wtorek, 1 maja 2018

Od Kai

Zastukała palcem o jasne drewno, z którego składał się jej ukochany instrument, zastanawiając się, jakby dostać się na to drzewo górujące idealnie przed jej nie najmniejszym nosem i do czarnego, raczej inteligentnego ptaka, który spoglądał na nią z nierealnymi iskierkami rozbawienia w oczach, które powoli doprowadzały ją do szału. I nie, nawet nie próbujcie pytać, dlaczego tam chciała się dostać, chociaż i tego w końcu się dowiecie. W swoim czasie, oczywiście. Bo w końcu zrobiło się troszkę cieplej, rzęsisty deszcz zamienił się w ledwie mżawkę, więc ostatecznie mogła wyjrzeć przez drzwi ogromnego budynku Gildii, może i w poszukiwaniu inspiracji, bo te powoli się kończyły, nawet jeżeli przez głowę przebiegały jej galopujące myśli o niby-zielarzu o błękitnych oczach, które zdecydowanie nawiedzały niejedną kobietę, czy o młodym, chyba trochę roztargnionym chłopcu, który, jak później się okazało, był nawet nie najgorszym posłańcem, a i z samym Mistrzem miał bliższe relacje. Buty nieprzyjemnie zapadły się w mokrej ziemi, gdy zboczyła z kamienistej ścieżki na ubocze, a Kai wykrzywiła twarz w nieznacznym grymasie, bo tak bardzo tego nienawidziła. Nie lubiła wilgoci, nie lubiła chłodnego wiatru, a najbardziej to nienawidziła błota i w tamtym mogłaby zrobić wszystko, żeby trafić na jakąkolwiek pustynię, wydmy, cokolwiek, ba, przeżyłaby nawet powrót do swojego pierwotnego miejsca zamieszkania, bo i może było tam wilgotno, może i padało, ale jednak błoto powstawało na zdecydowanie krótszy okres czasu i nie utrzymywało się tak długo, jak tutaj. Przystanęła na chwilę, rozglądając się dookoła, oczywiście w lewej dłoni trzymając swoją jakże ukochaną lutnię. Burknęła coś pod nosem, że przecież te chmury mogłyby już odpłynąć w dal i odsłonić słońce, które się za nimi czaiło. W końcu komu by to przeszkadzało. Chwila zadumy, chwila roztargnienia i pochwycenia w palce złotego wisiorka, tak ważnego i cennego, wręcz bezcennego, przenoszącego tyle chwil czy wspomnień. Chwila nieuwagi. A po chwili wisiorek został bezczelnie zerwany z jej szyi przez pewne, obrzydliwe, czarne ptaszysko. Dosłownie kilka sekund, a pomiędzy jej palcami nie znajdowało się już nic, a nic, pustka. Już po raz kolejny podczas przebywania w Gildii coś ważnego zostało jej zabrane w bezczelny sposób. Klątwa. No i właśnie w tym momencie wracamy do początku naszej bajki, legendy, historii czy czego wy tam chcecie. Z Kai wpatrującą się w koronę drzewa, posyłającą złowrogie spojrzenie okropnemu ptakowi, który miał czelność przelecieć tak blisko, zabrać cenną rzecz i po prostu uciec. I w teorii mogłaby wejść na drzewo. Ale jednak śliska kora, ból brzucha i ogólny pech kobiety nie zachęcały do podjęcia wyzwania, zresztą pewnie zwierzę zdążyłoby uciec wraz ze swoją zdobyczą. Kobieta westchnęła ciężko, ewidentnie zmęczona i niezadowolona z rozwoju sytuacji, bo czuła się coraz gorzej, chmury też zapowiadały, że zaraz runie, a ona przecież nie miała na sobie nic cieplejszego czy czegokolwiek, co uchroniłoby ją od deszczu. Ale nie pozostawało jej nic innego, jak po prostu wpatrywać się w ptaka, błagając w myślach, że puści ostatecznie złoty wisiorek z inicjałami, a nawet jeśli tego nie zrobi, to po prostu nie odleci poza zasięg wzroku. I jej skupienie zdecydowanie utrzymywałoby się na bezczelnym stworzeniu, dopóki ktoś nie dźgnął jej palcem w plecy.

Ktoś, coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz