sobota, 1 lutego 2020

Od Tadeusza CD Romulusa

𝔗
Cylinder odłożył na biurko, nie chcąc, by ten, zsuwając się za bardzo na czoło, przysłonił mu pole widzenia, po czym zeskoczył z fotela, podchodząc do swojego pacjenta. Bez be, bez me, czy jakiegokolwiek kukuryku. Ten kto Tadeusza znał, ten doskonale wiedział, że nigdy gadatliwą personą nie był.
Pamiętając, że w aktualnych czasach prawdopodobnie nie ostała się ani jedna osoba, która go znała, nie wliczając w to sławnych trzech wiedźm, czy tych innych, już bez takiej renomy, co trójka kobiet.
Ten, kto go znał, wiedział również, że z Tadeusza lekarz był marny. Zajmowanie się nekromancją w czasach własnej świetności raczej nie przybliżyło go do wiedzy o zajmowaniu się żywymi, nadal oddychającymi istotami. Jedyne co, to jakaś znajomość ziół, bo przecież poważny mag powinien w sztuce zielarstwa mieć porządne obeznanie, odrobina teorii z uzdrawiania, bo każdy adept przez podstawy przechodził. No i doświadczenie, które zdobywa każdy, kto chodzi po żywym świecie przez trochę dłuższy czas.
A do tego wszystkiego doskonała znajomość anatomii, bo zwłoki mają dokładnie taki sam rozkład organów, jak ludzie i istoty humanoidalne.
Gdy już dotarł do odpowiedniej maści, po uprzednim przebiciu się przez, lekko hiperbolizując, setki innych fiolek, gdy już wyciągnął ją, starając się nie porozbijać pozostałych, podszedł do młodego mężczyzny, prawie że chłopca, już zasiadającego na krześle, uważnie obserwującego każdy ruch żaby, prawdopodobnie z niemałym zdziwieniem, że to właśnie żaba ma go tego dnia obsłużyć.
Usiadł oczywiście bez pozwolenia. Tadeusz stwierdził, że nie ma sensu się nad tym faktem dłużej rozwodzić, pozostawił go więc bez jakiegokolwiek komentarza. Bezpardonowo ujął poranioną dłoń w łapę, obejrzał ją z jednej, jak i z drugiej strony.
— Zabawy takimi truciznami warto zostawić na później, jeżeli nie ma się do tego odpowiednich środków bezpieczeństwa — wymruczał, przymykając lekko powieki, nachylając się odrobinę bardziej nad przypalonymi tkankami. Westchnął głośno, wstał od chłopca i ruszył po miskę z lodowatą wodą z rozpuszczonego śniegu. — Nie gap się tak na mnie, jak ciele na malowane wrota, doskonale wiem, co ciemiężyca w połączeniu z tetrachloroetenem potrafi zrobić ze skórą. I nie tylko z nią — oświadczył sucho, ponownie chwytając za dłoń, przystępując do jej oczyszczania, do ściągania tych tkanek, które już nie miały szansy się zregenerować, jedynie narażając mężczyznę na nieprzyjemne babranie się. — Jadownik, a nie wie, że zwykłe skórzane rękawiczki nie pomogą na takie substancje, ciesz się, że nic ci się w te łapska nie wtopiło — prychnął. — Jeszcze brakuje żebyś kąpał się w ługu. Powiem ci, że leczenie ludzi to jedno, ale leczenie idiotów, którzy nie przestrzegają jakichkolwiek zasad, nie znają jakichkolwiek podstaw, a przystępują do bawienia się w rzeczy dla zaawansowanych, bo są tacy wszechwiedzący, doprowadza mnie do niezwykłej irytacji waszą głupotą.
Tadeusz wstał od chłopaka, podał mu fiolkę z resztą maści.
— Codziennie oczyszczasz. Maścią smarujesz, gdy dłoń wyschnie, nie pocieraj jej ręcznikami i szmatami, bo tylko podrażnisz. Starasz się nie zakrywać, nie bandażować. Najlepiej po prostu nie używaj tej ręki, nie obchodzi mnie, że potrzebujesz jej do roboty. Znałem szanowanego, bardzo dobrze wykształconego w wytwarzaniu eliksirów człowieka, który radził sobie bez trzech palców, w tym kciuka, to i ty jakoś przeżyjesz. Jak masz już w ostateczności jej użyć, to bandażujesz. Lekko, bez nacisku. — Zarechotał, jedno oko podążyło za muchą irytująco brzęczącą w kącie pokoju.
Brzęczenie ucichło, gdy tylko trafił w nią długi jęzor.
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz