niedziela, 11 października 2020

Od Cahira — Tu są lwy I

Nic nie powróci. Oto czasy
już zapomniane; tylko w lustrach
zsiada się ciemność w moje własne
odbicia — jakże zła i pusta.
K. K. Baczyński, Spojrzenie

Albo jestżeś tylko
Pokrowcem żalu, postacią bez serca?
William ShakespeareHamlet


Jezabel,
daruj formę.
Nie potrafię pisać listów. Pamiętam, że kiedyś Ksander próbował mnie nauczyć, ale to było tak dawno, wszystko zapomniałem. Proszę, nie miej do mnie o to żalu. Miałem wtedy może szesnaście lat. Prawie nie pamiętam tego dnia.
Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa tam, gdzie teraz jesteś, gdziekolwiek to jest, że znalazłaś swoje asylum. Zasłużyłaś na spokój po wszystkich tych trudnych chwilach, które przeżyliśmy w Ovenore. Często o Tobie myślę; kiedyś byłaś mi bliska. Tak, kiedyś. Powinienem pozwolić Ci odejść, darować sobie ten list, wiem o tym. Wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło, przepadło. Dziś jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Domyślam się, że już prawie mnie nie pamiętasz, pewnie teraz zajmujesz się czymś innym, pewnie bardzo się zmieniłaś, pewnie zapomniałaś... Nie mam Ci tego za złe, Jezabel. Bo sam próbowałem zapomnieć tak wiele razy.
Wybacz, że Cię niepokoję. Wybacz, proszę. To głupie wracać po tylu latach. Powinienem pogodzić się z faktem, że nasze drogi rozeszły się na zawsze, powinienem pozwolić Ci wciąż o sobie nie pamiętać. Wierz mi, odkąd zacząłem pisać, już trzykrotnie chciałem rzucić pióro na blat, zwinąć papier w kulkę, cisnąć ją do kominka. Ale nie potrafię. Potrzebuję się komuś wygadać. Wysłuchaj mnie, Jezabel, ostatni raz, jak kiedyś, jak w Ovenore. Mam wrażenie, że nie rozmawiałem z nikim od lat. Zawsze ceniłem Twoje towarzystwo. Jak sądzisz, można by powiedzieć, że kiedyś się przyjaźniliśmy? Jeżeli nie, cóż, oznacza to, że nie przyjaźniłem się z nikim nigdy.
Bogowie. Gdybyś tylko mogła tu być... Wtedy wszystko byłoby prostsze. Wiedziałabyś, co robić, powiedziałabyś mi, jak powinienem postąpić. Przepraszam. Nigdy Cię nie słuchałem, lubiłem puszczać Twoje rady mimo uszu. Teraz wiem, że ja nigdy nie miałem racji; że Ty nigdy się nie myliłaś.
Nie mieliśmy właściwego pożegnania. Podczas naszego ostatniego spotkania nie byliśmy świadomi, że to koniec, że już nigdy się nie zobaczymy. Wiele razy potem chciałem do Ciebie jechać, usilnie prosiłem Ksandra, by mi pozwolił. Za każdym razem zabraniał mi kategorycznie. Żałuję, że byłem posłuszny. Gdybym mu się sprzeciwił, mógłbym zobaczyć Cię jeszcze raz, nim nasze drogi rozeszły się na zawsze.
Jeżeli stoisz, usiądź. Mam Ci wiele rzeczy do powiedzenia.
Nie wiem, czy miałaś okazję dowiedzieć się, że Familia została rozbita. Stało się to kilka miesięcy po Twoim odejściu. Keir, Ishil, Aiden, Rhiannon... Oni wszyscy nie żyją, Jezabel. Ale Ksandrowi się udało. Przeżył. Uciekł na wyspy. Nie miał wyboru. Był skończony w stolicy. Rozstaliśmy się... Nie pamiętam, kiedy. Jakiś czas po tym, gdy zwolniono nas z aresztu. Wiesz, nie pamiętam zbyt dobrze tego okresu, znam go głównie z opowieści Ksandra. Dużo chorowałem. Więzienni klawisze dali mi popalić, miałem połamane żebra, palce. Najbliższe dwa tygodnie od chwili opuszczenia swojej więziennej celi spędziłem w stanie pośrednim między jawą a snem. W nocy miałem wysoką gorączkę. Nie mogłem jeść. Nie potrafiłem samodzielnie podnieść się z łóżka. Moje rany się nie goiły. Ksander bał się, że się nie wyliżę. Wezwał konsyliarza, tego samego, który dwa lata wcześniej zajmował się Twoją ręką. Zapłacił mu jakieś niemożliwe pieniądze, by w ogóle zgodził się przyjść i mnie obejrzeć. Nie pamiętam jego wizyty. Ksander powiedział mi potem, że nie trwała nawet kwadransa. Nie mogę się temu dziwić. Ksander nie cieszył się już wtedy dobrą sławą w stolicy, wszyscy obrócili się przeciw nam, niebezpiecznie było mieć z nami cokolwiek wspólnego. Opowiem Ci jeszcze o tym, Jezabel.
Czuję, że muszę Ci się do czegoś przyznać. Dręczą mnie wyrzuty sumienia. Jestem Ci coś winien, mam wobec Ciebie pewien dług. Chcę go spłacić. Wiesz, od pewnego czasu próbuję zachowywać się przyzwoicie, staram się żyć jak uczciwy człowiek. Nie śmiej się. Gdybyś mnie teraz widziała, sama byś przyznała, że się zmieniłem.
Coś Ci obiecałem. To było późną wiosną, wieczorem, w pobliżu naszego zamku. Nasz zamek... Pamiętasz go? To w zasadzie nie był żaden zamek, a sterta kamieni, żałosna szaro-biała ruina. Zachowały się jedynie dwie baszty i kawał frontowego muru. My, Familia, lubiliśmy to miejsce. Nikt nigdy się tam nie zapuszczał. Nie było tam czego szukać. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że w pobliżu Ovenore w ogóle zachowały się jakieś ruiny. Zamek położony był w głębokim lesie, w sporym oddaleniu od gościńców. Porastał go bluszcz, ostrokrzew, krzewy dzikich róż. Od słońca osłaniały go dęby; pamiętam, że latem ich cień rozlewał się przyjemnie po niektórych fragmentach obtłuczonego obmurowania.
Niedaleko zamku rosła jabłoń. Wielka, rozłożysta. Niektóre jej konary były tak rozrośnięte i grube, że gdy drzewo obradzało, pochylały się ciężko w kierunku ziemi. Bliźniacy Kevin i Keir pewnego razu przewiesili przez jedną z takich gałęzi huśtawkę. Sami ją zrobili. Wisiała kilka lat. Świetnie im wyszła, mieliśmy z nią kupę zabawy. Bywało, że przychodziłem tam z Ishilem. Ksander kręcił na to głową. Fanaberia — powtarzał, ale nie kazał jej ściągać. Kilka razy przydybałem go, jak sam na niej siedział. Uśmiechał się wtedy, prosił, bym nie mówił nikomu. Nie mówiłem. Gdy Ksander się uśmiechał, nie dało mu się odmówić.
Tamtego dnia huśtawki już nie było. Kevin zniszczył ją po tym, gdy Keir trafił na szafot. Powiesili go kilka miesięcy przed tym, gdy odeszłaś. Ishil zapytał potem Kevina, gdzie jest ta huśtawka, co z nią zrobił, bo chce ją naprawić i powiesić z powrotem. Kevin, milcząc, uderzył go wzrokiem. Nikt z nas nie pytał o nią nigdy więcej.
Tak, huśtawki wtedy nie było, więc gdy znalazłem się pod jabłonią, usiadłem na trawie. Spomiędzy liści widziałem odblask ogniska, które pozwolił rozpalić Ksander, słyszałem, jak Sile się śmieje, jak ktoś znów się z kimś sprzecza, jak któryś koń rży, jak Ishil śpiewa.
Nie siedziałem długo sam. Przeczuwałem, że się zjawisz. Ty też lubiłaś to miejsce.
Odgarnęłaś kilka gałązek, spojrzałaś w stronę pnia, pod którym siedziałem, udałaś zaskoczenie, zapytałaś, co tu robię. Uciekam przed Ishilem — skłamałem.
— Ty też? — uniosłaś kącik ust.
Teraz, gdy to wspominam, uśmiecham się pod nosem, myślę, że byliśmy okrutni. Ishil miał dobry głos, lubiliśmy go słuchać. Wiem, że Ty także, choć nigdy byś tego głośno nie przyznała. On był trochę lepszy od nas, przyznaj. Potrafił coś więcej, niż tylko kraść. Gdyby zechciał, nie musiałby być na każde skinienie Ksandra, nie musiałby zabijać dla Leonisa. I nie musiałby kończyć na stryczku. Nie musiałby, prawda, Jezabel? Gdyby tylko umiał grać na flecie albo na lutni... Byłby wspaniałym artystą. Nadałby się na barda.
Usiadłaś obok, zaczęliśmy rozmawiać. Pytałaś mnie o Rhiannon. Nie wiedziałem, co u niej, nie widziałem się z nią od dwóch tygodni.
— Znowu się posprzeczaliście? — domyśliłaś się, pociągając z butelki.
Nadąsałem się.
— My nigdy się nie sprzeczamy.
— Och, no jasne. Wy jedynie chodzicie na siebie śmiertelnie obrażeni i unikacie się nawzajem, gdy jedno zrobi coś, co nie spodoba się drugiemu.
Pomyślałem wtedy, że nie lubię z Tobą rozmawiać. Byłaś zbyt uważną obserwatorką, zbyt dobrze nas znałaś.
— Wcale nie.
— Wcale tak.  Przeciągnęłaś się lekko. Butelka wina w Twojej dłoni zakołysała się niebezpiecznie nad naszymi głowami. — Wcale tak, droździe. 
Zmieniłem temat. Zaczęliśmy mówić o planowanym włamaniu do domu jubilerskiego krasnoluda Ulrica Feinthovena. Nie znałaś szczegółów. Spędziłaś kilka ostatnich dni poza miastem. Opowiedziałem Ci wszystko, co wiedziałem. A wiedziałem sporo.
— Więc mówisz, że kogo chcecie postawić na czatach? — zapytałaś, wysłuchawszy mnie. 
— Jakiegoś wróbelka. Sile albo Garetha.
— Bierzcie Sile. Gareth posika się ze strachu, jeżeli coś zacznie się sypać.
— Leonis też myśli o Sile. Ale Ksander się nie zgadza. Nie chce jej widzieć na oczy po tym, jak ściągnęła mu na kark żandarmów.
— Nadal mu nie przeszło? To weźcie siostrzyczki.
— Siostrzyczki będą wtedy na górze z Ishilem i Aidenem.
— Co to za pomysł? Nie nadają się do takiej roboty. Zaczną się rozbijać, narobią rabanu na pół miasta.
Zamknąłem oczy, uśmiechnąłem się pod nosem.
— Może Ksander liczy, że tym sposobem w końcu się ich pozbędzie.
— Demon. — Szturchnęłaś mnie łokciem w ramię. Butelka, którą trzymałem w ręce, przechyliła się, trochę wina bluznęło mi na spodnie. — Przepraszam, nie chciałam... Przynieś mi je potem. Zajmę się nimi.
Uśmiechnąłem się łagodnie.
— Plamy po winie nie schodzą, Jezabel.
Zapewniłaś mnie, że owszem, schodzą. Zaczęłaś tłumaczyć mi, że wystarczy zalać je gorącym mlekiem albo natrzeć solą. Śmiałaś się, mówiąc, że po tym, jak Aiden i Dion obrabowali stragan z przyprawami, możesz je nawet w tej soli zakopać. 
Nie wierzyłem Ci. Powtarzałaś, że mogę Ci zaufać, że świetnie się na tym znasz. Twoja matka była praczką. 
Kręciłem głową.
— Moja matka też była praczką. Ale o wywabianiu solą plam po winie nie słyszałem.
Machnęłaś na mnie ręką. Powiedziałaś, że jutro zobaczę na własne oczy, że pokażesz mi, że masz rację. Chwilowo dałem za wygraną. Zapytałem, czy też kiedyś pracowałaś jako praczka. Z ciekawości. Potwierdziłaś. Wszystkie Twoje siostry są praczkami. Nie było pieniędzy, by posłać je do szkoły. Twoja matka nauczyła je tego, co sama umiała. A umiała tylko to. Zapytałem, czy nadal utrzymujesz z nią kontakt, czy wiesz, co u niej słychać. Jest zdrowa? Ma się dobrze?
— Chyba tak — stwierdziłaś po chwili namysłu. — Czasem przynoszę jej pieniądze. Ale nie chce ich brać. 
Zapadał zmierzch, wiatr szeleścił liśćmi. Krzyki ustały, Ishil przestał śpiewać. Nagle zrobiło się dziwnie cicho i spokojnie. Uniosłaś butelkę do ust, nie patrząc na mnie.
Potem... Przepraszam, Jezabel. Nudzę Cię. Nie powinienem tak się nad wszystkim rozwodzić. Chyba za bardzo lubię to wspomnienie; chyba za często wracałem do niego myślami. 
Potem poprosiłem Cię, byś opowiedziała mi trochę o niej, o swojej matce, i o swoich siostrach. Byłem zaskoczony, że się zgodziłaś. Słuchałem Cię uważnie, nie przerwałem Ci ani razu. Twoja historia brzmiała dla mnie tak dziwnie znajomo. Dzieciństwo w biedzie, bez ojca, bez pomocy ze strony rodziny, długi... Gdy skończyłaś mówić, milczeliśmy przez chwilę. Potem zapytałaś mnie o moją matkę. Niczego Ci nie powiedziałem, nie chciałem o tym rozmawiać. Nalegałaś. Mówiłaś, że powiedziałaś mi wszystko, co chciałem wiedzieć, mówiłaś, że jestem Ci to winny, że coś od Ciebie wziąłem, więc teraz muszę dać Ci coś w zamian. Miałaś rację, ale wtedy nie byłem gotowy, by o tym mówić. Obiecałem, że opowiem, ale innym razem. Zgodziłaś się, choć widziałem, że jesteś rozczarowana. 
Przepraszam. Przepraszam po tysiąckroć, Jezabel. Nie dotrzymałem słowa. Nigdy nie usłyszałaś tej historii. Już nigdy nie będę miał szansy opowiedzieć Ci jej osobiście, już nigdy się nie spotkamy. Tak, jestem egoistą. Piszę tylko po to, by uciszyć wyrzuty sumienia. Usiądź w końcu, proszę. Opowiem Ci o mojej matce. 

Serce
Bardzo
Chore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz