piątek, 11 maja 2018

Od Blennena CD.: Desiderius

• • •

   Młody mężczyzna o ciemnych, rozwianych na wszystkie strony świata włosach. Wątły w ramionach. Z pewnością nie wojownik. Szare, smętne oczy – żaden z niego klecha. Cieszyłby się wtedy z życia, a jego tęczówki skrzyłyby radością. Niewielkie emocje na twarzy, bard? Oni zawsze doskonale potrafią opanować wszelakie emocje. Aktorzy i pieśniarze, ludzie utalentowani, sztukę człowieczeństwa zamykają w małym palcu. Von Rafgarel zmrużył nieco oczy, co z pewnością było widoczne. Kontemplował pochodzenie rozmówcy. Być może to spaczenie wojownika, wykwalifikowanego żołnierza gotowego do boju w każdej chwili. Choć teraz… Mówi się, że dobry wiarus mógłby na gołe pięści pokonać niejednego. Czy zwątpił w siebie? Sztylet, niewielki i zdobiony za pasem. Przez chwilę, całkiem bez potrzeby, poczuł się jak prawdziwy paniczyk. Nie lubił tego uczucia, zdecydowanie nie lubił. Oczywiście nie miał w zwyczaju przejmowania się i zwracania uwagi na to, jakie kto ma o nim zdanie. Z drugiej jednak strony nie chcąc przynieść hańby rodzinie – powinien. Musi utrzymywać wizerunek, jaki został na niego narzucony. Odgórnie, dawno było to już zaplanowane. Co więc na to poradzić, jak nie po prostu się z tym pogodzić i trwać w takiej aurze i otoczce, w jakiej chcą go widzieć wszyscy pozostali? Nie, nie aktor. Wydaje się być czymś przytłoczony. Choć ci są również ludźmi, udawaliby w towarzystwie. Nie spyta, zapewne nie teraz, może sam do tego dotrze rozpoczynając własne śledztwo. W pewnym sensie wynosił z takiego poczynania satysfakcję. Kiedy zwierzęcy towarzysz zakończył swój drobny posiłek prędkimi ruchami łapek znalazł się tuż przy nogach rozmówcy Blennena. Położył na jednej z nich łapę i główką otarł się, jakby chciał okazać mu swoją sympatię. Biegająca i wspinająca się bomba uczuć, w przeciwieństwie do właściciela. Przyciągają się. Całkowicie niemal różnią, a tak idealnie do siebie pasują. Ciężko byłoby sobie wyobrazić czerwonopiórego bojownika bez białej kuli sierści obok siebie. Pełne emocji oczy, mówiące więcej niż mogłyby wyjawić jakiekolwiek słowa. Mimo wszystko Blennen uśmiechnął się widząc to. Od pewnego czasu, zanim oboje pojawili się w gildii, Leithelowi brakowało zajęć i towarzystwa innego niż właściciel. W domu von Rafgarelów ciężko o przyjemną i nieudawaną rozmowę. Obowiązuje etykieta, której złamanie mogłoby być sporym uszczerbkiem na honorze poszczególnych osób. Dlatego Chowaniec najzwyczajniej siedział tam obok swego pana nie pomrukując nawet w swoim języku. Był znudzony, stworzenie które musi biegać, chodzić, skakać i wspinać się, przez blisko trzy dni nie mogło robić nic z wymienionych rzeczy. Katorga dla takiej kuli energii i pomysłów. Tyle dni trwała odprawa Blennena w domu rodzinnym. Zaskoczona matka, która uważała, że syn pójdzie drogą ojca, dziada i pradziada, a nawet może kolejnych z nich. Ojciec nie wtajemniczał swojej kobiety w plany odnośnie wykształcenia synów, jak i ona nie wprowadzała go w życie córek. Prawdziwy podział płci, czyż nie? Niestety nie podzielili się po równo. Troje synów, dwie córki, brak symetrii, hańba. Wszystko było hańbą. Tylko straszenie nią okazywało się skuteczne i nazywano je zwyczajną dyscypliną. Tak czy inaczej, ojciec sam prawdopodobnie nie wiedział wtedy na co wysyła syna. Nie spełni się tu w walce, wątpił by smoki pojawiły się po raz kolejny. A tylko o sławę chodziło. To stąd znane jest jego nazwisko. To w ten sposób zaistnieli. Odwaga i bycie nieustraszonym, nawet jeśli pchają się w objęcia śmierci. Czasami zastanawiało go, jakim cudem udaje im się przeżyć. Nie zawsze atak z zaskoczenia uda się sparować lub jakkolwiek zablokować. Czasami to łut szczęścia, zwyczajny przypadek, że ostrze nieznajomego nie przebija boku, albo nie ucina głowy. Bogowie mają ich w swej opiece. To pewne, bo jak inaczej można sobie to wyjaśniać? Każdy ma swój sposób. Każdy zapewne jest dobry. Najłatwiejszym jest obarczenie bogów, stwórców nieba i ziemi, którzy posiadają tak nadnaturalne moce, że nie sposób ich logicznie wyjaśnić i pokazać światu.
- Brakuje mu towarzystwa. – posłał delikatny uśmiech w stronę Desideriusa, potem zerkając na swojego zwierzęcego towarzysza.
Piękne imię, pomyślał przy okazji. Desiderius. Tak miękko się je wymawia, przynajmniej w głowie. W pewnym sensie nowopoznana postać zaintrygowała Blennena. Sam do końca nie wiedział jeszcze dlaczego. Może przez swoją tajemniczość i taką też aurę, która przez niego biła. Wydawała się być szara, może szarobłękitna. Odwzorowywała odcień jego oczu. W pewnym sensie podobnych do tęczówek Blennena. Podobały mu się, zimne i niezmierzone. Zwrócił na nie uwagę już wcześniej. To niewielkie spaczenie jeśli o oczy chodzi. Zazwyczaj zauważał je pierwsze, unikając kontaktu wzrokowego, by nie stworzyć dziwnego uczucia, które mogłoby się zrodzić w mniemaniu drugiej osoby.
- Owszem, nowy. Przybyłem blisko dwa dni temu, ale nie miałem okazji poznać zbyt wielu członków. Imiennie znam właściwie tylko ciebie i Mistrza. – powstrzymał w sobie westchnięcie, które być może byłoby oznaką braku kultury i zainteresowania, a nie to chciał osiągnąć, płuca czasami wymagają głębokiego oddechu, zwłaszcza kiedy dzień w dzień ściskane są pancerzami. – Nie znam również zbyt dokładnie miasta, a jak mówiłem, potrzebuję wybrać się na rynek. Mógłbyś mnie pokierować? – spojrzał na ciemnowłosego, mówiąc dość stonowanie, grzecznie, miękkim, ale wciąż donośnie.
Czy to w ten sposób zawiera się nowe znajomości? To nowe doświadczenie, być może nie zaczął wyjątkowo dobrze. Kontakty międzyludzkie to trudny orzech do zgryzienia, aczkolwiek czasami trzeba się otworzyć, przełamać i spróbować. Kto, jeśli nie on?
- O ile nie masz innych sprawunków oczywiście, nie chciałbym ci zabierać cennego czasu. – dodał po chwili, twierdząc, że będzie to idealnym uzupełnieniem niedokończonej myśli.
Czy jako wojownik w ogóle powinien mieć znajomych? Tak wiele pytań, dlaczego nigdy nie może znaleźć dla nich satysfakcjonujących odpowiedzi. Patetyczna sytuacja, którą ciężko jest pojąć. Zwłaszcza to rozbicie w jego umyśle. Blennen bywa tak banalny do zrozumienia, a tak trudno do niego dotrzeć. Jedno powinno wykluczać drugie, ale niestety nie działa w tenże sposób. Słysząc słowa swego pana, Leithel wydał z siebie przedłużony, wibrujący wysoki dźwięk wpatrując się ślepiami w Desideriusa. Teraz go sobie upodobał. Puszysta kita zaczęła groteskowo poruszać się niczym u psa, choć w znacznie wolniejszym tempie na większości, a stokrotnie prędzej na samym koniuszku. Jego podzielność uwagi bywa czasem zadziwiająca. Mniej oprószone sierścią przednie łapki zaczęły pacać raz po raz nogę nowego przyjaciela stworzonka, a listki szeleszcząc i gibiąc się na boki mogły jedynie być wskaźnikiem zniecierpliwienia i rozgoryczenia spowodowanego zwlekaniem. Wojak nawet nie próbował uspokoić towarzysza, zapewne jedno słowo rozmówcy wystarczyłoby, żeby w tej chwili Leithel zrozumiał. Obawiał się raczej zgody z jego strony, co skutkowałoby wystrzałami w górę puszystej, białej kuli, która tylko w ten sposób mogłaby okazać swoją radość i ogólnie rozpierające szczęście. Przez chwilę w tym czasie Blennen rozglądał się za ogryzkiem, który każde zwierzę by pewnie zostawiło, w końcu jest mało smaczny, jednak najwidoczniej Leithel z rozpędu pochłonął nawet i taką końcówkę. 


• • •

[Desideriusie?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz