piątek, 11 maja 2018

Od Desideriusa CD Blennena

Spał bez problemów. Wyjątkowo długo, wyjątkowo wygodnie i wyjątkowo twardo, snem głębokim, z którego wybudzić go było sztuką. Zazwyczaj bywało zupełnie na odwrót, a energia wypełniająca młodzika stanowczo nie pozwalała nawet przymknąć oka. A teraz leżał i gapił się bezsensownie na drewniany, zdobiony żłobieniami sufit swojego pokoju. Z ulgą wspominał nieszczęsne chochliki i ich psikusy, podkradnięcie skryptów i sztuk. Gdyby nie to, prawdopodobnie dalej gnieździłyby się w podwieszonych deskach, niemiłosiernie hałasowały i przyprawiały mężczyznę o ciarki, złe myśli, bo może wszyscy mieli rację, może powoli zmierzał do tego „nieuchronnego szaleństwa artysty”. Ku radości nie była to choroba. Jeszcze.
Ale cały zapał młodego Coeha gdzieś po tym wszystkim ponownie wyparował, zniknął. Ostał na ziemiach gildii, przyzwyczaił się do realiów, a później znowu zamarł, bo przecież poznał ją już tak dobrze. Świat znowu zwolnił, ptaki nie śpiewały już tak pięknie, a potrawy nie smakowały tak dobrze, jak wcześniej, bo to wszystko, co serwowały kucharki, nie było już nowe i zadziwiające, interesujące. Było znane, oklepane i nie przyprawiało go o ciarki przechodzące wzdłuż kręgosłupa.
Z ciężkim sercem musiał sobie uświadomić i przyznać, że popadł w rutynę i to dlatego wszechświat stracił na sile. Bowiem Desiderius znosił wiele męk i zawodów tej rzeczywistości, ale nieszczęsnego zapętlenia w działaniach nie mógł po prostu wytrzymać i wpuścić do swojego życia bez mrugnięcia bystrym, szarym okiem.
W końcu, po dobrej godzinie wylegiwania się i zastanawiania nad tym, co dobre, a co nieco mniej, zdecydował się w końcu zwlec swoje chude dupsko z posłania i chociaż spróbować się ogarnąć, namiętnie wmawiając sobie, że coś może się jednak wydarzy, a to wszystko nie bywa aż tak bezsensowne.
I nawet gdy ruchy miał ociężałe, długie i bez większego zapału, chęci, czy życia, to każdy obserwator musiał przyznać, że wciąż należały do tych płynnych i zgrabnych. Wręcz eterycznych, przyciągających oko i wzbudzających zachwyt, bo przecież mało kto potrafił poruszać się jak w zwolnionym tempie.
Ze zmęczeniem na twarzy założył swoje ulubione ostatnimi czasy, bo najwygodniejsze, spodnie, luźniejsze niż większość, jaką trzymał w szafie i wciągnął zdecydowanie za dużą koszulę, bo co było dobre na wyrost, to za szerokie w klatce piersiowej i Coeh zwyczajnie w nich pływał, ba, wręcz się topił i ginął gdzieś pod materiałem ubrania. Nawet nie kwapił się poprawić włosów, które rozwichrzone we wszystkie strony świata, trwające w artystycznym nieładzie, jak to określał, były wizytówką jego dewizy „jakim mnie stwórco uczyniłeś, takim mnie masz”.
Zerknął na zwoje rozrzucone po pokoju, karteluszki na jego małym stoliku, gdzieniegdzie rozlany atrament, walające się na półce pióro. Chaos otaczający młodzieńca ze wszystkich stron zabiłby nawet najwytrwalszego w boju, bo każda perfekcyjna dama domu nie podjęłaby się ogarnięcia burdelu, jaki zdążył uczynić ze swojego mieszkanka. A mimo wszystko Desiderius doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co gdzie jest, odnalezienie się w całym tym armagedonie nie było dla niego wyzwaniem, bo jednak miał pamięć do tego, gdzie co położył.
Schylił się i zajrzał pod łóżko, byle upewnić się, że jego skrzynia z rekwizytami jednak nie zdecydowała się zdematerializować w ciągu nocy.
A później to nieco smętne, rozdrażnione monotonią spojrzenie padło na okno. Właściwie i konkretniej nie na samo okno, ale na parapet i stojącą na nią doniczkę, w której trwały dokładnie pielęgnowane przez młodzieńca fiołki. Możliwe, że zazgrzytał zębami, że zacisnął mocniej szczęki i wykrzywił twarz w grymasie, przypominając sobie o zakopanym gdzieś w stercie sztuk i ról liście, jednym, głupim i co najważniejsze – niedokończonym piśmie do jego A., do którego nie mógł się zebrać, więc leżał tak, całkiem zapomniany, śmierdzący zawodem i codziennie gorączkowo przypominający się mężczyźnie. Wiedział, że powinien, bo przecież istniało tyle spraw, których nie zamknęli, a powinni. Bo przecież jeszcze niczego nie wytłumaczył, nie wyjaśnił, dlatego tak piekielnie bolało, bo wiedział, że paskudne A. gdzieś tam na niego czeka, a on tak bezdusznie zostawił je bez odpowiedzi na nurtujące pytania.
Zamknął drzwi głośnym trzaśnięciem, mając jedynie nadzieję, że ten gest uciszy głosy w głowie, zachowa je w pokoju i nie pozwoli im uciec. Byle mężczyzna mógł dalej w spokoju funkcjonować. A przynajmniej próbować.
Jak dotąd ignorowane jelita, teraz zaczęły porządnie dawać o sobie się we znaki, a aktorzyna głodny być nie lubił, żarł zresztą za trzech i ganiał po tawernach, gospodach, czy karczmach, szukając coraz to nowszych smaków, zaspakajając przy okazji wrodzone zamiłowanie do ciekawszych kompozycji. W rodzinnej wiosce był przyzwyczajony do tak samo mdłych zielenin. Chwile wolności decydował się przeznaczyć na jak najdokładniejsze poznanie kultur mu obcych i intrygujących te ciekawskie oczęta.
Co prawda dopiero co przyszło mu psioczyć na tutejsze posiłki, ale nie chciało mu się wybiegać gdzieś dalej. Ostał na stołówce przynależącej do gildii i począł zajadać się posiłkiem.
I wtedy nastąpił pierwszy przeskok w ciągnącej się od kilku dni powtarzalności, bo do Coeha zdecydował się przysiąść towarzysz. Wyjątkowy, naprawdę piękny towarzysz, który spoglądał na niego łagodnym, proszącym spojrzeniem, najwidoczniej doczekując się poczęstunku. Białe futro poruszało się i skrzyło z każdym oddechem nabieranym w płuca istoty, listki przy piersi cicho szeleściły, a ogromna kita drgała miarowym rytmem. Białe stworzenie rozsiewało wokół siebie na tyle uspokajającą aurę, żeby wszystkie jak do tej pory dręczące Coeha sprawy odeszły w zapomnienie.
Stworzenie reagowało, gdy przykładał widelec z nabitym mięsem do ust. Oczy mu wtedy niemiłosiernie mocno iskrzyły. Gdyby Desiderius należał do tych bardziej roztropnych i pełnych zapału do pomocy, zapewne rzuciłby coś zwierzakowi i obserwował go, aż skończy jeść. Problemy jednak stały mu na drodze, bo przecież z pewnością miał właściciela, a nikt nie wie, czy przystałby z uśmiechem na działanie pod tytułem „dokarmianie cudaka”, a po drugie, nawet jeśli, to nie wiedział, co mógłby mu dać, a naprawdę nie chciał kończyć z tak piękną istotą na sumieniu, bo okaże się, że nie może czegoś spożyć.
Dlatego tylko wystawił dłoń do białego futrzaka, dał ją obwąchać i lekko pogładził go grzbietem palca wskazującego po czole.
— Jesteś naprawdę piękny i serce mi się kraja, ale się z tobą nie podzielę. No nie patrz tak na mnie, nie chcę ci zrobić krzywdy, dobrze? A idź pan z tobą w cholerę, co, będziesz na mnie się tak lampił i przyprawiał o wyrzuty sumienia, co? Okropnyś, cudowny — mruczał do zwierzęcia, śmiejąc się pod nosem i przyznając w głowie, że rzeczywiście szczęściarzem jest ten, który trzyma tę istotę pod swoją strzechą.
— Leithel, kultury. — Desiderius drgnął, słysząc ten zabijająco spokojny ton głosu, który najwidoczniej skierowany był do białego towarzysza. Zdecydowanie do niego, bo stworzenie, ku niezadowoleniu młodziana oddaliło się i przystanęło przy postawnym mężczyźnie.
Czerwony.
Rażąco czerwony, jak maki, jak krew, jak pióro przyczepione do jednego z rekwizytów Coeha. Jak woskowa pieczęć przy królewskim liście. Jak nici, którymi była przeszyta ulubiona koszula Coeha.
— Tylko jedno, żarłoku. Kończą się, musimy zaopatrzyć się w większą ilość owoców. — Wyciągnął jabłko i podał je zwierzęciu, które dumnie prężyło się na tylnych łapach.
Desiderius na pierwszy rzut oka mógł przyznać, że byli przeciwieństwami. Tak pięknie dopasowanymi, dopełniającymi się przeciwieństwami.
— Wybacz zachowanie mojego Chowańca. Czasem zapomina o prawidłowym zachowaniu. A jeśli mogę, twoja godność? O ile poznaliśmy się wcześniej, najzwyczajniej zapomniałem. Blennen von Rafgarel. — Desiderius zaśmiał się cicho, widząc, jak mężczyzna się kłania. Nie zasługiwał na aż takie wyrazy jakiegoś tam szacunku. Wystarczałoby podanie dłoni.
Leithel mlaskał w najlepsze, hałasował, jedząc, a Coeh tylko na niego spoglądał z istnym zauroczeniem w oczach, bo cudne zwierzę koiło każdą zszarganą część mężczyzny, nawet jego najmniejszy cal.
— Nie mieliśmy jeszcze okazji, spokojnie — odparł stonowanym głosem, wracając spojrzeniem do mężczyzny. Podniósł ociężale tyłek z siedziska. — Desiderius Coeh, cała przyjemność po mojej stronie — dodał, również oddając mu pokłon. — Nie przepraszaj za niego, jest zaprawdę wyjątkowym i przyjemnym towarzyszem posiłków. Nie widziałem cię jeszcze w tutejszych okolicach, jesteś nowy, prawda? Jeśli tym razem to ja coś przeoczyłem, czy zapomniałem, proszę o wybaczenie. — Zerknął na białą kulę, która dalej pochłaniała jabłko. — Dużo się dzieje — dopowiedział ciszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz