Niewiarygodne, że po tylu porażkach, upadkach i niepowodzeń, on wciąż ma
siłę na pozytywne myśli. Nawet pomimo tych wszystkich krzywd, siniaków,
wybitych palców, skaleczonych ud i otarć od katowskich pejczy,
szczerzył się głupkowato, posyłając Noctisowi dwuznaczne spojrzenia. Zaczepiał chłopaka i brzdąkał na tej swojej popierdolice
karczemne piosenki, choć ledwo siedział w siodle. Zachowywał się, tak
jakby ich poprzednią przygodę wymazał z pamięci. I może, to właśnie był
jego sposób, aby sobie z tym poradzić. Zapomnieć, bo cóż można więcej.
Olać, przecie w ciągu całego życia doświadczyło się już tyle porażek, że
kolejna nie powinna robić większej różnicy. Żal tylko tych pieniędzy,
obiecanych i własnych. Wszystko zostało zaprzepaszczone na podróż i na
inne nagłe wypadki, a o wypłacie od oszustów nie ma nawet co mówić. Na
dnie sakiewek pozostało im zaledwie parę miedziaków, a droga przed nimi
jeszcze długa. Wprawdzie do tej pory żyli raczej roztropnie, unikając
zajazdów czy karczm, a racjami rozporządzali rozsądnie. Jednakże pomimo
ich starań dobytek z dnia na dzień ubożał coraz bardziej, a żołądek
pośpiewywał ponure pieśni. Sytuacja stała się, aż na tyle niemiła, że w
pewnym momencie Flare
zaproponował, żeby Xavier sprzedał nieco swoich błyskotek, którymi
niezmiennie brzęczały na jego szyi i rękach. Bard, aż przerwał grę na
lutni i spiorunował towarzysza wzrokiem pełnym wyrzutów, mrucząc coś o
nakładaniu klątwy. Wtedy też Noctis rzucił drugim pomysłem, już milszym
dla białowłosego, żeby ten pograł nieco w karczmie i zarobił na ich byt.
Zazwyczaj mag unika występów w obszczanych szynkwasach, celując w
bardziej wychowaną (i bogatszą) widownie. Jednak tym razem trzewia
zagłuszyły jego dumę i bez większego marudzenia przystaną na ten pomysł.
Oboje spięli konie, a białowłosy nawet przestał się już bawić
instrumentem i w pełni skupili się na drodze, żeby przed zmrokiem
dotrzeć do jakiegokolwiek miasta.
Podążali szlakiem, aż wraz z ostatnimi promieniami słońca dotarli do wioski, wyrosłej w środku olbrzymiej połaci rzepakowych pól. Mieścina nie była duża, trochę ponad dwóch tuzinów domów ściśniętych wewnątrz okręgu ze zbutwiałych palisad. Nie mieli nawet bramy, tylko coś na wzór wrót, które na wieczór kilka silniejszych chłopów odstawiało na miejsce. Jednak pomimo ogólnej biedoty, to w samym centrum stała karczma. Żadna oberża, a porządny budynek, chyba największy w całej wiosce, którego "Roześmiany Niedźwiedź" w postaci zwierzęcej figurki zaczepionej nad szyldem, spraszał do środka. Mężczyźni zaprowadzili swoje wierzchowce do stajni na tyłach i przekonali stajennego, że powinien wyjątkowo zadbać właśnie o ich konie. (Zajął się tym Xavier, używając tylko i wyłącznie swojego nieziemskiego uroku osobistego. A te niebieskawe obłoki magii, to najprawdopodobniej przywiał wiatr.) Dopiero wtedy weszli do pomieszczenia, którego wygląd pokrywał się jakością z tym, co prezentował na zewnątrz. Ich oczom ukazała się naprawę duża sala z rozstawionymi stołami, ławami, a nawet kilkoma lożami, oddzielonymi od reszty parawanami. Na końcu znajdował się długi szynkwas, za którym krzątał się postawny mężczyzna. Człowiek, ale miał taką brodę, że nie jeden krasnolud mu pozazdrościł. Koło niego biegała drobna kobieta, najpewniej żona, a kufle roznosiła dwójka niziołków. Gości w karczmie nie było wielu i wszyscy wyglądali na przejezdnych. Tutejsi pewnie pojawią się później i kto wie, może dojdą też inni podróżni.
I z tą myślą zasiedli przy barze. Xavier stwierdził, że nie ma co zaczynać przedstawienia na taką ilość osób, a na trzeźwo to też nie ma co siedzieć. Noctis przytaknął, w pełni zgadzając się z przedmówcą i tak wkrótce przed nimi pojawiły się dwa porządne kufle spienionego piwa.
Podążali szlakiem, aż wraz z ostatnimi promieniami słońca dotarli do wioski, wyrosłej w środku olbrzymiej połaci rzepakowych pól. Mieścina nie była duża, trochę ponad dwóch tuzinów domów ściśniętych wewnątrz okręgu ze zbutwiałych palisad. Nie mieli nawet bramy, tylko coś na wzór wrót, które na wieczór kilka silniejszych chłopów odstawiało na miejsce. Jednak pomimo ogólnej biedoty, to w samym centrum stała karczma. Żadna oberża, a porządny budynek, chyba największy w całej wiosce, którego "Roześmiany Niedźwiedź" w postaci zwierzęcej figurki zaczepionej nad szyldem, spraszał do środka. Mężczyźni zaprowadzili swoje wierzchowce do stajni na tyłach i przekonali stajennego, że powinien wyjątkowo zadbać właśnie o ich konie. (Zajął się tym Xavier, używając tylko i wyłącznie swojego nieziemskiego uroku osobistego. A te niebieskawe obłoki magii, to najprawdopodobniej przywiał wiatr.) Dopiero wtedy weszli do pomieszczenia, którego wygląd pokrywał się jakością z tym, co prezentował na zewnątrz. Ich oczom ukazała się naprawę duża sala z rozstawionymi stołami, ławami, a nawet kilkoma lożami, oddzielonymi od reszty parawanami. Na końcu znajdował się długi szynkwas, za którym krzątał się postawny mężczyzna. Człowiek, ale miał taką brodę, że nie jeden krasnolud mu pozazdrościł. Koło niego biegała drobna kobieta, najpewniej żona, a kufle roznosiła dwójka niziołków. Gości w karczmie nie było wielu i wszyscy wyglądali na przejezdnych. Tutejsi pewnie pojawią się później i kto wie, może dojdą też inni podróżni.
I z tą myślą zasiedli przy barze. Xavier stwierdził, że nie ma co zaczynać przedstawienia na taką ilość osób, a na trzeźwo to też nie ma co siedzieć. Noctis przytaknął, w pełni zgadzając się z przedmówcą i tak wkrótce przed nimi pojawiły się dwa porządne kufle spienionego piwa.
Noctis? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz