niedziela, 2 lutego 2020

Od Feliksa CD Elry

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją. 

Feliks Woronow do swoich zwyczajów nie wprowadził nigdy uganiania się za kobietami. Jakoś tak, nie miał na to czasu, nie pasowało mu, kręcił nosem, gdy matka wraz z Tośką podsuwały kolejne pomysły na kokietowanie potencjalnych narzeczonych, podczas gdy mężczyzna wyznawał zasadę niezwykle prostą i krótką – jak przyjdzie odpowiednia, to będzie odpowiednia. W mniemaniu całej jego rodziny była całkowicie bezsensowna, on się jednak nigdy tym zbytnio nie przejął.
W końcu potrafił sobie znaleźć i towarzystwo do łóżka, w dodatku takie, które chętnie słuchało jego rzadkich, niespotykanych w większych grupach, monologów, najczęściej nie mających kompletnie sensu, gdy wskazówka zegara wskazywała już drugą czy trzecią. Czasami nie odpowiadali, wtulając twarze w ciepłą skórę, czasami wchodzili z nim w dysputy, z których obie strony wyciągały zazwyczaj interesujące wnioski. Kto wie, może i nieświadomie tworzyli nowe filozofie – te jednak nie miały nigdy ujrzeć światła dziennego, będąc zapomnianymi, zakurzonymi w najciemniejszych zakamarkach ich umysłów. Idee zastępowali słodkimi pocałunkami, cichymi, niezbyt dwornymi słowami.
Teraz jednak za kobietą pogonić po prostu musiał. Bo ta wybiegła z pomieszczenia, z licem niezwykle zbledłym, bez rumieńców wskazujących na jakiekolwiek czynności życiowe, zostawiając go w tyle, nie mówiąc, co się dzieje, co ujrzała za oknem i dlaczegoż by miała właśnie w ten sposób zareagować. Feliks rzucił się więc w pogoń, w biegu zapinając kamizelkę, poprawiając mankiety koszuli.
Znaleźli się na zewnątrz, on tuż za nią, ona jak zjawa, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą. Blada, lekko kołysząca się na nogach. Brązowe pasma włosów zwichrzyły się, niesfornie wychodząc z uplecionego, w ten sposób, co zawsze, warkocza na jej głowie. Zerknęła na niego, oczy jednak były nieobecne, jakby nadal wpatrywała się w pustą przestrzeń, a nie człowieka, który zaoferował swoją pomoc, choć autentycznie powoli zaczynał tego żałować.
— Widziałam — słowo, ciche, wypowiedziane z trudnością opuściło wargi.
Kobieta straciła równowagę, jak szmaciana lalka runęła w dół i dzięki bogom, że mężczyzna znajdował się tuż za nią, co pozwoliło mu pochwycić ją jeszcze w locie. Wolał nie myśleć, jaka tragedia mogłaby się przydarzyć, gdyby historyczka w bezwładny sposób uderzyła w ziemię, głową o twardy, ubity grunt, nie mając w jakikolwiek sposób kontroli nad swym ciałem.
Ułożył ją na ziemi, nogi układając na schodkach, by były choć odrobinę wyżej od głowy. Dźwiganie w pojedynkę bezwładnego ciała do lecznicy nie wydawało mu się mądrym pomysłem, nawet jeżeli kobieta była drobna.
Bezwładne ciała miały to do siebie, że lubiły być niesforne, a on nie chciał jej jednak zrobić krzywdy.
Czasu jednak nie tracił, pognał do lecznicy i choć miał się za człowieka dobrze wychowanego, tym razem nie czekał na zaproszenie do pomieszczenia, a po uprzednim zapukaniu po prostu otworzył drzwi, nawet nie poświęcając swojej uwagi na sytuację dziejącej się za nimi, bo w swoim życiu widział i tak odpowiednio dużo, a gdy widziało się dużo, to niektóre widoki przestawały być żenujące czy gorszące, nie przyglądając się osobie będącej aktualnie na dyżurze – Tadeusz, Adonis, kto by o to dbał, on potrzebował teraz soli trzeźwiących, nie kompanów do rozmowy.
— Potrzebuję soli trzeźwiących, panienka Magratta ujrzała zjawę i mi zemdlała przed głównymi drzwiami — oświadczył i w całym tym zamieszaniu, po prostu wyszedł, zapominając, by odebrać fiolkę z upragnionym lekiem, by pozwolić medykowi pracować w spokoju i zajmować się własnymi sprawami. Liczył, iż ten kierowany zawodowym obowiązkiem po prostu ruszy za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz