niedziela, 4 października 2020

Od Cahira cd. Nicolasa

Także się podniósł.
— Nie byłby to problem?
— Nie byłby — zapewnił Nicolas.
Cahir puścił Sakiego na podłogę. Kocur przeciągnął się, wyprężając grzbiet. Odszedł na kilka kroków, przysiadł w kałuży światła, zmrużył oczy i zaczął wylizywać sobie futerko na łapce.
— Dziękuję. 
— Tamtędy. — Nicolas gestem dłoni wskazał właściwy kierunek. — Chodźmy.
Poszedł pierwszy. Cahir szybko zrównał się z nim ramieniem, zastanawiając się, czy nie postępuje nietaktownie. Uczonych nadal powinno się puszczać przodem? Byłoby lepiej, gdyby szedł za nim, zachowując krok odstępu? Nie, ta zasada chyba wyszła już z użycia. Jak inni zachowują się przy Nicolasie? Okazują mu specjalną rewerencję? Nigdy nie rzuciło mu się w oczy nic takiego. Może nie patrzył, gdy należało?  
Jeżeli zachował się niestosownie, Nicolas nie okazał mu, że zauważył. 
— Sprowadzany z Defros? — bardziej stwierdził, niż zapytał. Obrócił w palcach medalion, teraz już zamknięty, przyglądając mu się spod półprzymkniętych powiek. 
Cahir zrobił niepewną minę.
— Nie wiem, jakiej jest proweniencji. Dostałem go kilka lat temu.
— Raczej z Defros — powiedział Nicolas po chwili namysłu, cicho, jakby do siebie, łagodnie marszcząc brew. Łańcuszek luźno owinięty miał wokół trzech palców; przybrudzone ogniwa błyskały matowo za każdym razem, gdy przechodzili obok któregoś okna. —  Przynajmniej tak mi się wydaje.
— Dlaczego tak sądzisz? 
— Ryt jest charakterystyczny. — Zapukał kostką wskazującego palca w zaśniedziałą podobiznę sroki. — Wygląda mi to na robotę tamtejszych jubilerów. Poza tym jest odlany ze srebra. To popularny surowiec w Defros. Sprowadza się go z Tiedalu w znacznych ilościach, bo jest wytrzymały i tani. Król Roderyk posiada bardzo wiele kopalni. Srebro naturalnie występuje jako domieszka rud miedzi, ołowiu i cynku, które wydobywa się tam na potęgę. 
Cahir zagwizdał.
— Jestem pod wrażeniem. Widzisz ten zegarek po raz pierwszy w życiu, a potrafisz powiedzieć na jego temat więcej niż ja.
Na wargach Nicolasa zamajaczył nieco zakłopotany uśmiech.
— To nic wielkiego. Przez długi czas mieszkałem w Defros.
— Ja jestem z pochodzenia Tiedalczykiem — Cahir uniósł kącik ust — ale o tym, że srebro Roderyka jest tanie i masowo eksportowane na wschód, dowiedziałem się w tej chwili. 
Wyszli na zewnątrz, na zalane słońcem podwórze, poszli na prawo, w kierunku stajni i izby sokolników. Zatrzymali się przy wejściu do budynku, przy którym mieścił się warsztat kowalski. 
— To tutaj?
Nicolas skinął głową.
— Tutaj. 
Wyjął z kieszeni kluczyk na kółku, przekręcił go w zamku, który szczęknął cicho. Gdy nacisnął na mosiężną, wypolerowaną na błysk klamkę, drzwi rozchyliły się bezszelestnie. Cahir stanął z boku, plecami do drzwi, postawą sugerując, że poczeka na zewnątrz. 
— Wejdź proszę — Nicolas ruchem ramienia zaprosił go do środka.
— Dziękuję — wymruczał Cahir, przestępując próg.
Pomieszczenie było jasne, ale niewielkie, wypełnione szafkami, półkami, skrzyniami. Mimo dużej ilości sprzętów i przedmiotów panował w nim perfekcyjny ład. Książki na półkach stały równo, wypastowana podłoga lśniła czystością, wszystkie szuflady zostały starannie dosunięte. Na rozświetlonym słonecznym blaskiem stole spoczywał plik pergaminów, pióro, flakon atramentu.  
— To może chwilę potrwać — uprzedził Nicolas, zbliżając się do pierwszej skrzyni. — Nie pamiętam, gdzie schowałem części do zegarków, gdy używałem ich ostatnim razem.
Cahir uprzejmie skinął głową. Stanął w kącie, nie chcąc przeszkadzać. 
— Oczywiście.
— Możesz się rozejrzeć, jeżeli chcesz.
— Dziękuję — powtórzył po raz kolejny. 
Podszedł do stojącego pod ścianą wysokiego regału, przebiegł wzrokiem po tytułach. Niektóre wymalowano na grzbietach fantazyjnym, zamaszystym pismem, inne zwykłym i czytelnym, na jeszcze innych farba zaczęła łuszczyć się i zacierać ze starości. Cahir wybrał książkę na chybił trafił, otworzył ją na losowej stronie. Spróbował przeczytać pierwszy akapit. Zmarszczył brew. Pożółkłą, kruszącą się w dłoniach kartkę pokrywały słowa zapisane w języku, którego nie dość, że nie rozumiał, to jeszcze nie rozpoznawał. 
— Co to za książka? — zagadnął Nicolasa, unosząc wolumin tak, by okładka była widoczna. 
Nicolas przerwał przeglądanie zawartości drewnianej skrzynki.
— Ta? — Zmrużył oczy, przechylił podbródek, przyjrzał się. — Chyba De architectura.
— O czym?
Wieko skrzyni zatrzasnęło się z głuchym hukiem. Nicolas odłożył ją na miejsce, zajął się przetrząsaniem zawartości pobliskiej szuflady.
— To traktat Wirtuwiusza o teorii architektury. Zawiera też przydatne informacje na temat planowania i projektowania maszyn i urządzeń pomiarowych.
Cahir odłożył De architecturę na miejsce, porwał z regału kolejną książkę. 
— A ta? — Zaczął przerzucać strony. Pachniały starością, kurzem i wspomnieniami. 
Nicolas spojrzał na niego przez ramię. 
— Ad Nicomachum
— Co to znaczy?
— Etyka nikomachejska — wyjaśnił. — To stare dzieło filozoficzne. Mówi między innymi o tym, że celem działania jest dobro, które ludzie upatrują w szczęściu. Według autora ludzi można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to ludzie prości, którzy szczęście widzą w rozkoszy, druga to osoby wykształcone i ambitne, dla których znaczenie mają jedynie zaszczyty i władza, trzecia to uczeni, dla których prawdziwą wartość stanowi wiedza. 
Cahir uśmiechnął się pod nosem.
— Którym typem jesteś?
— Pewnie wiele osób uznałoby, że trzecim. — Nicolas przyklęknął na podłodze, otworzył szafkę, sięgnął do jej wnętrza. — A ty?
— Żadnym. — Cahir wyciągnął dłoń po kolejną książkę. — Och. Peri Physeon. To znam, czytałem kiedyś, dawno temu. Nie mam z nim dobrych wspomnień. Niespecjalnie mi się podobał.
— To zawiłe, wymagające dzieło — zgodził się Nicolas. — Pamiętam, że moi rówieśnicy lubili na nie narzekać. Na twojej akademii także znajdowało się w kanonie lektur obowiązkowych? 
Uśmiech Cahira zbladł. W pomieszczeniu nagle zaległa cisza. 
— Nigdy nie byłem żakiem. — Odwrócił wzrok. — Nie skończyłem żadnej szkoły. Nie mam wykształcenia.
Miałem szczęście, że w ogóle nauczyłem się pisać i czytać, dodał w myśli. Odsunął się nieco od regału, w cień. Poczuł, jak mięśnie na jego ramionach mimowolnie się napinają. Świadomość tego, kim jest i skąd pochodzi, zawsze w takich momentach zaczynała mu ciążyć. 
I co teraz, Nicolasie?, westchnął w duchu. Przestaniesz być uprzejmy i pomocny? W porządku. Nigdy nie musiałeś być. Jesteś wynalazcą, znasz obce języki, skończyłeś akademię. Uczyłeś się, a więc miałeś pieniądze. Jak miałeś pieniądze, to pochodzisz z dobrego domu. Możesz być dumny jak Montegioni. Możesz traktować mnie z wyższością i od pogardy jak Madeleine. Możesz, jak Belmaro, śmiać się w kułak, że twój koń ma lepszy rodowód niż ja. A ja nie będę mógł nic na to poradzić, wiesz?
Znałem w życiu paru żaków. Wszyscy byli tacy sami. Ja i Ishil zasadzaliśmy się na nich w ciasnych, cuchnących zaułkach. W Ovenore żacy to była prosta robota. Bardzo prosta. Łatwiejszej chyba nie było. Wystarczyło błysnąć im stalą po oczach i sami wyskakiwali z sakiewek. Zwykle nawet nie musieliśmy się z nimi szarpać. Te małe paniątka w mundurkach nie umiały się bić. Cahir odłożył książkę na miejsce, zaciął wargi. Nie musiały umieć.

Nicolas? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz