sobota, 17 października 2020

Od Mattii cd. Cahira

Mattia nie był w stanie z dostateczną pewnością powiedzieć, czym było owo zagrożenie, przed którym ostrzegał go Isidoro, ale stał grzecznie za trzecim filarem czekając, aż minie. W korytarzu nie było nikogo, dywan nie był zawinięty, wszystkie świece płonęły w żyrandolu, który wcale nie wyglądał tak, jakby miał się urwać i runąć przechodzącemu pod nim Mattii na głowę. Mimo to astrolog stał i czekał, opierając się barkiem o ów filar, który według jego brata miał zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo.
Nie minęła chwila, gdy jego cierpliwość została nagrodzona - w dalszej części budynku rozległ się gwałtowny huk, kiedy ktoś zatrzasnął z całej siły drzwi, a następnie korytarzem przeszedł gildyjny posłaniec, Taavetti Belmaro. Wściekłość wykrzywiała jego harmonijne rysy twarzy, a szedł z taką mocą i impetem, że gdyby Mattia stał na środku lub szedł zostałby po prostu staranowany. Taavetti przemknął tuż obok niego niczym chmura gradowa i zniknął w trzewiach budynku, a jego gniewne kroki słychać było jeszcze przez pewien czas.
— Hm, zagrożenie minęło — powiedział do siebie Mattia i wyszedł zza filaru.
W gabinecie Cervana zastał jego samego zajmującego miejsce za zawalonym papierami stołem i uciskającego kąciki oczu w geście rezygnacji. Cahir stał kawałek dalej, opierając się biodrem o szafkę, a ręce trzymał skrzyżowane na piersi. Atmosfera w pomieszczeniu była dość ciężka - zupełnie tak, jakby to, jak Belmaro opuścił pomieszczenie nie było wystarczającym dowodem, że zdanie raportu z misji w Nylth nie przebiegło zbyt pomyślnie.
— Pomyślałem, że mogę być dzisiaj potrzebny — powiedział Mattia zamiast przywitania, skinął głową Cahirowi i zamknął za sobą drzwi. Te skrzypnęły głośno - widać młody Belmaro musiał trzasnąć nimi na tyle skutecznie, by nieco rozregulować zawiasy.
Cervan podniósł głowę i westchnął, odgarniając długie włosy z czoła.
— Tak, dobrze że przyszedłeś. Miałem właśnie posłać Ignatiusa… — Mistrz zrobił lekką pauzę, poprawił się na krześle. Zebrał się w sobie, zmęczenie i rezygnacja ustąpiły zaraz przed jego rzeczowym tonem. — Na ile jesteś zaznajomiony z sytuacją?
— Powiedziałbym, że wystarczająco — odparł Mattia, siadając naprzeciwko Cervana.
— Dobrze, to oszczędzi nam czasu. Cóż, posłanie Taavettiego nie było najlepszym rozwiązaniem, wygląda na to, że tylko zaognił sytuację z wójtem Nylth.
Mattia skinął na to głową - patrząc po charakterze młodego Belmaro widać było, że na pewno potrafi przyciągnąć do siebie ludzi, jednak miejscami brak mu ogłady i opanowania.
— A dowiedział się czegokolwiek?
— Tylko dodatkowych szczegółów odnośnie tego, jak niedobrymi ludźmi jesteśmy. Szczególnie Mistrz — wtrącił Cahir. Odepchnął się w końcu od szafki, przeszedł przez pokój i też usiadł na krześle naprzeciwko Cervana.
— To wszystko zabrnęło już na tyle daleko, że potrzebujemy kogoś dużo bardziej doświadczonego i… hm, z dobrym wyczuciem, by załagodzić ten konflikt. Słowa burmistrza zaczynają coraz mocniej odbijać się na reputacji Gildii i jeśli sytuacja będzie dalej eskalować, możemy stracić wsparcie części patronów.
— Nic nie dzieje się bez przyczyny. — Mattia splótł dłonie i oparł na nich podbródek w kontemplacyjnej pozie. — Albo burmistrz próbuje coś na tym zyskać, albo Gildia naprawdę nastąpiła mu na odcisk…
— To niewykluczone. — Zgodził się Cervan. — Nie jest tak, że każda nasza działalność kończyła się zawsze sukcesem. Mamy na koncie również porażki, a i niektóre sukcesy okazywały się pyrrusowym zwycięstwem. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, które mogły bezpośrednio dotknąć burmistrza. Sprawa wygląda mi na osobistą…
Mattia uniósł lekko brwi. Nie przywykł do tego, by człowiek u władzy tak otwarcie przyznawał się do porażek, jednak gdyby się chwilę zastanowić, granie w otwarte karty z członkami Gildii było typowe dla Cervana. Mistrz nie koloryzował i zwyczajnie mówił co myśli o danej kwestii.
— Spróbuję się czegoś wywiedzieć, ale nie mogę nic obiecać. Najłatwiej byłoby, gdybym miał do dyspozycji coś osobistego, co należy do burmistrza… — Urwał, wzruszył ramionami, a potem zwrócił się do Cahira. — Kiedy byłbyś gotowy?
— Obojętne, może być za pół godziny.
— Tak szybko to ja nie dam rady. Wieczorem będziemy z Isidoro obserwować gwiazdy i dam znać, ile się dowiemy.
— Jak się czuje Isidoro? Nie przeziębił się po wczorajszym?
Mattia parsknął tylko śmiechem. Poprzedniego wieczoru nie mógł znaleźć ani swojego brata, ani talerzy na których jedli kolację. Okazało się, że młodszy D’Arienzo postanowił zrobić dla Iriny coś miłego i pozmywał talerze w pobliskiej rzece - a że do najzręczniejszych nie należał to oczywiście wpadł do tej rzeki. Całe szczęście, że nie była rwąca i nie porwała ani Isidoro, ani sztućców.
— Nie, nic mu nie jest. Isidoro jest trochę odporniejszy, niż na to wygląda. Wychowaliśmy się w górach, może to dlatego.
Mężczyźni wymienili jeszcze kilka uwag, ale jako że niczego więcej nie było do dyskutowania, wkrótce opuścili gabinet Cervana. Mattia obracał jeszcze w myślach wczorajszego tarota który wyraźnie wskazywał, że los rzuci im pod nogi trochę kłód, przeczucie podpowiadało mu jednak, że jakoś sobie z Cahirem poradzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz