niedziela, 13 maja 2018

Od Ignatiusa cd. Philomeli

Ostatnie dni były dla niego wyjątkowo spokojne, widać bogowie postanowili w końcu zlitować się nad biednym sekretarzem, który jeszcze tydzień temu nie wiedział, gdzie ręce wsadzić. Tu dokumenty z misji, tu najnowsze informacje od naukowców z Defros, tam coś innego. Wówczas pomimo dokładnej organizacji nie wyrabiał od nadmiaru informacji. Dwie osoby zatrudnił do pomocy i dopiero wtedy pozwolił sobie znowu regularnie spać i jeść a nie ciągle czytać otrzymane papiery. Irina codziennie go ścigała by zadbał o swoje zdrowie, ba nawet mistrz do niego zajrzał by dodać kilka słów od siebie. Ale co chłopak mógł poradzić, że tyle rzeczy było do zrobienia. Odpocząć planował, gdy to wszystko zostanie uporządkowane, nie wcześniej. Jeszcze doszłoby więcej dokumentów i co by zrobił? Utonąłby kompletnie w powodzi kartek papieru i tyle by go widzieli. Oh nie, trzeba było zrobić to od razu, nie mógł zostawić tego na później.
Dziś właśnie kończył to wszystko, pozostawało mu wysłać do Defros podziękowania za wysłanie dokumentów i znieść ostatnie pliki dokumentów do biblioteki. Niewiele, aczkolwiek przemęczenie właśnie teraz postanowiło zacząć dawać o sobie znać i nawet na te drobne zadania nie miał zbyt wielu chęci i siły. Co się dziwić, po takim okresie nawet więksi pracusie niż on mogli mieć dość. Jedynie świadomość, że jak zamknie te sprawy, to będzie miał spokój, napędzała go do dalszego działania i tej myśli zawzięcie się trzymał.
Napisał więc szybko krótki list i pędem udał się do izby sokolników chcąc go wysłać. Kiedy wyszedł na zewnątrz mróz zaatakował go w ułamku sekundy, chłopak przez moment miał ochotę wrócić się do ciepłego budynku. Uparcie jednak kroczył dalej jedną rękę zaciskając na małej kartce a drugą wpychając do kieszeni płaszcza. Nie rozglądał się, swój wzrok skupił na małym budyneczku zamieszkanym przez ptaki znajdujące się pod opieką Philomeli. Zresztą na co miał patrzeć? Na pustą, zaśnieżoną okolicę, która wyglądała tak samo przez ostatnie trzy i pół miesiąca? Może i warstwa śniegu zaczęła się zmniejszać, ale do wiosny było daleko, a tym samym musiało minąć jeszcze trochę czasu zanim cokolwiek wokół się zmieniło i nadawało do obserwowania.
- Maaaaaaam! - Głośny krzyk sprawił, że Iggy stanął w pół kroku a dłoń kierująca się ku klamce zamarła.
Nim zdążył unieść głowę by zobaczyć, kto wybrał się na dach i tam postanowił zdzierać gardło, prosto w jego ręce spadła Philomela. Skąd? Jakim cudem? Nie miał zielonego pojęcia, co robić mogła na dachu. I nie posiadał w tej chwili czasu, by ją o to zapytać. Wszystko wydarzyło się tak nagle, że nie miał żadnych szans nawet na ustanie na nogach, co tu mówić o wymienieniu paru zdań. Oboje wpadli w zaspę śniegu po kilku jego nieszczęsnych krokach, które, wedle planu, miały mu pomóc utrzymać równowagę. Chłopak stęknął cicho i zesztywniał, gdy poczuł lodowaty śnieg na twarzy i szyi, nie wspominając o przylegającym do ciała mokrym ubraniu.
Pierwsza zareagowała Philomela, szybko zerwała się z białego puchu na nogi po czym zerknęła na chłopaka.
- Przepraszam, że na ciebie tak niespodziewanie spadłam - odezwała się po chwili wyciągając w jego stronę rękę.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział krótko po czym przyjął pomoc, podniósł się z zaspy i dokładnie otrzepał ubrania ze śniegu. - Czemu weszłaś na dach? - Kobieta właśnie zamierzała mu odpowiedzieć, gdy brązowy orzeł zwrócił na siebie ich uwagę przeciągłym skrzekiem. Ptak siedział na dachu ptaszarni i obserwował ich uważnie. - Czy to... Emeryk? Znowu uciekł? - dodał czarnowłosy szybko, gdy tylko przypomniał sobie imię orła.

Philomela? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz