starając się zwalczyć drobne podekscytowanie. Wypatrywała ludzi, kogoś, kogo mogłaby zapytać o Mistrza gildii, sekretarza czy bogowie wiedzą kogo innego. Nie minęła chwila, a jej wzrok zatrzymał się na urodziwej kobiecie, brnącej przez mokrą trawę ku okazałemu drzewu na uboczu z jakimś przedmiotem w ręku. 

Przestało lać, a mżawka pozwoliła wszystkim kroplom w spokoju spłynąć po przesiąkniętym wszelkimi przejściami płaszczu w dół. Zaciekawiona, Yenna ściągnęła lejce na bok, uważnie obserwując obcą. Ta teraz wpatrywała się w głąb korony dębu, być może w kogoś, być może w coś. Nie usłyszała, gdy podróżniczka miękko zeskoczyła na ziemię, zostawiając zmęczoną klacz z tobołkami kilka kroków od ścieżki.

Lavrance pierwszy raz w życiu nie wiedziała, jak się przywitać, ani co powiedzieć. Spojrzała w górę, dostrzegając czarne ptaszysko bezczelnie siedzące na jednej z grubych gałęzi. Trzymało w dziobie jakieś świecidełko, chyba łańcuszek. Instynkt podpowiadał, że właścicielką była stojąca obok ciemnowłosa.

Ruszona przeczuciem, stanowczo i bezceremonialnie tknęła nieznajomą w plecy, nie spuszczając wzroku z ptaka i wyjmując okruchy sera z kieszeni. Plan już miała, teraz trzeba wprowadzić go w życie. Zbliżając jeden palec do ust, drugą ręką sięgnęła w górę, ostrożnie podchodząc do kruka. 

Czas ciągnął się jak guma, a krople wody wirowały w powietrzu pod wpływem wiatru. Nie złapie haczyka — pomyślała Yenna, gdy ptak nagle wleciał wprost w jej pułapkę, upuszczając naszyjnik i za późno rozpoznając podstęp. Kruk próbował się wyrwać z mocnego uścisku, a wisiorek spoczywał w zamkniętej, brudnej dłoni. Zadowolona swoim pokazem spojrzała na obcą. Jak kruka, miała już w garści pierwszą w gildii sojuszniczkę albo dłużniczkę.

— Zaprowadź mnie do waszej gildii — powiedziała, mając nadzieję na oprowadzenie po terenie czy spotkanie z Cervanem Teroise, cokolwiek miałoby ją przybliżyć do zostania członkiem Kissan Viikset.

Kai?

Teksty mojego ulubionego zespołu z lat 70. lubią się nawet z fantastyką :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz