poniedziałek, 9 lipca 2018

Les Monstres Aussi Tombent Amoureux








Don't worry
m  o  t  h  e  r
your daughter 
is  a   
s  o  l  d  i  e  r

Zapewne znane są Wam rozliczne historie o szlachetnym rycerzu zwykle w komplecie z białym koniem i lśniącą zbroją dopasowaną do idealnego męskiego ciała. Taki mężczyzna zna wszelkie zasady dworne i wie, jak zachować się w towarzystwie, ale także wie, jak odpowiednio poprowadzić cios, czasami w kierunku przeciwnika, czasami w kierunku serca ukochanej pani dworu. Walkę traktuje jako zabawę i odbiera życie, kiedy to potrzebne, dla ochrony swojego honoru lub aby ochronić ojczyznę.
Gdyby połączyć ten wzorzec osobowy z kobietą i zamienić aspekty męskości na kobiece kształty, dużo ludzi pomyśli – to niemożliwe przecież to kobieta! – ale jest możliwe jedynie trudne do osiągnięcia. Podczas osiągania stopnia rycerza przez panią najczęściej wyrabia się jej sarkastyczny, prychający charakter, który wielokrotnie dla zabawy będzie udowadniał mężczyznom, że jest na tym samym lub wyższym poziomie. Co wywodzi się z ukrytych kompleksów wywołanych ośmieszaniem przez wszystkich wokół, którzy niestety w większości byli mężczyznami. Taka kobieta będzie uparta i będzie ćwiczyła bez przerwy, aby udowodnić, że jest warta bycia częścią rycerstwa z innej strony niż tylko jako ukochana wojownika. Będzie niezmordowana i będzie walczyła do ostatniej kropli krwi i swojego ostatniego oddechu.
Ale to nie ta historia, nie ją będzie się rozwijać przy perypetiach Alexandry. Nie ma tu rycerza – przynajmniej na ten moment, jeszcze nie, a może jej życie potoczy się tak, że nigdy nie będzie pełnoprawnym rycerzem albo w prawie, albo w sercu. Może nigdy nie poczuje się na tyle szlachetna, aby uznać siebie za przedstawiciela rycerstwa.
Mamy tutaj giermka z dużymi marzeniami, który nie chce być kimś w lśniącej zbroi dla sławy, dla walki, dla ojczyzny nawet nie chce lśniącej zbroi. Chce jedynie pomagać innym i sprawiać swoim istnieniem jak najmniej problemów. Nasza Pani Niedoszły Rycerz obawia się śmierci ze swojej ręki i unika tego za wszelką cenę – zawsze uparcie będzie próbowała przedyskutować dany aspekt lub nawet da się porwać, aby z jej przyczyny nikt już nie zginął.
Alexandra za bardzo nie spełnia żadnych wymagań rycerskich oprócz bycia prawym, dobrym, hojnym człowiekiem ze szlacheckimi korzeniami. Jest, jak nazywa się ją w domu, wysokim chucherkiem, na którym wszystko zdaje się wisieć łącznie ze zbroją i skórą, co nie dodaje jej charyzmy, której oczekuje się od rycerza. W sprawie charyzmatyczności, która, po prawdzie praktycznie u niej nie istnieje, chyba że ktoś się rozpływa na widok niezręcznych, wstydliwych i rumieniących się rycerzy, którzy nie potrafią układać poprawnych zdań, kiedy chodzi o ich uczucia, to tutaj ma się tego od groma, lecz wciąż nie za bardzo jest to charyzma a urok. Urok, którego u niej mnóstwo i to w różnych postaciach...







Mamo, dziś idę walczyć,
Mamo,

Mamo, może nie wrócę więcej,
Mamo, może mi przyjdzie tak samo,
polec, Mamo, jak tyle tysięcy.







APARYCJA

HISTORIA // ZAKOCHANA UROCZYSKA

CHARAKTER

RODZINA

POCHODZENIE

GILDIA

OD AUTORA // PO-SŁOWIE








Mamo kochana, dziś idę walczyć,
Mamo, nie płacz, ciesz się tak samo jak ja,
serce mam rozkołatane,
dziś ono Mamo, tak cudnie gra.










15 komentarzy:

  1. (Witaj w Gildii! Nazywam się Newt, ale nie lubię się przedstawiać pierwszy)

    To była dosłownie chwila. Tylko przeszedłem przez ogrodzenie, zostawiając konie na pastwisku, gdy nagle wszystkie się spłoszyły. Odwróciłem się i ujrzałem jak wszystkie konie biegają spłoszone po całej zagrodzie. Co się stało? Odpowiedzią na to pytanie mógł być zgniłozielony ogon, który zniknął za krzakami za ogrodzeniem. Wąż zniknął tak szybko, jak się pojawił. Niestety odejście tego gada nie pomogło, gdyż zwierzęta dalej szalały po całym pastwisku. Wskoczyłem do środka łapiąc jednego z nich za kantar i go uspokajając. Dalej rżał i tupał nogami, to samo robił jego kolega. Pozostałe trzy jeszcze biegały. Udało mi się uspokoić dwa, ale ten ostatni był na tyle wystraszony obcym, że wybiegł przez bramkę, której w pośpiechu nie zamknąłem. Długo nie myśląc chwyciłem jednego z uspokojonych ogierów i na niego wsiadłem. Wyprowadziłem go z pastwiska, zamknąłem drzwiczki, by reszta nie uciekła i pognałem za uciekinierem.
    Szukanie go zajęło mi paręnaście minut. Znalazłem go nie daleko biblioteki, stała obok niego jakaś dziewczyna. Zsiadłem z konia, czując ulgę. Może i umiem jeździć na oklep, ale to nie znaczy, że lubię. Po tym czynie najczęściej bolę mnie genitalia. Chwyciłem mego ogiera za kantar i poprowadziłem go w stronę uciekiniera i dziewczyny, która z nim była.
    - Cześć. Chyba masz jednego z moich podopiecznych - wskazałem na konia. - Wszystkie się wystraszyły węża, ale on chyba najbardziej - wytłumaczyłem sytuację, dlaczego zwierzak znajdował się na wolności bez pana no i tylko z kantarem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Dzień dobry! Dziękuję za przywitanie :3]

      Obolała i zmęczona po w połowie bezkonnej podróży stanęła przed bramą tej ogromnej budowli, o której tyle słyszała. Przynajmniej miała nadzieję, że to odpowiednie miejsce, bo w czytaniu map, czy w geografii ogółem nie była mistrzem nawet kimś przeciętnym. Czuła wszystkie odciski, które koncentrowały się na wystających jakby-piąstkach po bokach stóp, tam gdzie stopa przechodziła w palce, oraz na piętach. Buty były wygodne do czasu parodniowej wędrówki przez tereny Nalaesi. Zastanawiało ją, czy wszystkie konie, na jakie trafia są po prostu przygłupie lub kochające paszcze niedźwiedzi, czy może stają się takie głupie i nieodpowiedzialne przy niej, a może po prostu wiedzą, co je czeka, wyczuwają nadchodzącą katastrofę w postaci Alexandry i stwierdzają: „Co mi tam, spróbuję, jak to jest popływać w błocie, tyle o tym słyszałem!”. Ostatniego straciła stosunkowo niedawno i w niewyjaśnionych okolicznościach – postanowiła o postoju i zdecydowała się na rozsiodłanie swojego łaciatego towarzysza, aby odpoczął. Przywiązała go do niskiej gałęzi drzewa, by nie wybierał się na przechadzki sam i ruszyła odłożyć siodło i derkę na kamień. Kiedy wróciła do niego z rynsztunkiem do oczyszczenia jego sierści i kopyt, już go nie było – zostało tylko ogłowie.

      Odetchnęła z ogromną chęcią na uspokojenie swoich rozkołatanych nerwów i przekroczyła bramę gildii, w której chciała być jakąkolwiek pomocą. Stresowała się. Oczywiście stres w temacie dołączenia towarzyszył jej już znacznie wcześniej, ale teraz, gdy ujrzała tyle ludzi, tyle osób na placu przed budynkami, poczuła uścisk w okolicach przepony i przebrała palcami prawej dłoni. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że może jednak zawróci i będzie podróżnym, ale ta myśl przeraziła ją jeszcze bardziej.

      Już chciała kierować się w stronę głównych drzwi, aby się zameldować i poinformować o chęci pomocy odpowiednie do tego osoby, gdy siodło, które umiejscowiła na pakunku na plecach, postanowiło spaść na ziemię, przypominając o swoim istnieniu. Między podnoszeniem osiodłania a desperacką próbą nie wywalenia całego swojego bagażu i siebie na ziemię, stwierdziła, że może dobrym pomysłem byłoby pozbycie się siodła w stajni. Jednakże nie było mowy o pytanie o drogę.

      Usuń
    2. Ruszyła placem, obejmując siodło przed sobą, lekko utykając na jedną nogę, która najbardziej była obrośnięta bolącymi odciskami. Minęła mnóstwo ludzi i mnóstwo przypadkowych rozmów i uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, słysząc niektóre zabawne komentarze. Bardzo się ucieszyła, kiedy w końcu coś jej wyszło – okazało się, że obrała dobry kierunek i ujrzała stajnię.

      Niestety, nie dane jej było dotarcie na miejsce bez przeszkód – ujrzała konia w szalonym galopie, który szarżował w jej kierunku. Zbladła i całkowicie zastygła. Miała wrażenie, że jej serce postanowiło się wyprowadzić, gdyż przestała czuć jego obecność. Ponownie upuściła siodło na ziemię i czekała na śmierć – już zdążyła się pogodzić, że to ten dzień i miejsce, w którym umiera.

      Koń jednak zdążył wyhamować, Alexandra jedynie oberwała falą piachu po nogach. Słyszała jak głośno dyszy i mogłaby przysiąc, że słyszy walące serce czterokopytnego. Jej oczy były szeroko otwarte i sztywno spoglądała na stworzenie. Odetchnęła po chwili i przetarła sobie czoło. Zwierzę stało na wprost niej, nie dzieliła ich duża odległość, niecałe pół metra. Wyciągnęła ostrożnie dłoń w stronę chrapów, chcąc go jakoś uspokoić. Parsknął, więc zabrała dłoń, lecz po chwili podetknęła mu dłoń ponownie. Pozwolił się pogłaskać. Mimo swojego szczęścia do koni, wciąż lubiła te stworzenia, może więcej niż lubiła, ale jeszcze nie było to uwielbienie.

      Stopniowo oboje się uspokajali, gdy Ciamajda usłyszała głos za sobą. Aż podskoczyła, w ogóle nie spodziewając się tego wydarzenia. Odwróciła głowę w stronę swojego rozmówcy, ale jej noga objechała na derce, na której jakoś udało się jej stanąć i zachwiała się. Złapała łeb konia, aby się ustabilizować i w pełni spojrzała na właściciela głosu. Ogier zainteresował się jej włosami i zaczął je miętosić w pysku.

      – Dzień dobry! Myślę, że jak na razie to on mnie ma – odparła i zaśmiała się lekko, trochę czerwieniąc się na twarzy nie wiadomo czy przez zawstydzenie, temperaturę, czy ot tak.



      [yeah, wybacz, że takie to długie]

      Usuń
    3. (dłuższe fajnie się czyta, szkoda, że ja tak nie umiem)

      Uśmiechnąłem się na słowa dziewczyny.
      - W sumie to Bacardie lubi kare samice - udałem zamyślonego. Dziewczyna zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, co dało mi znać, że jest dość wstydliwa i raczej nie powinienem kierować w jej stronę takich żartów. - Polubił cię - zauważyłem widząc, jak je jej włosy. Dziewczyna przez chwilę stała nieruchomo, aż spojrzała na konia i wyciągnęła z jego pyska swoje kosmyki. Było całe mokre i ciągnęło się na nich ślina. Cicho się zaśmiałem. Podszedłem do nieznajomej i chwyciłem kantar Bacardiego. - Należysz do Gildii? - zapytałem. Mimo wszystko byłem tu zbyt krótko, by znać wszystkich członków. W sumie to nawet gdybym siedział tutaj wystarczająco długo, by móc ich poznać, to pewnie większość czasu przesiedziałbym w stajni lub w samotności, więc nic by nie wyszło z mojego rozeznania się z członkami.
      - Mam taki zamiar - odpowiedziała. Skinąłem głową.
      - Pokazać ci dokądś drogę? Tylko tyle mogę zrobić. Muszę wrócić do stajni i zająć się końmi - skłamałem. W rzeczywistości moja praca była skończona, musiałem tylko odstawić tego zbiega na pastwisko i zaczęła by się moja przerwa.

      Usuń
    4. Alexandra odsunęła się od Mlemlacza Włosów jeszcze kawałeczek po tym, gdy jej nowy towarzysz złapał go za ogłowie. Dotknęła tył swojej głowy, czując ciepłą i tak okropnie lepką ślinę, której źródło znajdujące się pomiędzy jej kosmykami nie miało dna. Próbowała to zrzucić z dłoni, machając ręką we wszystkie możliwe strony w poziomie, pionie i pomiędzy nimi, jednakże była zmuszona wetrzeć to w swój rękaw.
      – Och... Tak, jasne, oczywiście, tak, jakby pan mógł.
      Poczuła na sobie spojrzenie pełne zapytania „zatem gdzie mam cię zaprowadzić, bo w myślach czytać nie umiem”.
      – Aj, przepraszam, tak, jakby pan mógł mi pokazać stajnię, bym mogła zostawić te rzeczy. – Schyliła się po siodło i wskazała mu je. – I... Oczywiście, jeśli nie byłby to problem, miejsce zakwaterowania i ogólnie gdzie mam się zgłosić, bo do jego umiejscowienia nie zdążyłam jeszcze dotrzeć.
      Stwierdziła, że ten dzień nie zapowiadał się zbyt dobrze z jej poziomem rozumowania i komunikacji z istotami żywymi lub tymi żywymi w połowie, lub których bytowanie było tematem problematycznym lub krępującym dla obu stron.

      [dziś trochę krócej, mam nadzieję, że nie rozczarowałam poziomem tej odpowiedzi. I przepraszam, że tak długo zajęło mi odpowiadanie]

      Usuń
    5. Mam pokazać jej stajnie… a co ja wtedy powiedziałem? Może już sam nie wiem, co mówię? Albo ta dziewczyna mnie nie słuchała…
      - Chodź, zaczniemy od stajni – powiedziałem i pociągnąłem konia w stronę pastwiska, obok którego znajdował się poszukiwany przez nową budynek. Dziewczyna ruszyła za mną. Wydawała się bardzo płochliwa, wstydliwa i chyba zanurzona w swoim własnym wymyślonym świecie; temu też przez chwilę szliśmy w milczeniu. Dopiero w połowie drogi zacząłem jej tłumaczyć, jak to wszystko wygląda: w jednym wielkim budynku znajduje się wszystko, co jest nam potrzebne, a reszta warsztatów na zewnątrz. - Sam się jeszcze nieco gubię, ale mogę cię zaprowadzić do Mistrza, ewentualnie do jego sekretarza Ignatiusa. Zajmą się wszystkim, ja niestety mam pracę – powiedziałem. Nie byłem jakoś chętny do oprowadzania nowej i nie była to niczyja wina; po prostu taki mam charakter, że nie miałem ochoty.
      Wskazałem dziewczynie stajnie, a sam poszedłem odstawić konia na pastwisko. Upomniałem go jeszcze, by następnym razem uciekał w zagrodzie, a nie poza nią. Obszedłem wokół łąki, by sprawdzić, czy niechciany gość zniknął, a następnie poszedłem do stajni. Dziewczyna krzątała się po magazynie. Wszedłem do niego i zastałem ją, jak oglądała uzdy i inne siodła.
      - Gotowa? - poderwała się z ziemi i spojrzała na mnie. - Ignatius to miły chłopak, dogadasz się z nim – zapewniłem ją, by chodź trochę się ożywiła.

      [spoko, mi tam pasuje ^^]

      Usuń
  2. [przepraszam, że takie trochę nie wiadomo co mi z tego wyszło, ale jakoś w ogóle wyszłam z wprawy w pisaniu powitań]
    Zadowolona z siebie przemierzała szemrane zaułki miasteczka z torbą obficie wypełnioną łupem i harfą przewieszoną przez ramię. Rzadko zdarzało jej się wracać po skończonej robocie, tak wcześnie, czy może raczej rzec, by należało tak późno, bo jej banda celem uczczenia udanej akcji opijała sukces aż do rana, zostawiając przy barze Bernoldsa mniej więcej połowę zdobyczy. Ją ratowała wprowadzona dla zasady tylko wstrzemięźliwość. Mimo zagrożenia jakie ściągała na siebie paradując po mieście w takim stanie miała wyśmienity humor. Zaczęła nawet pogwizdywać sobie pod nosem. Zatrzymała się na chwilę na placu targowym, gdzie na prowizorycznym ringu walczyło ze sobą dwóch wyrostków. Obaj mieli poszarpane ubrania i dobrze już posiniaczone ręce, oraz twarze. Chwilę stała opierając się o drewniane barierki, którymi najczęściej handlarze bydła przezornie zabezpieczali się przed ucieczką swojego towaru. Przeciągnęła szybkim ruchem torbę na przód ukrywając ją przed zbliżającym się własnie od tyłu złodziejaszkiem. Za dobrze znała te ostrożne kroki i brzęk poupychanej po obszernych kieszeniach drobnej biżuterii by dać się bezkarnie ograbić. Zniesmaczona odeszła z tego miejsca. Walczący zdecydowanie bili się bez finezji i jakiegokolwiek planu. Prychnęła pod nosem. Obu zdołałaby powalić jednym ciosem swojej harfy. Z tym przekonaniem ruszyła naprzód w stronę uliczki wychodzącej na mokradła, które trzeba było przebyć, aby dotrzeć do Gildii. Nagle jednak jej uszu dobiegł niepokojący dźwięk. Pobiegła w kierunku z którego dobiegał i skryta za węgłem najbliższej kamienicy poczęła szybko analizować w myśli sytuację. W zaułku stało czterech młodych mężczyzn o zaciętych twarzach i bardzo nieprzyjemnej aparycji. Spokojnie możnaby ich zaliczyć do tych ulicznych chłystków, dla których honor, nawet ten złodziejski, jest pojęciem obcym. Tym razem dopadli jakiegoś chłopca, jak wnioskowała po odzieniu nieszczęśnika, z nie najbiedniejszej mieszczańskiej rodziny. To jego wołanie o pomoc musiało przyciągnąć jej uwagę. Skryta za kamieniczką obserwowała przebieg wydarzeń. W miarę możliwości wolała, żeby miasto, czyli raczej straż miejska, samodzielnie załatwiało swoje problemy, szczególnie gdy ona ma torby wypchane nie całkiem legalnie zdobyta gotówką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Krzycz sobie, krzycz do woli młody. Tutaj nikt cię nie usłyszy.
      - Mój ojciec jest szanowanym obywatelem
      - Och, oczywiście my nie lejemy byle kogo - zachichotał przywódca bandy.
      - Ja... ja... mnie się nie bije... to nie uczciwe
      - Co jest nie uczciwe
      Ku ogromnemu zdziwieniu Filis do sprzeczki wmieszał się ktoś jeszcze.
      - Nie uczciwa jest walka czterech na jednego
      Z daleka nie rozróżniała dokładnie szczegółów postaci, ale po sylwetce powiedziałaby że to dość wątła kobieta, która rozsunęła zdecydowanym ruchem ciżbę oprawców i stanęła między nimi a ofiarą. Nie pasowały do tej wątłej postury pewne i mocne kroki towarzyszące jej pojawieniu się. Jej przypuszczenia potwierdził wkrótce jeden z oprychów.
      - No proszę maminsynek i baba, cóż za wspaniały duet
      Zaintrygowana teraz jeszcze bardziej przebiegiem wypadków, przesunęła się bezgłośnie wzdłuż ścian wysokiego budynku udzielającego jej schronienia i ostrożnie podfrunęła do góry, by przycupnąć bezpiecznie na dachu skąd miała lepszy widok. Przemierzyła tak kilka metrów uważając, by nie hałasować i przystanęła obserwując dalszy rozwój wypadków.
      - Nie powiedział ci nikt panienko, że nie pcha się palca między drzwi
      Ku zdumieniu kobieta milczała, jakby mocne wejście pochłonęło całą jej życiową energię i animusz. Nie wiedzieć czemu sytuacja przestała być obojętna. Sfrunęła nieco niżej na balkony, aż wreszcie przycupnęła na tyle blisko by widzieć rysy twarzy uczestników sceny.
      - A cóż taka piękność robi w naszej dzielnicy? - zachichotał jeden ze zbójów
      - Zostaw - dodał drugi - z taką damą to my się może jakoś dogadamy.
      Po tych słowach mrugnął obleśnie. Dla Filis tego było za wiele. Zeskoczyła niespodziewanie z balkonu lądując między walczącymi.
      - A ze mną, ze mną nie chcą panowie pogadać? - zapytała prowokacyjnie.
      - Jeszcze jedna... co za dzień. Trzeba z nimi skończyć chłopaki, bo zaraz się psy z miejskiej zlecą.
      Jeden z nich spróbował złapać Filis za rękę ale odskoczyła zręcznie. Dwóch pozostałych szarpało się z chłopakiem i nieznajomą. Sylfa postarała się tak manewrować własnym ciałem aby znaleźć się dokładnie między atakowanymi a atakującymi i kiedy wreszcie osiągnęła odpowiednią pozycję wykrzyknęła melodyjnym głosem:
      - Dosyć!
      Słowo jak magiczne zaklęcie odepchnęło wyrostków o kilka metrów i powaliło na ziemię. Wyraźnie nagły wybuch dźwięku ogłuszył ich też na chwilę.
      - Chyba mają już dosyć - stwierdziła zadowolona z siebie. Schyliła się i podniosła upuszczoną przez kobietę torbę. Mieszczański chłopiec zdążył się w całym tym zamieszaniu gdzieś ulotnić.
      - Proszę, jak sądzę pewnie zaraz się dowiem ze doskonale panowała pani nad sytuacją, ale powiedzmy, że miałam własne rachunki do wyrównania z tymi łobuzami, a po za tym - wskazała na wybitą na torbie pieczęć gildii - rodzina musi się trzymać razem. Jeśli zechce pani chwilkę poczekać, aż zabiorę swoją torbę zza rogu to możemy nawet razem wrócić do domu. - Mrugnęła do kobiety i odwracając się już plecami dodała - zawsze ma pani jeszcze te parę minut na ucieczkę, gdyby moje towarzystwo miało być nieznośnym.

      Usuń
    2. [ah, moja odpowiedź jest okropna]

      Alexandra zganiła się w myślach. Miała pomagać i interweniować, co po prawdzie zrobiła, ale jeszcze po interwencji było trochę rzeczy do zrobienia, jak na przykład zapewnienie atakowanej osobie transportu do bezpiecznego miejsca. Była na siebie zła i była sobą rozczarowana – w sporze tych dwóch emocji bez wątpienia wygrałoby rozczarowanie po niecałej sekundzie od rozpoczęcia kłótni. Zaczęła masować kciukiem knykcie swojej dłoni, co robiła bardzo często, kiedy była zdenerwowana. Był to gest podświadomy, lecz zawsze, gdy to zauważyła, zastanawiała się, czy uspokaja ją sam gest, czy może powrót do czegoś znajomego, do monotonii, która dawała jej spokój. Ale wtedy o tym nie myślała. W tamtym momencie pomyślała, że musi podziękować pani, którą chwilę wcześniej poznała i zaczęła w myślach układać, jak i co powiedzieć wybawczyni i prawdopodobnej towarzyszce w drodze powrotnej do gildii.
      W momencie, kiedy zdania w jej głowie zaczęły się jej mieszać i tworzyć bzdurną masę, zjawiła się nowo poznana dziewczyna. Alexandra spojrzała na nią zaskoczona i przez chwilę na nią patrzyła nim wzięła głęboki wdech i zaczęła wyrzucać z siebie losowe myśli:
      – Przepraszam, że spowodowałam pani tyle problemów swoją osobą, to było niemądre tak tu po prostu wejść bez planu i samodzielnie... Ale musiałam. Musiałam przerwać to zdarzenie... I nie, wcale nad tym nie panowałam, bardziej nad sobą, a przecież powinnam była zachować zimną krew. To było tak niemądre... I dlaczego miałaby na panią nie zaczekać, nawet jeśli byłaby pani nieprzyjemna to pani mi pomogła i należymy do Gildii.
      Zamilkła, gdy uzmysłowiła sobie, jak coraz szybciej mówi i jak ma to coraz mniej sensu. Odetchnęła i zamknęła na moment oczy, aby po chwili już spokojnie i znacznie wolniej zacząć:
      – Przepraszam... Nazywam się Alexandra i przepraszam za moje zachowanie i to sprzed sekundy, i to wcześniejsze. Było to bardzo nieodpowiedzialne i niedojrzałe.

      Usuń
    3. Philomela zamarła z torbą w pół drogi do ramienia nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć na te zdecydowanie nie zasłużone dowody wdzięczności. Sama nie przywykła do przepraszania za cokolwiek, a tym bardziej do takowych mów usprawiedliwiających przyjmowania. Im bardziej nieznajoma plątała się w wyjaśnieniach tym bardziej niezręcznie i nie na miejscu się czuła. Wreszcie kobieta umilkła i kiedy Filis już otwierała usta by coś powiedzieć, rozpoczęła całą litanię od nowa, tym razem jednak wzbogacając ją przynajmniej o nazwisko. Przemytniczka, upewniwszy się wreszcie, że rozmówczynie nie ma już nic do dodania, zarzuciła torbę na ramię i uśmiechnąwszy się łagodnie oznajmiła:
      - Jak już mówiłam po części w moim interesie jest aby takie bandy nie kręciły się po ulicach, a po za tym nie czuję się aż taka ważna, żeby wykorzystanie prostego czaru było dla mnie problemem na miarę tak kwiecistych podziękowań - lustrując nowo poznaną uważnym spojrzeniem bursztynowych oczu dodała po chwili namysłu - Aleksandra, zdaje się, że imię skądś znam, choć z moją pamięcią różnie bywa, tylko twarz jakoś nie bardzo kojarzę, skąd wnioskuję, że raczej jeszcze nie miała pani okazji zajrzeć do mojej jaskini - znów uśmiechnęła się, ale tym razem okraszając ten wyraz twarzy zawadiacką iskierką, która przemknęła szybko przez węgliste źrenice i zagasła gdzieś w momencie porozumiewawczego "puszczenia oczka". - Jestem Philomela, ale w razie braku czasu lub chęci można mnie wołać Filis.
      Już chciała wyciągnąć rękę na powitanie, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Zdecydowanie zbyt często widywała takie przywitania by nie przyswoić ich sobie niemalże jako własne, a doskonale zdawała sobie sprawę czym może się to skończyć.
      - Niestety ręki nie podam - tym razem przyjęła przepraszający wyraz twarzy - za mało się na to znamy.
      Na razie wolała by poczytano to za jej małą fobię, niż żeby zmuszona była ujawnić prawdę w tak niekameralnym miejscu.

      Usuń
    4. Alexandra kiwnęła głową z uszanowaniem decyzji nowo poznanej Philomeli. Postanowiła, że dopytywać o szczegóły nie będzie, ponieważ nie miała w sobie tej cechy wścibskości, jednak główną motywacją do podjęcia tej decyzji było stwierdzenie, iż nie będzie się już odzywać, chyba, że będzie to od niej oczekiwane, bo wygłupiła się tego dnia już wystarczająco.
      Przepuściła przed sobą Filis, co zawsze było odbierane przez innych dość charakterystycznie – reagowali śmiechem, zapytaniami dlaczego tak robi a mężczyźni często oburzeniem i całkowitym niezrozumieniem jej postępowania. Wywodziło się to nie tyle z jej rycerskiego wychowania – choć z tego również – lecz w domu zawsze tak było, że jeśli obdarzasz kogoś szacunkiem, niezależnie od płci, czy stanu majątkowego, przepuszczasz go w przejściu i otwierasz przed nim drzwi. Dla Alexandry było to coś naturalnego i podstawowego, że nie mogłaby się tego pozbyć nawet, gdyby próbowała.
      Zastanawiała się, gdzie Philomela mogła o niej słyszeć, najpewniej od pana założyciela, do którego Alexandra parę miesięcy wcześniej napisała list w sprawie dołączenia, a raczej zapytania, czy może stać się częścią gildii. Może rozniosły się o jej przybyciu plotki...? Nie wiedziała, czy to dobrze, bo może ktoś będzie wiedział, że taka osoba istnieje w gildii i może nawet podejdzie porozmawiać, ale z tego samego powodu mogło być niedobrze, gdyż nieważne jak bardzo próbowała, nie była dobrym rozmówcą. Mimo pochłoniętych książek, wierszy i przyjęć jej taty, w których musiała brać udział i rozmawiać z gośćmi, nie potrafiła z zaskoczenia mówić w sposób, w który by chciała i nawet nie wiedziała, dlaczego tak było. Jako dziecko rozmawiała ze wszystkimi, nawet z nieznajomymi włóczykijami, których zdarzało się jej zapraszać na herbatę i ciasteczka. Może w tym właśnie była rzecz – wygadała się za dziecka, wyczerpała limit słów na całe życie i teraz miała problem...? Gdy na późniejszych balach ojca została delikatnie przymuszona do rozmów z dziećmi innych arystokratów, czy przyjaciółmi rodziców, stała cała czerwona i jakby gotowa do płaczu, wgapiając się w talerzyk z przystawkami. Nie potrafiła nawet spojrzeć, przeprosić gości i odejść, aby się uspokoić i ochłonąć. Od dłuższego czasu ojciec nie zawraca jej głowy przyjęciami, ale wspomina ciągle, ale nie bezpośrednio i nieprzyjemnie, o cudnych kawalerach, którzy chętnie by ją poznali. A ona wie, że są tacy chętni tylko w listach między spiskującymi rodzicami; aby ładnie brzmiało i zachęcało. Ale uwielbiała swojego ojca i nie chciała go rozczarować, że nie widzi się u boku żadnego mężczyzny jako żona i matka, że dla niej niemożliwą jest myśl o jej potomku. I wiedziała, że jej ojciec to zaakceptuje, ale będzie zasmucony, bo dla niego dzieci są dopełnieniem życia – bez nich nie ma ono sensu.
      Kiedy szły ulicą, Alexandra przypomniała sobie, że przyszła do miasta też po to, aby wysłać listy do swojej rodziny. Jeden na głowę, czyli dokładnie osiem. Już ściągała z pleców swój bagaż i odpinała klamrę, gdy szew łączący jedno z materiałowych ramion z resztą torby pękł i wszystko upadło na ziemię. Listy wyleciały na ulicę i Alexandrze zabrało dech w piersi...

      Usuń
    5. Filis poprawiła ramiona torby nie zwracając większej uwagi na towarzyszkę, czy raczej starając się nie przeszkadzać jej w rozmyślaniach które najwyraźniej własnie w tej chwili postanowiła podjąć. Ostatecznie jeśli Sylfa bardzo się starała potrafiła dość długo milczeć i zachowywać się tak jakby właściwie w ogóle jej nie było, a w tym momencie miała dość własnych przemyśleń by nie interesować się nadto tym co dzieje się w głowie innych. Stawiała wiec kroki owszem dość miękko i sprężyście ale bez większej uwagi, a na pierwszy plan wybijała się myśl czy aby zdążą na obiad, bo śniadanie już na pewno przeszło im koło nosa, a przynajmniej jej. Mimo, iż jako osoba niepijąca miała przywilej samodzielnego pochłonięcia znacznej części przekąsek czuła powoli doskwierający głód i nieodparte pragnienie legnięcia w miękkim łóżku. Po za tym wciąż towarzyszył jej dźwięk kołaczącego się w torbie łupu i głęboko zastanawiała się czy słyszy go tylko ona czy też wszyscy dookoła i w efekcie podzwania niczym zimowy kulig. By nieco się uspokoić poczęła wsłuchiwać się w stukot kroków na kamienistych chodnikach. Czekała ich długa droga, a ona już była zmęczona i pewnie dlatego omal nie wywinęła orła gdy nagle z torby Aleksandry niczym liście na jesień posypały się kremowe koperty. Na szczęście w porę zatrzymała się na palcach i po chwili niepewności, tym większej, ze skrzydła pomagające jej zwykle w takich sytuacjach tkwiły mocno ściśnięte pod kapotą, bezpiecznie cofnęła się od papierów. Uśmiechnęła się widząc zaskoczoną minę kobiety, za którą czaiło się jeszcze większe zakłopotanie:
      - ochocho... ktoś tu jest dzisiaj bardzo rozrzutny - zażartowała wesoło i pospiesznie schyliła się by pozbierać zawartość torby - zdaje się, że nie tylko mi nerwy puściły w starciu z tymi opryszkami ale szwy pani torby również nie wytrzymały napięcia. Mogę prosić o pomoc?
      Zaproponowała starając wyrwać towarzyszkę z oszołomienia.
      - Zaproponowałabym miejsce w moje nio... torbie ale niestety nie dysponuję nawet skrawkiem wolnego miejsca. Choć z tego co widzę to nie jest adres gildii, wiec wystarczy podejść na pocztę i od razu będzie mniej makulatury do dźwigania.
      Złożyła koperty w elegancki stosik i wyciągnęła w stronę rozmówczyni. Zanim jednak kobieta odebrała od niej koperty usłyszały za sobą chrapliwy męski głos, który należał najpewniej do kogoś kto poprzedniego wieczoru zdecydowanie nadużył alkoholu.
      - Filis, Filis, gdzież ty tak pędzisz z kumplem się nie napijesz - głośne czknięcie na chwilę przerwało jego wywód. Nie zrażony poprawił jednak koszulę i chwiejąc się na boki szybkim krokiem począł iść w ich stronę. Sylfa z trudem powstrzymała się by nie puknąć się w czoło wyrażając w ten sposób swój pogląd na stan umysłu wołającego. Tym razem jednak obiecała sobie nie zrażać do siebie nowopoznanej i do końca ich podróży do siedziby gildii być przykładną damą i nie rzucać się w oczy. Nie wzięła pod uwagę, że na tak długim odcinku wiele może się zdarzyć.
      - A kimże jest piękna towarzyszka - zawołał nie mniej niedyskretnie.
      - Jeszcze tego tu brakowało - mruknęła Philomela pod nosem, zaś na głos odkrzyknęła - Myślę Volterze, że powinieneś już wracać do domu.
      - Ależ po co - odkrzyknął - nocka jeszcze młoda.
      - Wybacz - szepnęła pod adresem Aleksandry - na tego gagatka niestety nic nie mogę poradzić. Jak będzie ci bardzo dokuczał po prostu palnij go w twarz. Jest w takim stanie ze jutro i tak niczego nie będzie pamiętał.

      Usuń
  3. Od dobrej godziny siedziała z książką przy oknie wpatrując się w wijące uliczkami poranne mgły. Pogoda nie zachęcała do spacerów i tylko kilku przechodniów w ciemnych pelerynach przemknęło w strugach rzęsistej mżawki po śliskich kamieniach chodnika postukując eleganckimi bucikami. Zaczynała się już denerwować, że zapomniano o niej i drobniutkie paluszki przewracające kartki co i rusz przebiegał prąd niepokoju. Wreszcie dostrzegła szczupłą wysoka postać stojąca po przeciwnej stronie chodnika. Nieznajomy wykonał kilka kroków i usiadł na ławce kładąc obok siebie czerwoną różę. Czyżby wzrok ją mylił. To był przecież jej znak. Siwe od deszczu powietrze utrudniało dojrzenie czegokolwiek, ale była niemal pewna ze nigdy nie widziała tej osoby. W sumie jednak wysłanie kogoś absolutnie nowego było całkiem rozsądnym zagraniem, a ona zbyt rzadko bywała w murach gildii, aby orientować się wśród najnowszych jej członków. Zbiegła po schodach wdziała pelerynę i stanęła u drzwi. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Zawsze będzie mogła się później wytłumaczyć, że udała się do świątyni, lub do krawca na przymiarkę. To drugie było chyba bezpieczniejsze. Z tą myślą wyszła na zewnątrz przytrzymując delikatnie kaptur chroniący przed opadami. Ruszyła w stronę parku, kątem oka dostrzegając, iż nieznajomy podąża za nią. Przemierzyli kilka alejek i wreszcie arystokratka skręciła do altany, gdzie miała umówione spotkani. Już po chwili z zza zawojów bluszczu okrywających wejście do budyneczku wyłoniła się blada kobieca twarz okolona kruczoczarnymi włosami.
    - Kto cię przysłał? - zapytała bez ogródek - masz dla mnie jakieś wieści?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alexandra świtem została poinformowana o swojej pierwszej prawdziwej misji, cokolwiek miała na myśli przez te słowa w głowie, gdy powiedziano jej, gdzie, jak, po co i dla kogo ma dotrzeć. Prawdziwa misja – aż przeszły ją lekkie ciarki entuzjazmu aczkolwiek niepozbawionego przerażenia, bo co jeśli wszystko zepsuje przez bycie Ciamajdą.

      Zebrała się szybko, choć oczywiście bez poprzewracania paproci w swoim pokoju, wylania wody na ścianę i tradycyjnego uderzenia piszczelem o kąt łóżka. Wolała wyruszyć wcześniej, bo prawdopodobieństwo, że się zgubi było zbyt duże, aby jechać na ostatni moment. Przynajmniej wsiadanie na konia nigdy nie było problemem, choć tu może mieć coś do powiedzenia nabyta głupota tych stworzeń po bliższych kontaktach z Alexandrą.

      Była na tyle podekscytowana, że nawet jeśli chciałaby przymknąć na chwilę oczy, nie byłoby to możliwe, bo endorfiny w jej krwi postanowiły zrobić potańcówkę z głównym gościem – niedoszłym rycerzem.

      ***

      Po tym, gdy po bliżej nieokreślonych czasowo poszukiwaniach, znalazła odpowiednią drogę, ucieszyła się ogromnie. Nareszcie podoła prawdziwej poważnej misji i nie będzie musiała już nikogo pytać o drogę. Bo już pytała tego dnia i był to błąd. Podeszła do, jak stwierdziła po jego wyrazie twarzy, otoczeniu i aurze, stałego mieszkańca tegoż miasta, aby dokładnie dowiedzieć się, gdzie ma skręcić, aby dotrzeć na wyznaczoną jej ulicę. Zadała pytanie i nic. Nic oprócz rozmarzonego wgapiania się w nią, które wywołało w niej uczucie obrzydzenia, strachu i winienia się za to, że pomyślała tak okropnie o tym niewinnym człowieku, który po prostu sobie żył i akurat w tym momencie na nią patrzył. Odskoczyła, rzucając przeprosinami, że musi już uciekać i podziękowaniem za poświęcony czas.

      W oddali już majaczyło wyznaczone jej miejsce i zebrała się w sobie, aby ani się nie przewrócić, ani nie poddać mieszającym się w niej emocjom.

      Była pod wrażeniem, że się jej udało podejść do czegoś spokojnie i nawet bez tak trzęsących się dłoni – przynajmniej na tyle, aby druga osoba nie zauważyła w szybkim ruchu rąk.

      Szły razem, ale w sumie osobno do altanki, w której miało się wszystko wyjaśnić.

      Gdy ujrzała to miejsce otoczone roślinnością, od razu do głowy wpadła jej anegdotka starszej siostry o altance. Zaczęła się zastanawiać, czy może to nie ta sama altanka, co sprzed lat małżeńskich jej siostry. Szybko wybiła sobie z głowy te rozmyślania – nie po to tam była.

      Przez chwilę przyglądała się swojej jeszcze-nie-rozmówczyni. Była przekonana, że kiedyś ją widziała, ale jeśli to była prawda, musiało to być dawno temu. Może kiedyś, gdzieś w sprawach szlacheckich spraw jej rodziców...? Nie miała pojęcia.

      Szybko jakby podskoczyła, jakby zerwała się z myśli i ukłoniła swojej towarzyszce, tak jak zaplanowała, zaraz po tym, gdy ta zadała jej pytania. Potomczyni MacHawków kiwnęła głową i wyciągnęła zza płaszcza zapieczętowany kocim odlewem list. Uniosła delikatnie kącik ust do góry na widok pieczęci.

      [proszę wybaczyć, że tak długo zajęło mi odpisywanie]

      Usuń
    2. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok znajomej pieczęci i pospiesznie niemal wyrwała list z rąk doręczycielki, właściwie nie przyglądając się nawet zbyt uważnie jej twarzy. Usiadła na ławce i delikatnie podważyła wosk wydobytym z połów sukni sztyletem. Ustąpił zadziwiająco łatwo pozostawiając na kremowej powierzchni koperty jedynie blady czerwonawy odcisk jakby po pocałunku. Rozwinęła papier i poczęła pospiesznie przebiegać wzrokiem staranny tekst zapisany doskonale znanym jej szyfrem. Na szczęście znała go już na pamięć, jednak odrywając na chwilę spojrzenie od kartki wskazała miejsce obok siebie i zwróciła się do czekającej na jej ewentualną odpowiedź kobiety:
      - Usiądź, proszę, może i znam te kody na pamieć, ale odczytanie może mi chwilkę zająć
      Nie czekała, aż towarzyszka wykona jej prośbę i wróciła do przerwanej lektury. Wyraz jej twarzy zmieniał się wyrażając skrajnie różne emocje: zniecierpliwienie, zadowolenie, irytację, znudzenie, czy co tam jeszcze dama przechowywała w swoim arsenale. Skończywszy położyła na moment list na ławce, przytrzymując delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie dłonią, by delikatny poranny wiaterek nie porwał cennej wiadomości.
      - Znowu bal. Niech żyje bal bo to życie to bal jest nad bale. - zanuciła z wyraźną ironią w głosie - Choć raz przynajmniej nie będę musiała oglądać tej zakazanej gęby i ganiać się ze szczurami po kanałach. - mruczała pod nosem.Wreszcie westchnęła i dopiero teraz poczęła lustrować spojrzeniem przybyszkę. Była to wysoka szczupła kobieta ubrana z męska z niesamowicie bladą cerą, której mączną niemal biel poznaczoną licznymi skazami podkreślały kruczoczarne włosy. Zdało jej się przez moment, że skądś kojarzy tą twarz, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd dokładnie, była natomiast niemal pewna iż miało to związek z hortensją. Zmarszczyła czoło zastanawiając się głęboko i przerzucając w myśli wspomnienia. Wreszcie udało jej się odnaleźć to właściwe. Kilka lat temu miała okazję spotkać w rezydencji McHawków młodą kobietę, jak pamiętała córkę gospodarza, która na wieczornym przyjęciu wystąpiła z pięknym kwiatem hortensji wpiętym we włosy. Co najciekawsze miał on odcień niebieski i pewnie przez to tak jej zapadł w pamięć. Zamieniły wtedy ze sobą ledwie kilka słów, ale niezawodna pamięć Soreli pozwalała jej dokładnie odtworzyć przebieg tej rozmowy jak również imię i nazwisko owej damy. Wreszcie czując się niekomfortowo z tym milczeniem które nad nimi zawisło zapytała:
      - Przepraszam, ale bardzo mi panienka kogoś przypomina, zna panienka może Aleksandrę McHawk?

      [nie ma sprawy na moje też się naczekałaś]

      Usuń