poniedziałek, 5 października 2020

Od Mattii - Event

Mattia wreszcie mógł się zabrać za coś sensownego i związanego z celem całej wyprawy do Almery. Przedstawiciele Gildii przyjechali tu w końcu by znaleźć magiczne zwierciadło - co prawda po drodze okazało się, że zamiast pojedynczego zwierciadła trzeba było szukać worka odłamków, ale Mattia nie chciał narzekać na coś, na co nie miał wpływu. W każdym razie wyraźnie widział tu swoją i Isidoro rolę. Byli astrologami i lokalizowanie zagubionych przedmiotów stanowiło jedną z najbardziej podstawowych ich umiejętności. Starszy D’Arienzo był przekonany, że kiedy obaj z Isidoro usiądą nad mapą z ametystowym wahadełkiem w ręku, zlokalizowanie każdego odłamku stanie się dużo prostsze. Pozostawał tylko jeden problem - mapa.
Te mapy, w których posiadaniu byli, były o wiele za mało dokładne, by dało się na ich podstawie cokolwiek wywnioskować. Almera przedstawiona była na nich po prostu jako jakiś ciemny placek z podpisem, bez jakiegokolwiek podziału nawet na dzielnice, nie mówiąc już o ulicach - były to zazwyczaj mapy wybrzeża i okolic, które obejmowały kilka miast i osad rozlokowanych wzdłuż linii wody. Jeśli wróżenie z wahadełkiem miało mieć jakikolwiek sens, Mattia potrzebował po prostu mapy Almery. Gdzie jednak znaleźć taką mapę, jeśli nie w lokalnej bibliotece?
Tam też postanowił udać się Mattia, tknięty jednak przeczuciem stwierdził, że może najpierw spróbuje chociaż rzucić kości by zobaczyć, czy czasem owo proste na pozór zadanie nie okaże się niespodziewanie utrudnione.
Jakież było jego zdziwienie, gdy kości rozdzieliły się niemalże idealnie na pół w swoich przesłaniach. Siedem z nich wskazywało całkowite powodzenie misji i spektakularny sukces (Mattia nie miał pojęcia, jak można odnieść spektakularny sukces idąc po prostu po mapę do biblioteki), zaś pozostałe siedem wróżyło nieszczęście i ciężkie rany. Astrolog przez bardzo długi czas wpatrywał się w swoją wróżbę szeroko otwartymi oczami. To był jakiś obłęd, biblioteki nie obfitowały przecież w niebezpieczeństwa… Chyba że komuś spadłaby na głowę jakaś encyklopedia, ale powiedzmy, że dałoby się tego uniknąć będąc uważnym i nie łażąc nogami po półkach z książkami. Mattia mocno się zasępił. Isidoro dalej odsypiał pracę u Delafontaina - jego brat może nie tyle fizycznie się tam zmęczył, co raczej wyszedł tak daleko poza swoją strefę komfortu z rozmawianiem z nieznajomymi ludźmi i ogarnianiem wszystkiego w pojedynkę, że chyba zużył wszystkie siły na ten tydzień i musiał to odchorować. Mattia nie chciał go więc niepokoić i dalej męczyć, dochodząc do wniosku, że może po prostu poprosi kogoś innego, żeby towarzyszył mu do biblioteki, jeśli nie ma co robić. “Nieszczęście i ciężkie rany… Regał się przewróci? Co innego może się wydarzyć?” zastanawiał się Mattia, ale niczego więcej nie udało mu się wywróżyć. Cóż, niedostatki wróżbiarskie zawsze uzupełniał ogólną wiedzą o aktualnej sytuacji i rozgarnięciem, toteż miał mocne przekonanie, że jeśli będzie uważny to powinno mu się udać uniknąć wszelkich nieszczęść i ciężkich ran.
Z racji nocnego wróżenia do późna Mattia zwykł również wstawać późno, więc kiedy się w końcu wyszykował, okazało się że większość członków Gildii opuściła już bursy, w których wszyscy mieszkali i udała się do swoich spraw. Jedyną osobą, która kręciła się jeszcze po halach był Cahir i to jego Mattia postanowił poprosić o pomoc.
— Biblioteka i mapy? Mogę w sumie pójść — powiedział, wzruszając ramionami i obaj mężczyźni udali się niezwłocznie w stronę Nowego Świata.
Reprezentacyjna część Almery powitała ich gwarem i tłumami turystów, którzy przepływali brukowanymi uliczkami. Zbliżała się pora drugiego śniadania i wiele osób postanowiło skorzystać z okazji i zjeść niewielki posiłek w jednej z bardzo licznych tutaj jadłodajni. Prześcigały się one w coraz to nowych ofertach, starając się wypaść jak najatrakcyjniej, byle tylko zagarnąć jak najwięcej klientów o zasobnej sakiewce - takich, którzy byli skorzy zapłacić wysoką cenę za posiłek podany w jakiś fikuśny sposób tylko dlatego, że akurat to było teraz modne. To był ten typ ludzi, który zapytany o cenę jajek na targu nie byłby w stanie podać żadnej sensownej odpowiedzi. Mattia skinął głową mijającemu go właśnie panu Keatonowi, zaś Cahir powiódł wzrokiem za starannie wyczesanym gniadoszem, którego dosiadał.
— Wiesz, może kupilibyśmy coś na potem? Mam wrażenie, że trochę nam się zejdzie w tej bibliotece…
— Jeśli ty płacisz, to możemy kupić, czemu nie — przystał Cahir. Mattia nie miał oporów, by wykosztować się na nieco jedzenia, więc już po chwili obaj pakowali do toreb kupione od ulicznego handlarza sandwicze - modny ostatnio typ bułki przełożonej plastrem pieczeni na zimno i jakimiś innymi dodatkami. Podobno wymyślił to niejaki hrabia Sandwich, ale Mattia nie był w stanie precyzyjnie wskazać, na czym polegała innowacja owej potrawy względem zwykłej kanapki. W każdym razie sandwicz brzmiał apetycznie i wyglądał użytecznie, nie zaś fikuśnie, ale test przydatności owego specjału miał przyjść dopiero później.
— Właściwie to do czego mnie potrzebujesz w tej bibliotece? Szukamy jakichś tajnych map?
— Nie, to bardziej kwestia kości dzisiaj. Wywróżyły mi one, że w bibliotece może wydarzyć się jakiś wypadek, jednak nic więcej. Nie wiem, co takiego niebezpiecznego może mnie tam czekać… chyba, że znowu zwalę sobie na głowę jakieś książki — dodał, przypominając sobie, jak się pierwszy raz spotkał z Cahirem. Szpieg miał niepowtarzalną okazję ujrzeć Mattię leżącego bezradnie na ziemi i przywalonego górą książek, które znienacka się na niego rzuciły.
— W takim razie obiecuję, że cię w razie czego pozbieram. Jak już skończę się śmiać.
Mattia wywrócił tylko oczami, ale uśmiechnął się pod nosem. Jakoś sobie z Cahirem poradzą. To tylko biblioteka. Prawda?


Almera nie była miastem ani dużym, ani specjalnie akademickim, toteż budynek biblioteki był raczej niewielki, a księgozbiór - ubogi. Brakowało tam poważnych dzieł i przytłaczającej atmosfery intensywnego wysiłku intelektualnego. Zamiast tego główna sala będąca sercem całej biblioteki przypominała bardziej szlachecki salon - było to przestronne, dobrze oświetlone pomieszczenie pełne miękkich foteli i otoman, w którym regały z książkami stanowiły czasem dekorację ścian a czasem wygodny parawan umożliwiający lekturę w nieco bardziej prywatnych warunkach.
Faktycznie, zaraz po dotarciu na miejsce zaczęły się pierwsze problemy, choć nie dało się tego jeszcze nazwać niebezpieczeństwem.
— Do biblioteki nie wolno wchodzić z bronią, będzie pan musiał to oddać do przechowalni — powiedział na wstępie bibliotekarz, wskazując na kord przy pasie Cahira. Mattia spiął się lekko wiedząc dobrze, że jeśli ktoś nosił już ze sobą broń to raczej nie chciał się z nią rozstawać, na szczęście jednak Cahir nie robił żadnych problemów i oddał kord po dobroci. Astrolog podejrzewał, że owo widoczne ostrze nie było jedynym, w które szpieg był wyposażony.
Bibliotekarz był gorzej niż nieskory do pokazania map i robił bodaj wszystko, by spławić obu mężczyzn. Owe “mapy Almery”, które im łaskawie przedstawił, wcale nie różniły się specjalnie od tego, czym dysponowała Gildia - były to znowu mapy wybrzeża, na których Almera była wyłącznie bezkształtną plamą i niczym więcej. Mattia próbował na wiele sposobów skłonić mężczyznę do współpracy wyjaśniając jakiej mapy potrzebują, niestety jednak mimo gładkich słów niewiele wskórał. Bibliotekarz musiał być przyzwyczajony do okrągłych wypowiedzi odwiedzających jego królestwo szlachciców i zwyczajnie uodpornił się już na wszelkie wybiegi retoryczne.
— Przecież to jest niemożliwe, żeby nie było żadnych sensownych map tego miasta — mruknął Mattia, kiedy bibliotekarz oddalił się na moment i bez przekonania szukał czegoś na półkach. — Ten człowiek ma chyba z nami jakiś problem… Nie bierze nas na poważnie i uważa, że tylko mu zawracamy głowę.
— Na to wygląda… Czekaj, mam pewien pomysł — odpowiedział mu cicho Cahir, a potem dodał już dużo głośniej i kompletnie innym, bardziej dramatycznym głosem. — Co teraz, Mattia, profesor Oberhauser będzie niepocieszony!
Mattię na ułamek sekundy zatkało, ale zaraz podjął wątek.
— Tak, szczególnie teraz, kiedy zbliża się ta konferencja!
Bibliotekarz niemal zastrzygł uszami na te słowa i odwrócił się do dwójki mężczyzn.
— Profesor Oberhauser? Z uniwersytetu w Defros?
— Pan zna profesora? — Mattia udał zaskoczenie.
— To światowej klasy kartograf. Panowie są jego studentami? Cóż za zbieg okoliczności! Trzeba było panom od razu powołać się na profesora.
Bibliotekarza jakby podmienili. W jednej chwili z gburowatego mruka stał się pomocnym i miłym człowiekiem, który od razu zaoferował, że zabierze dwóch “studentów” do pokoju, gdzie przechowywana jest najlepsza i najdokładniejsza mapa Almery.
— Widzą panowie, większość odwiedzających nie jest specjalnie zainteresowana zbiorami naszej biblioteki. A przynajmniej nie na poważnie, to po prostu ludzie którzy mają za dużo wolnego czasu. Nie znają się i po prostu nie ma sensu pokazywać im niczego wartościowego — wytłumaczył się. — Ale jeśli mam do czynienia ze specjalistami, to zmienia postać rzeczy. Ta mapa jest niebywale cenna, z resztą kiedy panowie zobaczą, na pewno docenią ten kunszt.
To mówiąc poprowadził dwójkę przejściem, które zdecydowanie było zarezerwowane tylko dla personelu. Małe drzwi z boku były wkomponowane między dwa regały z książkami, a brak jakichkolwiek ozdób na klamce i framugach musiał wręcz odstraszać wysoko urodzonych swą nadmierną prostotą.
— Skąd wytrzasnąłeś tego Oberhausera? — zapytał cicho Mattia.
— Bibliotekarz czytał książkę z takim nazwiskiem na okładce. Liczyłem na łut szczęścia.
— Obyśmy tylko tego szczęście nie wyczerpali na cały dzisiejszy dzień…
Biblioteka była mała, podobnie małe też były jej wszelkie “tajne pomieszczenia”. Bibliotekarz wprowadził ich do pozbawionego okien pokoju, które w końcu wyglądało jak typowa biblioteka z baśni - taka, w której przez długie godziny mógł siedzieć stary naukowiec z plecami przygarbionymi od ciągłego ślęczenia nad książkami. Regały pełne opasłych woluminów zapełniały niemal każdą wolną przestrzeń, a przecisnąć się między nimi bez wysiłku mogła jedynie szczupła osoba. Wszystko przez to, że centralną część pomieszczenia zajmował wielki, przykryty ciężkim materiałem stół.
— Panowie pozwolą, obejdziemy gablotkę… O, tu trzeba trochę wciągnąć brzuch — bibliotekarz przecisnął się wokół stołu, a Mattia i Cahir podążyli za nim. Trudno było dostrzec coś więcej w panującym mroku, jednak bibliotekarz zdawał się poruszać w zaciemnionym pomieszczeniu z nadzwyczajną pewnością siebie. — Przesunę jeszcze pulpit i krzesła… A teraz zdejmiemy kapę.
Mężczyzna jak powiedział, tak zrobił i dzięki jednemu pociągnięciu za materiał przed mężczyznami zamiast stołu stała oszklona gablota. Skrywała ona olbrzymią mapę, której niebywały kunszt ukazywał się stopniowo Mattii i Cahirowi w miarę, jak bibliotekarz zapalał ustawione tu i tam lampki.
— Oto Almera. Prawda, że niesamowita?
Niesamowita to mało powiedziane. Obaj gildyjczycy patrzyli teraz na prawdziwe dzieło sztuki kartograficznej.
Mapa była na tyle wielka, że spokojnie można się nią było w całości zakryć, na dodatek każdy jej skrawek pokryty był rysunkami. W lewym górnym rogu artysta-kartograf namalował wspaniałą różę wiatrów, którą ozdobił rozwianym proporcem z napisem “Almera”, dookoła zaś narysował kilka morskich stworów, wśród których Mattia instynktownie zaczął szukać rekinów.
Morskie wody upstrzone były malowniczymi skałkami i rysunkami maleńkich barek z zarzucającymi sieci rybakami, znalazło się też kilka większych i ozdobionych złotą akwarelą łódek. Linia brzegowa była odwzorowana z taką dokładnością, że Mattia bez trudu znalazł tam nawet te ciemnoszare skały, przy których z zaskoczenia wziął ślub. Dalej były złociste plaże, nieco zieleni porastającej wydmy, były też narysowane jasne, wapienne klify wraz z domami szlachty. Na szczycie klifów górowała olbrzymia, reprezentacyjna willa lorda Waltze ze wszystkimi dodatkowymi budynkami mieszczącymi woliery, oranżerię, wozownię i zatrzęsienie służby, którą zatrudniał bodaj najbogatszy mieszkaniec Almery. Była tam też o wiele mniejsza i mniej reprezentacyjna posiadłość pana Delafontaina, a kawałek dalej znajdowały się łaźnie z leczniczymi wodami. Widać było, że mapa ma dobre kilka lat, bo dopiero co wyremontowane skrzydło z siarkowymi basenami na mapie wciąż wyglądało na stare i zniszczone. Zaraz przy łaźniach widać było wyróżniający się spłachetek fioletu - to słynna winiarnia Bottiglieria dzieląca z łaźniami to samo wzgórze, z którego wypływały siarkowe wody. Widać to im zawdzięczano unikatowy aromat najsławniejszego almerskiego wina, które można było dostać wyłącznie w będącym częścią winiarni lokalu. W końcu było też i samo miasto. Odwzorowany był każdy dom i każda, nawet najmniejsza uliczka mieściny, łącznie z dorysowanymi tu i tam wielobarwnymi straganami i ludźmi na ulicach, a gdy człowiek naprawdę dobrze się wpatrzył, w najbiedniejszej dzielnicy można było znaleźć w połowie zrujnowany dom otoczony kilkunastoma ciemniejszymi pociągnięciami pędzla przedstawiającymi bawiące się dzieci. Nazwy samych ulic wkomponowano w całość w postaci subtelnych szarf rozwianych nadmorskim wiatrem. Artysta postarał się też, by okolice miasta zostały realistycznie przedstawione - Mattia dostrzegł, że las porastający okolice Almery od południa, tam gdzie intensywniej wiał morski wiatr składały się z mniejszych i bardziej skarlałych drzew, dominowały tam też sosny. Od północy las był bardziej liściasty i pełen soczystej zieleni brzóz i olch. Nie było wątpliwości - mapa na którą Cahir z Mattią patrzyli była warta tyle, co najbardziej reprezentacyjna z kamienic.
Bibliotekarz dał im obojgu chwilę by dotarł do nich poziom kunsztu owej mapy i z zadowoleniem obserwował okrągłe oczy Mattii i nieco uniesione brwi Cahira.
— Sami panowie widzą. To nie jest mapa, którą mogę pokazać komukolwiek.
Mattia przeczesał palcami włosy. Do bibliotekarza oczywiście się uśmiechał, ale wcale nie było mu do śmiechu. Wielkość i jakość mapy definitywnie przekreślały jakąkolwiek perspektywę wypożyczenia jej - już abstrahując od tego, że bibliotekarz pewnie by ich z nią nie wypuścił, póki starczyłoby mu tchu w piersi, to mapa była o wiele za duża. Mattia i Isidoro potrzebowali dokładnej mapy do skutecznego lokalizowania odłamków, ale to była już przesada. Trzeba było ją po prostu przerysować.
Cahir wsiąkł w studiowanie detali mapy, Mattia zaś poprosił bibliotekarza o utensylia pisarskie i kreślarskie. Mężczyzna z całego serca starał się pomóc “studentom profesora Oberhausera”, toteż Mattia w krótkim czasie dostał skrzynkę wypełnioną starannie wykonanymi stalówkami do kaligrafii i kartografii, do tego dostał jeszcze zestaw piór i obsadek, butelki atramentów w trzech kolorach, wybór papierów i szkło powiększające. Bibliotekarz był zrozpaczony tym, że niestety nie może zostać i towarzyszyć studentom w badaniu i podziwianiu mapy, jednak zapewnił, że nie opuści głównego pomieszczenia biblioteki, więc jeśli będą mieli jakikolwiek problem to niech zaraz do niego przychodzą.
— Wygląda jak Tadeusz — Cahir spojrzał przez szkło powiększające na jakąś postać na targu. W zamyśle miał to być akrobata robiący pajacyki, jednak zielone odzienie i wysoka, czarna czapka przywodziły na myśl najbardziej charakterystyczne elementy fizjonomii szacownego rektora.
— Lata pracy — podsumował Mattia, również pochylając się nad mapą. — W życiu nie widziałem takiej mapy. Almera nie jest przecież nawet jakimś znanym miastem, to po prostu uzdrowisko. — Westchnął ciężko. — No nic, trzeba brać się do pracy. Muszę to przerysować, nie ma innej opcji.
Astrolog rozłożył na gablocie papiery i wybrał jeden z większych. Przejrzał ułożone na czerwonym aksamicie stalówki, wybrał jedną i nałożył na śnieżnobiałe, łabędzie pióro. Zastanawiał się chwilę między zielonym i czarnym atramentem, ale doszedł do wniosku, że nie ma co robić wstępnego szkicu, powinien od razu rysować mapę i skupić się na tyle, by nie popełnić błędu. Nieużywane sprzęty położył na stojącym obok krześle, sam zaś przysunął sobie i wyregulował pulpit. Ustawił go równo z gablotą, przypiął wybrany arkusz i zaczął rysować równoleżniki. Razem z południkami będą stanowiły dobrą kanwę dla całej mapy - Mattia miał plan, by narysować te linie tak samo, jak były na dużej mapie, a potem skupić się na kopiowaniu po kolei każdego tak powstałego prostokąta. Oczywiście nie zamierzał dodawać aż tak wielu szczegółów - jego mapa Almery będzie się pewnie w głównej mierze składała wyłącznie z kresek przedstawiających ulice i niewiele więcej. Ale z drugiej strony niczego więcej tak naprawdę nie potrzebowali.
— Jak będziesz czegoś potrzebował to daj znać — powiedział Cahir, ale chociaż rzucił to dość nonszalanckim tonem, Mattia chyba wyczuł tam lekki niepokój. Cóż, zadanie jakie los postawił przed mężczyzną było iście herkulesowe, zaś widząc na ile Cahir zainteresował się mapą, astrolog doszedł do wniosku, że może kartografia wcale nie jest dla szpiega taką kompletnie nieznaną i nieinteresującą dziedziną.
Mattia zajął się starannym odwzorowywaniem każdego kolejnego prostokąta mapy. Kolejne kreski przybliżały go do końca, ale przypominało to stawianie maleńkich kroków naprzód gdy ktoś próbował zdobyć górę o szczycie skrytym w chmurach. Cahir od czasu do czasu rzucał jakieś uwagi odnośnie mapy, ale po pewnym czasie i jemu się to znudziło, więc oddalił się by przejrzeć jakie tytuły zawierają regały książek. Mattia odruchowo poprawił spadającą mu na oczy grzywkę i wtedy poczuł, że coś spadło z jego włosów na papier.
Pająk.
Mattia nie bał się pająków i miał do nich dość obojętny stosunek. W jego domowym obserwatorium pająków było po prostu bez liku - co prawda służba regularnie sprzątała obserwatorium i starannie wymiatała zalegające w kątach pajęczyny, jednak astrolog miał wrażenie, że pająki po prostu biorą się z powietrza i ładują instynktownie w najbardziej niedostępne miejsca. Ponoć żyły żywiąc się owadami zaplątanymi w pajęczyny, jakie więc miały szanse na zdobycz, jeśli rozkładały swoje pajęczyny w zaciemnionych kątach za biurkiem albo w mechanizmie obrotowym teleskopu? Nigdy nie potrafił tego zrozumieć.
— Wybacz, mam nadzieję, że się nie potłukłeś — mruknął Mattia do pająka.
Pająk widać bez problemu spadł na osiem odnóży i nic sobie nie zrobił, bo od razu zaczął kręcić się po papierze, łażąc od linii do linii. Astrolog popatrzył chwilę na niego, a potem obrócił pióro i ostrożnie przesunął go trochę dalej.
— Przeszkadzasz mi trochę. Pozwól, że cię nieco przesunę.
Pająk jakoś się nie przestraszył i nie czmychnął przed dotykiem pióra. Zajął grzecznie miejsce na pustym jeszcze prostokącie i od czasu do czasu przemieszczał się między jego rogami, Mattia zaś wrócił do odwzorowywania linii brzegowej.
— Patrz, twój kolega — rzucił bezwiednie do chodzącego mu po mapie pająka, gdy zobaczył kolejnego ośmionogiego jegomościa biegnącego tym razem na przełaj po gablocie.
Mattia kończył malowanie przybrzeżnych skałek, gdy zza regału wychynął Cahir i zlustrował wzrokiem postępy z mapą. Chociaż astrolog niemal nie odrywał dłoni od kartki i cały czas wytrwale przerysowywał, mapa nadal była w przytłaczającej większości pustą kartką.
— Jak będziesz coś potrzebował, to zawołaj głośniej.
— Są tam jakieś fotele? — zapytał Mattia przeczuwając, że Cahir znalazł chyba jakieś dobre miejsce na drzemkę.
— Dwa fotele i szezlong. Nawet nie takie zakurzone.
Mattia skinął tylko głową wiedząc, że pewnie niedługo też będzie musiał się chwilę zdrzemnąć. Na razie jednak poczuł, że jego brzuch zaczyna domagać się drugiego śniadania. Wyjął więc z torby owego sandwicza, czy jak tam nazywał się ten nowoczesny wynalazek, usiadł przy pulpicie i zaczął jeść.
Mocno przyrumieniona bułka była przyjemnie chrupka, a pieczona wołowina przesmarowana jakimś sosem naprawdę wypełniała żołądek. Astrolog powoli pałaszował swój posiłek, w zamyśleniu spoglądając na mapę, kiedy dostrzegł, że po jego rysunku błąkają się teraz dwa pająki.
— Ciekawe, czy jedzą normalne mięso — powiedział do siebie i korzystając z tego, że Cahir pewnie śpi i nie przyłapie go na robieniu głupot, oderwał kawałek wołowiny od plastra i położył koło pająków.
— Huh, jedzą — podsumował, widząc jak pająki powoli podchodzą do okrawka z dwóch stron, a potem faktycznie go tam obrabiają tymi swoimi mikroskopijnymi… Nie, to chyba nie nazywało się “zęby”. Nogogłaszczki? Szczękoczułki? Coś takiego.
Zawsze mu się wydawało, że pająki to samotni drapieżnicy i prędzej rzucą się na siebie nawzajem, niż zaczną sobie kulturalnie jeść pieczone mięso, ale widać się pomylił. Może po prostu atmosfera biblioteki łagodziła obyczaje? Może działało to też na pająki?
Mattia odchylił się na krześle i dostrzegł kolejnego pająka przemierzającego tym razem grzbiety książek na półce. Gdy zaś zwrócił wzrok w drugą stronę, zobaczył jeszcze jednego pająka zawieszonego w środku rozciągniętej pod sufitem sieci. Do tej pory skupiał się tylko i wyłącznie na tkwiącej w gablocie mapie i dopiero teraz popatrzył jakoś uważniej na samą bibliotekę. Oprócz interesujących książek, naliczył tu w sumie szesnaście pająków.
— Nic tu nie sprzątają — powiedział do siebie i przeciągnął się na krześle, aż strzeliło mu w kręgosłupie. Na razie wszystko wskazywało na to, że jedyne niebezpieczeństwo, jakie mu groziło, to bolące plecy, zaś ciężkie rany to zapewne nadgarstek, którym jutro po prostu nie ruszy.
Czując się ociężały po posiłku, Mattia postanowił, że chyba drzemka dobrze mu zrobi. Optymalnie byłoby wyciągnąć się na szezlongu o którym wspominał Cahir, jednak astrolog obawiał się, że jeśli położy się na czymś wygodnym w cichym i zaciemnionym pomieszczeniu, to obudzi się dopiero następnego dnia. Pozostał więc na swoim średnio wygodnym krześle i jedynie usiadł na nim nieco głębiej, odchylając się mocniej na oparciu.
— Pół godziny i wracam do pracy. Oczy mi trochę odpoczną i potem szybciej mi pójdzie — obiecał sobie, zamykając oczy.


Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, kiedy Mattia się obudził. Jego świadomość powoli wracała i tym, co najszybciej zauważył był niewiadomego pochodzenia ciężar na jego kolanach i brzuchu. Astrolog nie od razu się nim przejął - jego zaspany umysł doszedł do wniosku, że widać Cahir musiał mu położyć torbę na kolanach, ale dlaczego niby szpieg miałby to robić, tego Mattia już nie roztrząsał. Odetchnął głębiej, poruszył się nieco na krześle, i wtedy poruszył się również i ów ciężar.
Astrolog otworzył oczy i widok, który zastał, momentalnie go dobudził.
Na kolanach siedział mu pająk. Ale nie taki zwykły, mały pajączek, którego można było z łatwością rozgnieść na miazgę celnie ciśniętym kapciem. Nie, to był olbrzymi, czarny i włochaty pająk, który bez problemu byłby w stanie zeżreć co najmniej kota. Miał osiem długich, segmentowanych nóg i opasły odwłok pokryty lśniącą, czarną szczeciną. Jego osiem równie czarnych i błyszczących ślepi wpatrywało się teraz w przerażonego Mattię.
Astrolog nie znał się w ogóle na pająkach, ale jego spanikowany umysł wykręcił właśnie karkołomne salto by wytrząsnąć z siebie wszystkie możliwe informacje o tarantulach, jakie Mattia kiedykolwiek nabył. Niestety nie było tego wiele i mężczyzna jedyne, co sobie przypomniał to to, że po kształcie odwłoku można było powiedzieć, że na kolanach siedzi mu samica.
— Dzień dobry, haha, ładne ma pani oczy — powiedział łamiącym się głosem czując, że serce mu zaraz wyskoczy z piersi ze strachu. Pajęczyca nie odrywała od niego wzroku i na domiar złego wyciągnęła jeszcze nogogłaszczki, które sięgnęły niebezpiecznie blisko twarzy astrologa. Zaczęła nimi badać pierś mężczyzny, ewidentnie szukając czegoś w jego żabocie. Metodycznie wybierała spomiędzy fałdów materiału okruchy z bułki, którą Mattia dopiero co niefrasobliwie zjadł.
— C-cahiiir…!
Szpieg pojawił się między półkami niemal od razu. Widać o oktawę wyższy głos Mattii musiał go naprawdę zaalarmować, zaś na widok pająka najpierw na chwilę zamarł, a potem w jego ręku pojawił się sztylet.
— Nie ruszaj się — przykazał astrologowi, ten zaś tylko jęknął i zezował na pajęczycę, kiedy jej nogogłaszczka dotknęła właśnie jego nosa.
Cahir bezszelestnie zbliżył się do astrologa, niestety jednak albo słuch tarantuli był dużo lepszy, niż u człowieka (czy pająki w ogóle miały jakieś uszy?), albo też jej kąt widzenia szerszy, niż można było się spodziewać, bo pajęczyca odwróciła się nagle przodem do Cahira i wydała z siebie ostrzegawcze syknięcie. Szpieg zastygł w bezruchu, uważnie lustrując jej spięte do skoku nogi i ostre jak brzytwa szczękoczułki.
— Daj jej sandwicza — wydusił z siebie Mattia.
Cahir najpierw uniósł nieco brwi, ale zaraz połączył wątki i zrozumiał, o co chodziło Mattii. Szpieg powoli zaczął się wycofywać poza zasięg pajęczycy, a gdy powrócił, trzymał w ręku chrupiącą bułkę z pieczoną wołowiną. Wyciągnął ją w kierunku pajęczycy, a potem pomachał trochę, starając się skupić uwagę tarantuli.
Poruszający się obiekt faktycznie przykuł uwagę pająka i kiedy Cahir zobaczył, że wodzi za nim nogogłaszczkami, cisnął sandwicha w bok. Tarantula wyskoczyła za nim i złapała go w locie, zaś Mattia błyskawicznie wykorzystał tę okazję - zerwał się z krzesła i jednym susem dopadł do Cahira.
Kryzys został zażegnany, ale tylko częściowo. Co prawda astrolog nie miał już na kolanach “puchatego zwierzątka”, ale wyjście z biblioteki było przez owo zwierzątko skutecznie zablokowane. Ustawienie gabloty, pulpitu i regałów tworzyło z pomieszczenia istny labirynt, który nie dawał możliwości ruchu, zaś wyjście z labiryntu wymagało przeciśnięcia się koło tarantuli. Która niestety uporała się z sandwiczem dużo szybciej, niż zrobił to niedawno Mattia i teraz znowu zwróciła się w kierunku mężczyzn.
— Masz jakąś broń? — zapytał Cahir na co Mattia odpowiedział zgodnie z prawdą:
— Tak. Cyrkiel i podręcznik do algebry.
Głuche ”kurwa”, które wydobyło się z ust szpiega było chyba najlepszym podsumowaniem ich obecnej sytuacji.
— Może krzesłem ją…?
— Ale gablota...! Jak ją potłuczemy to ta tarantula będzie najmniejszym naszym problemem.
— Nie masz jeszcze tego swojego sandwicza?
— Już zjadłem…
Cahir odetchnął głębiej, starając się wymyślić jakąś strategię. Biorąc pod uwagę to, jak szybko pająk się poruszał i jak był uważny, stanowił raczej trudnego przeciwnika. Do tego jeszcze nie wiadomo było, czy ten jego obrzydliwy pysk nie był czasem pełen trucizny. Może gdyby Cahir był sam i miał swój kord nie byłby to taki problem, ale został mu tylko maleńki sztylet, taki co bez problemu mieścił się w rękawie, a zaraz za plecami miał Mattię, który zdecydowanie nie był wojownikiem…
— Patrz na mapę — rzucił nagle Mattia.
— Co do…?
Uwaga obu mężczyzn była na tyle zaprzątnięta tarantulą, że żaden z nich nie zwrócił jej na to, co się działo na pulpicie. Tam, gdzie jeszcze niedawno Mattia odwzorowywał na kartce mapę Almery, kłębiło się mnóstwo maleńkich pająków. Te były już zupełnie zwyczajnych rozmiarów, ale była ich jakaś nieprzeliczona ilość, tak że wydawało się, jakby cały pulpit ożył.
— No to tyle było z mapy.
— Cała moja praca na marne…
Kości rano faktycznie wróżyły, że cała ta eskapada ma szansę skończyć się totalnym niepowodzeniem, ale astrolog nie przewidział inwazji pająków. Takie idiotyzmy mogły zdarzać się w snach, ale na pewno nie w rzeczywistości!
— Poczekaj, one chyba próbują coś zrobić...
Cahir miał rację - pająki nagle czmychnęły z pulpitu, jakby ktoś je zdmuchnął. Kartka z przerysowywaną mapą wyglądała tak samo, jak przedtem (Mattia trochę się bał, że pająki ją zwyczajnie zjedzą, bo w sumie czemu nie), ale jej powierzchnię pokrywała jakaś przejrzysta, błyszcząca warstwa, jakby delikatna przędza lub babie lato. W międzyczasie tarantula przemieściła się na powierzchnię gabloty, a potem podeszła do pulpitu.
— Wiesz co, w sumie to jakby mnie chciała zeżreć, to by to już zrobiła. Siedziała mi na kolanach jak spałem… Może te pająki wcale nie są agresywne? Karmiłem te małe wcześniej…
— Karmiłeś pająki? Czym?
— Kawałkiem wołowiny z sandwicza.
Tarantula pochyliła się nad mapą i zamlaskała szczękoczułkami, z których na papier skapnęła jakaś przezroczysta substancja. Gdy tylko dotknęła włókien, rozległ się głośny syk, jakby coś skwierczało na patelni, a papier zaczął błyskawicznie ciemnieć. Mattia drgnął zaskoczony, zaś Cahir na wszelki wypadek popchnął go łokciem nieco do tyłu, bo kartka zaczęła wręcz dymić.
— Zasłoń nos i usta, może to trucizna.
Mattia posłusznie naciągnął żabot na twarz, ale chyba nie było to do końca potrzebne, bo dym w okamgnieniu się rozwiał i pozostał po nim tylko dziwny, trudny do określenia i lekko słodkawy zapach. Tarantula chwilę postała jeszcze na gablocie, a potem podeszła do półki, wskoczyła na książki i czmychnęła w mrok. Biblioteka wyglądała tak, jakby wcale przed chwilą nie przeżyła żadnej inwazji pająków.
Mężczyźni stali jeszcze przez chwilę bez ruchu. Trudno było powiedzieć, co właściwie teraz zrobić - tarantula mogła wrócić w każdej chwili albo rzucić się na nich z ciemności. Jednak kiedy nic takiego się nie stało, Mattia odważył się podejść ostrożnie do pulpitu.
— Nie wierzę... — wymamrotał, biorąc krawędź mapy w dwa palce i powoli unosząc papier.
Kartka wcale nie była kompletnie sczerniała ani zniszczona. To wydawało się niemożliwe, ale pająki w jakiś sposób skończyły mapę, którą Mattia tak wytrwale rysował. Każdy dom i każda uliczka Almery zostały starannie przeniesione na nową kartkę, łącznie z nazwami ulic. Może poziom szczegółów nie był aż taki, jak na dużej mapie w gablocie, ale nowa mapa zawierała wszystkie niezbędne informacje i była nawet nieco bardziej szczegółowa, niż Mattia byłby w stanie ją odtworzyć.
— Ułożyły nici na kartce, a potem ta tarantula je jakoś… nie wiem, rozpuściła? Tym huh… jadem?
Cahir popatrzył mu nad ramieniem na nowopowstałą mapę, ale pokręcił tylko głową.
— Wiesz co, zastanowimy się nad tym potem. Na razie po prostu stąd chodźmy.
Mattii nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. W pośpiechu poskładał wszystkie materiały kreślarskie, które dostał od bibliotekarza, a następnie rzucił malowanej mapie ostatnie spojrzenie, nim przykrył gablotę kapą. Pogasił kaganki, a potem razem z Cahirem udali się do głównego pomieszczenia biblioteki by oznajmić bibliotekarzowi, że skończyli już swoją pracę.
— Och, widzę że panowie intensywnie pracowali, są panowie bardzo bladzi… Zdecydowanie zasłużyli panowie na trochę odpoczynku. Polecam “Zachodzące Słońce”, dają tam przepyszne ryby, naprawdę warto.
Bibliotekarz pozachwycał się też nad “narysowaną przez Mattię” mapą.
— Od razu widać, że studenci sławnego profesora Oberhausera, cóż za kunszt! Mam nadzieję, że profesor będzie zadowolony… Proszę go ode mnie pozdrowić, to wspaniały człowiek! Czytałem wszystkie jego książki!
Mattia oczywiście zapewnił bibliotekarza o tym, że profesor Oberhauser zostanie o wszystkim powiadomiony i po stokroć dziękował mężczyźnie za pomoc. W końcu udało im się pożegnać bibliotekarza i obaj opuścili budynek. Na zewnątrz było już ciemno i robiło się nieco chłodnawo.
— Przepraszam, którędy do “Zachodzącego Słońca”? — Mattia zatrzymał przypadkowego przechodnia.
— Po co ci to “Zachodzące Słońce”? — zapytał Cahir, kierując kroki w stronę burs Gildii, ale Mattia złapał go za rękaw.
— Uratowanie mnie przed tarantulą jest warte co najmniej porządnego obiadu. Poza tym sam bym coś zjadł, najlepiej beznogiego. Ryba powinna być dobrym pomysłem. Idziemy?
— Skoro płacisz… — mruknął Cahir i obaj oddalili się w stronę “Zachodzącego Słońca”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz