[muzyka]
• • •
- Spokojnie, szykuj się na dźwiganie roślin dla siebie. Ojciec by mnie zabił za
rozpieszczanie pupila. – prychnął cicho i rzucając tęskne spojrzenie na
halabardę wyszedł z pokoju zamykając drzwi za sobą.
Czas się zadomowić. Przez chwilę poczuł się jak w akademii. Własne lokum, a wszyscy członkowie blisko, gdzieś w pokojach obok, wspólna jadłodajnia, łaźnia i człowiek, przed którym każdy powinien zbić pokłon. Mistrz. Ten, który zawsze będzie najwyżej. Uderzająca zazdrość, za każdym razem uniżony wiarus. Jedynie pionek. Cóżeś ze mną uczynił ojcze? Znikoma iskierka gniewu zawirowała gdzieś w okolicy źrenic, a chcąc o niej zapomnieć po prostu udał się niespiesznym krokiem do jadłodajni. Znów zaczął rozpatrywać profesję nowopoznanego. Ponurzy wydawali się mu zawsze chemicy, w swoim świecie. W świecie, którego zwyczajny śmiertelnik nie pojmie. Tacy mają zazwyczaj bojowników za kupę mięsa bez mózgu, który zastępują ewentualnie mięśnie. To się nie sprawdza. Zarówno jak wojownik nie zrozumie świata chemii i biologii, tak i uczony nie pojmie świata walki. Żadne nie będąc w swoim żywiole nie ma szansy na przetrwanie. Tak działa już podział ludzkości, w żaden sposób nie można go zmienić. Choć może kiedyś zacznie raczkować podczas ewentualnej ewolucji. Któż wie, któż wie? Niegdyś w końcu nie do pomyślenia było, by kobieta dzierżyła miecz, a teraz? Cóż, mało to takich, które sieją rozbój na ulicach w kapturze skrytobójcy z mizernym sztyletem w dłoni? Owszem, dążąc do tego – niewielki nóż jest bronią kobiet, bronią tchórzy i tych, którzy nie potrafią walczyć. A on właśnie miał go przy pasie. Wstyd. Wstyd. Wstyd. Chociaż prawdopodobnie tylko ci wykwalifikowani w owej dziedzinie zdają sobie sprawę z tego. Nie powinny go trapić takie rzeczy, nie da po sobie o tym poznać. Potrafi walczyć. Jest herosem. Bardowie ułożą pieśni, ludzie go znają. Pojawiwszy się w sali jadalnianej rozejrzał się za towarzyszem podróży. Dostrzegł, iż ten zakończył już swój posiłek, dlatego też podszedł do niego. U boku nogi Blennena dreptał szczęśliwie z uniesionym ogonem Leithel. I Desiderusowi przydałby się płaszcz. Egoistyczne myślenie wolnego strzelca nie pozwoliło mu jednak uwzględnić tego wcześniej. Przybył gotowy, zapewne narzucając się. Pogodzenie etykiety i przyzwyczajeń z akademii oraz licznych już bitew to trudne zadanie. Wolał jednak nic nie mówić, byłoby to zbyt sztuczne. Zbyt przewidywalne, zabrzmiałoby teatralnie, a wolał tego uniknąć. Choć w głowie próbował właśnie przemyśleć kwestię: „Pada i ty powinieneś zabrać nakrycie.”, ale to tak oczywiste. Z pewnością by to zrobił, ale sam Blennen nie dał mu na to czasu. Zapewne nawet jadł w pośpiechu, aczkolwiek nie jemu to osądzać. W jednej chwili wyprostował się niezauważalnie, przez chwilę wydawało mu się nawet, że to kręgosłup braku moralności został przywrócony do pionu, a nie ten fizyczny. By zapełnić czymś swoje postępowanie wyjął z jaśniejszej sakiewki u pasa coś na wzór ciemnej już gruszki i ofiarował ją Leithelowi, może dla zabicia czasu, może dlatego, że nie było mu jej szkoda, skoro wybierają się po kolejne, nowe zapasy.
Czas się zadomowić. Przez chwilę poczuł się jak w akademii. Własne lokum, a wszyscy członkowie blisko, gdzieś w pokojach obok, wspólna jadłodajnia, łaźnia i człowiek, przed którym każdy powinien zbić pokłon. Mistrz. Ten, który zawsze będzie najwyżej. Uderzająca zazdrość, za każdym razem uniżony wiarus. Jedynie pionek. Cóżeś ze mną uczynił ojcze? Znikoma iskierka gniewu zawirowała gdzieś w okolicy źrenic, a chcąc o niej zapomnieć po prostu udał się niespiesznym krokiem do jadłodajni. Znów zaczął rozpatrywać profesję nowopoznanego. Ponurzy wydawali się mu zawsze chemicy, w swoim świecie. W świecie, którego zwyczajny śmiertelnik nie pojmie. Tacy mają zazwyczaj bojowników za kupę mięsa bez mózgu, który zastępują ewentualnie mięśnie. To się nie sprawdza. Zarówno jak wojownik nie zrozumie świata chemii i biologii, tak i uczony nie pojmie świata walki. Żadne nie będąc w swoim żywiole nie ma szansy na przetrwanie. Tak działa już podział ludzkości, w żaden sposób nie można go zmienić. Choć może kiedyś zacznie raczkować podczas ewentualnej ewolucji. Któż wie, któż wie? Niegdyś w końcu nie do pomyślenia było, by kobieta dzierżyła miecz, a teraz? Cóż, mało to takich, które sieją rozbój na ulicach w kapturze skrytobójcy z mizernym sztyletem w dłoni? Owszem, dążąc do tego – niewielki nóż jest bronią kobiet, bronią tchórzy i tych, którzy nie potrafią walczyć. A on właśnie miał go przy pasie. Wstyd. Wstyd. Wstyd. Chociaż prawdopodobnie tylko ci wykwalifikowani w owej dziedzinie zdają sobie sprawę z tego. Nie powinny go trapić takie rzeczy, nie da po sobie o tym poznać. Potrafi walczyć. Jest herosem. Bardowie ułożą pieśni, ludzie go znają. Pojawiwszy się w sali jadalnianej rozejrzał się za towarzyszem podróży. Dostrzegł, iż ten zakończył już swój posiłek, dlatego też podszedł do niego. U boku nogi Blennena dreptał szczęśliwie z uniesionym ogonem Leithel. I Desiderusowi przydałby się płaszcz. Egoistyczne myślenie wolnego strzelca nie pozwoliło mu jednak uwzględnić tego wcześniej. Przybył gotowy, zapewne narzucając się. Pogodzenie etykiety i przyzwyczajeń z akademii oraz licznych już bitew to trudne zadanie. Wolał jednak nic nie mówić, byłoby to zbyt sztuczne. Zbyt przewidywalne, zabrzmiałoby teatralnie, a wolał tego uniknąć. Choć w głowie próbował właśnie przemyśleć kwestię: „Pada i ty powinieneś zabrać nakrycie.”, ale to tak oczywiste. Z pewnością by to zrobił, ale sam Blennen nie dał mu na to czasu. Zapewne nawet jadł w pośpiechu, aczkolwiek nie jemu to osądzać. W jednej chwili wyprostował się niezauważalnie, przez chwilę wydawało mu się nawet, że to kręgosłup braku moralności został przywrócony do pionu, a nie ten fizyczny. By zapełnić czymś swoje postępowanie wyjął z jaśniejszej sakiewki u pasa coś na wzór ciemnej już gruszki i ofiarował ją Leithelowi, może dla zabicia czasu, może dlatego, że nie było mu jej szkoda, skoro wybierają się po kolejne, nowe zapasy.
- Wciąż pada, momentami nawet bardziej. Liczę, że ci to nie przeszkadza. –
przeredagował swoją wypowiedź.
Tak zabrzmiała zdecydowanie bardziej przystępnie i w żaden sposób nie sugerowała niczego nazbyt mocno, nie ukazywała tego, co powinno być utajnione. Oboje usłyszeli mlaskanie, które jednak prędko się zakończyło. Owoc nie był duży, wręcz nieco skarłowaciały, a przez to, że rozpadał się w pyszczku stworzenia po każdym gryzie, poszło mu to sprawnie. Dziś mieli przy okazji zrobić zakupy w postaci roślin i dodatków do lokum. Najbardziej zależało mu na zwierzęcej skórze, którą mógłby rozłożyć na środku. Domyślał się, że raczej nie natrafi na łosia czy niedźwiedzia, ale był w stanie zadowolić się marnym wilkiem czy odyńcem.
Tak zabrzmiała zdecydowanie bardziej przystępnie i w żaden sposób nie sugerowała niczego nazbyt mocno, nie ukazywała tego, co powinno być utajnione. Oboje usłyszeli mlaskanie, które jednak prędko się zakończyło. Owoc nie był duży, wręcz nieco skarłowaciały, a przez to, że rozpadał się w pyszczku stworzenia po każdym gryzie, poszło mu to sprawnie. Dziś mieli przy okazji zrobić zakupy w postaci roślin i dodatków do lokum. Najbardziej zależało mu na zwierzęcej skórze, którą mógłby rozłożyć na środku. Domyślał się, że raczej nie natrafi na łosia czy niedźwiedzia, ale był w stanie zadowolić się marnym wilkiem czy odyńcem.
• • •
[Desiderusie?]
[Desiderusie?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz