środa, 12 lutego 2020

Od Desideriusa cd Nakigitsune

⸺⸺※⸺⸺

Tego dnia śnieg skwierczał. Brzmiało to dość ironicznie, Coeh jednak nie potrafił odnaleźć określenia, które lepiej opisywałoby skrzypiący dźwięk, który raz po raz ulatywał spod jego butów. Przysłuchiwał mu się z uwagą, nie tylko z powodu jego, bądź co bądź, niezwykłości, a raczej przez mężczyznę, który do złudzenia przypominał mu jego Aleksandra. Miał iść za nim i rzeczywiście, czynił, jak mu kazano. Przynajmniej przez większą część drogi, bo nagle jego kroki ucichły, kołysząc się echem na lekkim wietrze. Coeh, przyglądając się tak konarom, które bujało coraz mocniej, z dezaprobatą stwierdził, że tej nocy powinno złamać się przynajmniej kilka zmrożonych gałęzi. Żywił również szczerą nadzieję, że nikt nie zdecyduje się porwać na zdrowotny spacer po zmroku, a i patrol postara się trzymać jak najdalej od boru przy gildii.
Wyższy mężczyzna odwrócił się, by sprawdzić, co mogło zatrzymać blondyna i nie ukrywając swojego niezadowolenia, zauważył, że ten zwyczajnie przystanął. Bez większego powodu, zlewając się tak z zimowym pejzażem, sterczał jak sopel wbity głęboko w wysoką zaspę. Przechylając się mocniej na swoją lewą stronę i opierając jedną z dłoni na własnym biodrze, Coeh przyzwał go raz, drugi. Zmarszczył brwi, widząc, że ten nie ma zamiaru zareagować na jego nawoływania, chociaż ten odzywał się głośno i wyraźnie. Nie wiało również na tyle, by jego głos zagubił się w przestrzeni, rozerwany przez mocniejsze podmuchy.
Coś musiało się więc stać i mimo chęci sprawienia wrażenia nieco innego, niż dotąd, kontrolki w głowie Desideriusa ponownie zmusiły go do przyjęcia postawy nadopiekuńczej ciotki, która koniecznie musi sprawdzić, co właściwie się wydarzyło. Krokiem więc nieprędkim, jednak stanowczym, zbliżył się do nowo poznanego mężczyzny, który od momentu zatrzymania się, nie drgnął nawet o milimetr. Wzbudził zaniepokojenie w Desideriusie, a gdy ten nareszcie znalazł się odpowiednio blisko, by dokładniej mu się przyjrzeć, stwierdził, że mężczyzna prawdopodobnie odpłynął na stojąco. Stał z przymkniętymi powiekami, nie reagując na bodźce zadawane przez Coeha, czy to słowa, czy delikatne muśnięcie palcami wyziębionego ramienia mężczyzny. Powoli odpływając w świat nocnych mar, raz mruknął, bardzo niewyraźnie. Niczym lodowa rzeźba, która już nigdy nie miała prawa powrócić do życia, które jej skradziono. Brunet był skonsternowany i nim podjął jakiekolwiek kroki, przebiegł palcami przez swój skalp, czochrając prędko krótkie włosy, a następnie westchnął ciężko. Nagle niższy się zachwiał, całkiem zamknął oczy, a jego twarz się rozluźniła. Nim Coeh się spostrzegł, blondyn zaczął upadać, by w jednej z ostatnich chwil zostać złapanym przez pewną dłoń zielarza, który naprawdę się silił, by go nie upuścić, chociaż do najcięższych nie należał, a gdy w końcu udało mu się go postawić na nogi, ponownie westchnął. Przewrócił również oczami, bo jedyne co mu pozostało, to przeciągnąć ramię mężczyzny przez własne barki i pozwalając mu oprzeć się na jego ciele, zmusić ledwo przytomne ciało do stawiania niezdarnych kroków, a może raczej człapania przepełnionego ciągłą potrzebą łapania utraconej chwilę wcześniej równowagi. Mróz szczypiący policzki wcale nie pomagał, podobnie futrzasty towarzysz mężczyzny, któremu zdarzało się raz po raz przeskakiwać z ramienia nieprzytomnego, na to należące do niespełnionego aktorzyny ze spalonego teatru.
— Czemu to zawsze jestem ja?

Adonis obojętnie wzruszył ramionami, gdy jego twarz wyrażała tylko jedną emocję. Świadczyła o problemie, pod który Coeh zdecydował się podpiąć prawdopodobną sprzeczkę z Leonardem, który wcześniej tego dnia też wydawał się dziwnie struty. Nie miał również czego szukać u Tadeusza, który przysiadywał z boku, na jednym z taboretów. Nogę miał założoną na nogę, a gdy Desiderius posłał mu znaczące spojrzenie, skusił się jedynie na niskie zarechotanie, zbywające z równą skutecznością, bo beznadziejne drgnięcie ramion Nykvista, który swoją drogą zdołał już opuścić gabinet, w którym się znajdowali.
— Dzisiaj twoja kolej — zakumkał, po czym zsunął się ze zbyt wysokiego stołka, by w dobrych dwóch susach podążyć śladami Adonisa i zostawić go, sam na sam z widmem, które coraz częściej wykazywało oznaki życia dotychczas zagubionego gdzieś na mrozie. Westchnął ciężko, przecierając kark, a następnie wdrapując się szczupłymi palcami na potylicę, którą podrapał, rozdrapując jeden ze znajdujących się tam strupów.
A później wydarzyło się to, czego każdy z nich obawiał się najbardziej. Nagłe zerwanie się z łoża, chwilowe rozeznanie i pochwycenie towarzysza, który przez cały ten czas nie odstępował właściciela na krok. Desiderius podparł dłonie na biodrach, dokładnie przyglądając się ruchom mężczyzny, uważając, czy przypadkiem nic się nie dzieje, a gdy ten wreszcie się zatrzymał, przesunął się delikatnie, by znaleźć się w polu jego widzenia.
— Witamy z powrotem wśród żywych — zarzucił nieco zgryźliwie, przy czym delikatnie się skrzywił. Nie wiedzieć, czy z powodu złego samopoczucia, czy może jednak refleksji, czy może jednak faktu, że coraz bardziej przejmował cechy tych dwóch gburów, którzy pozostawili go tak na pastwę losu. — Jak się czujesz?

⸺⸺※⸺⸺
[Naki?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz