wtorek, 18 lutego 2020

Od Krabata cd. Desideriusa

Gdzie błądziły w tym momencie myśli Krabata orzec nie sposób. Pewnym jest jedynie, że nie znajdowały się na właściwym miejscu skoro usłyszawszy skierowane do niego pytanie zamarł na moment, a nawet o mały włos nie upuścił trzymanej skrzynki, z której ciężaru na tyle nie zdawał sobie sprawy, iż zupełnie zapomniał o jej bezcennej zawartości. Oczywiście na tyle bezcennej na ile uda się ją utrzymać w tym konkretnym miejscu, a nie gdziekolwiek poza nim. Opanował się w porę przypominając sobie, do czego normalni ludzie nie koniecznie jego stanu i jego wątpliwej zdolności konwersacyjnej używają liczby mnogiej. Nie to żeby nie słuchał Coeha, ale jego stan niepokoił go jakoś bardziej niż słowa, które wyrzucał z siebie zdawałoby się bez ładu i składu. Najmniej zaś wierzył w ten jego świetny stan pozwalający się utrzymać na nogach, bo jakkolwiek przyglądał mu się nijak nie dostrzegał silnego jak dąb chłopa, a raczej drgającą na wietrze osikę, gotową załamać się pod byle mocniejszym podmuchem.
- Ja tu chyba najmniej potrzebuję lekarskiej interwencji – zmierzył towarzysza spojrzeniem pełnym niesmaku pomieszanego ze szczerą przyjacielską troską. Zdołał już polubić zielarza, tak jak się lubi kogoś, kto bądź, co bądź uratował ci życie, albo przynajmniej bardzo się starał. Miał nawet przez moment poklepać mężczyznę po ramieniu, ale powstrzymał się w porę przypominając sobie, że takie niedźwiedzie pacnięcie i zdrowego mogłoby powalić na ziemię. Westchnął wreszcie ciężko ponownie obracając w myślach wszystkie kwestie wyciągnięte przed chwilą na światło dzienne. Zamach? Zwykle to jemu towarzyszyły najczarniejsze myśli w powiązaniu z całą masą spiskowych teorii, ale tym razem czuł się w obowiązku stanowić głos rozsądku w tej dyskusji.
- Nie sądzę żeby ktokolwiek godził w życie kogoś z gildii. W każdym razie gdybym ja zamierzał kogoś uśmiercić, w życiu nie korzystałbym z usług posłańców. Takie to zwykle młode, roztrzepane, że nie odróżni własnej gęby od końskiego łba, bo i z jednego i drugiego ten sam pożytek. Jedyny chwalebny wyjątek to ci od nas, ale oni to już na pewno nie mają interesu w transporcie takiego paskudztwa. Tylko skończony dureń podcina gałąź, na której sam siedzi. Sam motyw… Ha to już inna sprawa. Powiedzmy, że nie jeden wśród nas ma swoje za uszami – przemilczał dyskretnie, że głównie siebie ma tu na myśli – ale, wybacz, jesteś ostatnią osobą na którą wartoby zastawiać takie pułapki, chyba żeby żywił ktoś jakieś mordercze zamiary w stosunku do twoich paprotek. Co najmniej to wszystko dziwne. Stawiałbym jednak, że zwierzak poczuł ziółka w pudle, wskoczył do niego, a jakiś ślepy pakowacz zamknął go i sprezentował jemu podróż, a nam poranny trening w chwytaniu szczurów. Choć żeby takiego bydlęcia nie zauważyć, to doprawdy…
Pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, a i we wzroku towarzysza wyczytywał dużą dozę powątpiewania w te jego fantastyczne teorie. Może stracił zbójecki instynkt? Może tak się tu zadomowił, że nie dopuszczał do siebie myśli, aby cokolwiek miało zepsuć ten pracowicie budowany spokój.
- A tam do czarta, sam diabeł chyba wie jak to dziadostwo przywlekło się tutaj i szczerze powiem w głębokim poważaniu mam tą kwestię interesuje mnie wyłącznie jak się tego pozbyć. Żeby to, chociaż ładne było to by to człowiek sprzedał i jakiś dochód z tego miał, a tak to, ani tego nie powiesisz nad kominkiem, ani nie zjesz, nawet do studni nie ciepniesz, bo się ludziski potrują. Sprzedać nawet zresztą jakby kupili to ryzyko, biorąc pod uwagę, jaką sympatią darzą naszą gildię, zaraz wróci z powrotem pod nasze drzwi. Takie dziadostwo jak złapie to nie puszcza… - wymownie pomasował rękę – jak zgubisz złotą broszę, to kamień w wodę, ale takie paskudztwo, to nie ma szans… gorzej jak zaraza… nie mdlej mi tu.
Podtrzymał mocno Desideriusa, który niebezpiecznie przechylił się na bok jakby miał ogromną ochotę spotkać się z wyścielającym korytarz dywanem.
- Skaranie boskie z taką pomocą. – wyciągnął z kieszeni jeszcze jedną ampułkę z miksturą wzmacniającą i wcisną zawartość do ust towarzysza – połknij. Nie bój się jak będę zamierzał cię otruć wyślę powiadomienie na tydzień przed planowaną zbrodnią żebyś się ładnie wystroił na pogrzeb. Z drugiej strony już teraz wyglądasz jak upiór zbudzony w środku dnia. Najpierw idziemy do medyka i bez dyskusji.
Krabat może i nie miał zbyt wielu doświadczeń z ludźmi znającymi się, jako tako na leczeniu, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później ktoś go zapyta skąd ta wiedza na temat trucizn. Miał jedynie nadzieję, że zielarz poczeka z pytaniami przynajmniej do czasu, aż definitywnie pozbędą się tej przebrzydłej bestyjki.
- Myślisz, że ten zwierz potrafi przegryzać też metal. Nie wygląda na, aż tak jadowitego. Zastanawiam się czy nie dałoby rady pożyczyć jakiejś pustej klatki od Philis i tam go upakować, a potem odesłać nadawcy. Szczerze miałbym ochotę żeby pomęczył się z nim, co najmniej tyle, co i my.  Z drugiej strony musiałbym zostawić cię z nim w takim przypadku na chwilę sam na sam. A już nawet nie chcę wspominać jak ostatnio skończyło się wasze romantyczne spotkanie twarzą w twarz.

<Desiderius?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz